Pod kinową nieobecność Patryka Vegi różni twórcy starali się zająć jego miejsce, zdobyć tron filmowej krainy szamba. Była Szumowska z "All Inclusive", był Pujszo z "Arcydziełem", był Węgrzyn z "Blefem Doskonałym" i "Jak Ukradłem 100 Milionów"... Podjęli wyzwanie, bo ich dzieła naprawdę były srogimi ścierwami. Król Patryk czekał, pracował. W końcu jednak powrócił i to powrócił w życiowej formie.
Witajcie w VEGOWERSUM, miejscu, gdzie zdarzyć się może wszystko - według mojej teorii wszystkie filmy Patryka są połączone i tworzą jedno uniwersum (stąd powielające się motywy, powtarzający się aktorzy...). Termin ten wykreowałem ładnych parę lat temu, gdy nasz kultowy inaczej reżyser tworzył jeszcze produkcje, które przyciągały do kin setki tysięcy sebków, karyn oraz mnie. Nie da się ukryć, iż od lat bacznie śledzę zjawisko zatytułowane "Patryk Vega" i nie da się ukryć, że prawdopodobnie jestem jednym z największych ekspertów do spraw jego twórczości w tym kraju. Tak, przeraża mnie fakt, iż widziałem wszystkie jego dzieła. Tak, przeraża mnie fakt, ile o nich wiem. Kiedy to czytacie to już wiecie, że tej skali masochizmu nie przebijecie, bo przebić się jej nie da. Pływam od lat w tym szambie, bo wciąż czuję fascynację tym, jak reżyser takiego klasyka jak "Pitbull" (piszę oczywiście o tym z Dorocińskim) mógł upaść aż tak nisko, by obecnie "karmić" nas szrotem najgorszego sortu, filmami tak złymi jak "Niewidzialna Wojna" czy "Botoks". Od lat Vega ponosi klęskę za klęską, jego produkcje ogląda coraz mniej ludzi, ale chłop się nie poddaje, marzy o międzynarodowej karierze. Pierwszym krokiem ku temu, by cała nasza planeta poznała jego nazwisko miał być właśnie "Putin".
Cóż, gdy jakiś John z USA czy jakaś Lihua z Chin przypadkiem obejrzą "Putina" pierwsze co zrobią to zgooglują, gdzie leży Polska, a później sprawdzą, czy jesteśmy krajem ósmego świata i czy dopiero dotarł do nas wynalazek w postaci kamery. Wszystko się zatem zgadza... Patryk Vega znów nas nie zawiódł! "Putin" jest dokładnie tym, czego mogliśmy oczekiwać! Spodziewałem się, że film ten będzie gorszy niż jego zwiastuny i się nie pomyliłem. Trafiamy bowiem do innego wymiaru, wymiaru, gdzie znajduje się tylko Patryk Vega. Żaden inny filmowiec nie jest w stanie tam dotrzeć, nikt nie ma takich zdolności.
"Putin" to totalnie chaotyczna opowieść o demonach, które sterują karierą Władimira. Patryk Vega wychodzi bowiem z założenia, że ludzie nie rodzą się potworami, że za wszystko co złe odpowiada szatan i jego pomagierzy. W przypadku Putina nasz kultowy inaczej reżyser twierdzi, że za wszelkimi potwornościami tego psychopaty stoją... duch kilkuletniego chłopaka zabitego na oczach Władimira oraz tańcząca i spizgana dziołcha w radzieckim mundurze, która przedstawia się jako "Na imię mi Legion, bo jest nas wielu" (cytat biblijny jawnie wskazujący na to, kim jest). Który demon jest tym złym? Tego nie wiem, bo i Patryk się w całości pogubił - raz oba są wcieleniem Belzebuba, raz tylko kaszojad. Kto by się jednak przejmował logiką? Na pewno nie nasz Patryk. W każdym razie z filmu Vegi dowiecie się, że Władimir to generalnie byłby miły człowiek, gdyby matka nie porzuciła go na polu krzyży (WTF) oraz gdyby jego kolega nie bawił się w Vin Diesela i nie uciekałby przed milicją w absolutnie najgorzej zrealizowanym pościgu samochodowym w dziejach kina. Te dwa wydarzenia powodują, że Putin staje się bestią i wszystko robią za niego demony (nawet podpowiadają mu kwestie dialogowe - nie, to nie jest mój żart). Nawet, kiedy zbrodniarza zaczyna gryźć sumienie, chce skierować się ku bogu i przyjmuje chrzest, zło w nim ostatecznie zwycięża. W jaki sposób Patryk przedstawia ostateczne zwycięstwo demonów nad dobrem? No nie przedstawia, chyba zapomniał. Kto by się tym jednak przejął? Na pewno nie Patryk. Przez cały film obserwujemy zatem jak Kaszojad i Spizgana wiją się na ekranie wciąż towarzysząc Putinowi i podpowiadając mu tak, by ten został, tu cytat za filmem, "władcą świata". Vega twierdzi, że jego dzieło ma uderzać we Władimira, jednak po seansie... absolutnie tego nie czuję. Ba, uważam, że Patryk zrobił najgorsze co się dało - stara się... rozgrzeszać zbrodniarza twierdząc, że pomimo wszelkich jego potworności, wciąż może liczyć na boże miłosierdzie. Nie, nie żartuję, taki ten film ma wydźwięk... Myślę, że katolicy mogą czuć się oburzeni, skoro nawet ja, osoba niewierząca, czuję totalne zażenowanie. Ale to Patryk jest katolickim ortodoksem, więc to pewnie on ma rację (w napisach końcowych "Putina" jako jednego z pierwszych wymienia się księdza, który sprawował nad filmem duchową opiekę, także możliwe, że wiedzą lepiej XD) ;)
Czy oprócz tego, że Putinem sterują Spizgana i Kaszojad, dowiecie się czegoś o biografii zbrodniarza? Tak, dobrze zgadliście. Nie dowiecie się niczego. Film to zlepek randomowo sklejonych scen, które kompletnie się ze sobą nie łączą. Vega miesza wydarzenia z różnych lat, skacze między starym Putinem, młodym Putinem i kij wie jakim Putinem tak, że chyba tylko on wie, jaki był w tym cel. Patryk twierdzi, że jest fanem Tarantino, ale żeby zbudować film na bazie niechronologiczności, to trzeba mieć talent i pomysł. Vega nie ma ani tego ani tego. "Putin" to zatem mix scen, które skaczą w losowej kolejności między latami 50 XX wieku a latami 20 XXI wieku. Widzimy zatem Władimira jako kaszojada, jako Jamesa Bonda, jako taksówkarza (ale nie o numerze bocznym 7775 - pozdro dla kumatych!), jako mistrza spisków, jako prezydenta i jako obsranego pacjenta - kiedy pojawi się na ekranie, w jakiej wersji, tego nikt nie wie. Dowiadujemy się za to, że Władimir potrafił załatwić srajtaśmę, że oddycha jak Darth Vader, że gardzi wystawnym jedzeniem, że na tle oligarchów jest wysportowanym kozakiem, że jak w walce judo komuś przywali to ten nakryje się nogami łamiąc sobie kręgosłup, że nie lubi telewizji i że brawurowo przejeżdża taksówką na czerwonym świetle. Oprócz tego Vega uświadomi Wam, że Jelcyn (w tej roli Jędrula, czyli Tomasz Dedek - jest absolutnie fatalny) był wiecznie pijany, że można zamknąć ludzi w wagonie magią (scena jak matka zamyka Putina w przedziale to złoto kina) oraz że w Prypeci rządzi mafia napromieniowanych ludzi. Spokojnie, to nie wszystko. Patryk ma tu więcej wysrywów, ale gdybym miał je wszystkie wymieniać, zabrakłoby mi życia... Najgorsze jest jednak, gdy Vega ukazuje prawdziwe zbrodnie - sceny rzezi w Buczy czy atak na teatr na Dubrowce są tak żenująco zrealizowane, że aż naprawdę czujemy ogromy niesmak. Patryk myśli, że szokuje, a tak naprawdę powoduje, że zastanawiamy się, czy nie powinien aktualnie przebywać na badaniu w Tworkach. Według mnie powinien...
Czy warto poświęcić akapit aktorom? Może i by było warto (bo takiej ilości drewna nie widziałem nawet w lesie), gdyby... było wiadomo, kto kogo grał. Niestety, ani z filmwebu, ani z filmpolski, ani z imdb tego się nie dowiemy. Ja wiem, że to wstyd występować u Vegi, ale pierwszy raz spotykam się z takim przypadkiem, że obsada nie została dokładnie podpisana. Wiemy tylko, że Sławomir Sobala jest ciałem Putina, Thomas Kretschmann (najbardziej znane nazwisko w filmie; znacie go choćby z "Pianisty", "Upadku", "Walkirii", "Wanted", czy krótkiej roli w "Avengers: Czas Ultrona") gra ruskiego generała (żenująca rola), a Jędrula udaje Jelcyna... Chciałbym pocisnąć ludzi za dane kreacje, ale nie mam takiej możliwości - smutek... Mogę za to pośmiać się z czegoś innego... Film został zrealizowany w języku... angielskim. Tak, Patrykowi i jego ludziom nie chciało się nawet stworzyć dialogów po rosyjsku. Efekt jest żałosny, bo poziom angielskiego jest tu na poziomie niezbyt utalentowanego dwuletniego dziecka, a akcent to już inny wymiar kalectwa. Uszy bolą, gdy się tego słucha! Patryk zrzuca winę na dystrybutorów, że tak mu kazali. Ok, ale czy kazali mu, by aktorzy dukali swoje kwestie w języku, który ewidentnie ich przerasta? No jakoś mi się nie wydaje... Powstał zatem dziwaczny twór językowy, który stara się udawać angielski, ale bliżej mu do simlish... Parodia.
Prawdziwym creme de la śmiech (chyba wymyśliłem kolejne autorskie hasło) jest tu tak promowana przez Patryka technologia EXIS AI (w zamyśle: na twarz prawdziwego aktora nakłada się komputerowy filtr mający upodobnić go do wybranej postaci). Vega zapowiadał rewolucję, a chyba domyślacie się, jak się skończyło. Największe amerykańskie studia nie są w stanie nawet w krótkich fragmentach filmów stworzyć przekonującego efektu odmładzania aktorów (że wspomnę o żenujących scenach z "Irlandczyka"), a Patryk postanowił, że on jest ponad tym, że on da radę i to przez cały seans. O kurła, tu naprawdę brakuje słów, gdy widzi się finalny efekt. Putin na ekranie wygląda jak zmutowane skrzyżowanie Golluma z Janem Pawłem II, które powstało w wersji beta Microsoft Paint. Już pal licho, że nie odróżnicie, kiedy na ekranie widzicie starego, a kiedy młodego Władimira. Już pal licho, że Putin Vegi ma wciąż jeden wyraz twarzy, nie ma żadnej mimiki. Najlepsze jest tu to, jak Vega stara się maskować niedoróbki swojej wspaniałej technologii. Kamera wariuje, atakuje nas żabia perspektywa, tło się rozmywa, zastosowano jakieś absurdalne filtry obrazu - wszystko, byleby widzowie uznali, że widzą prawdziwy przełom. Sypnąłbym tu standardowym sucharem, że tylko Stevie Wonder zobaczyłby tę rewolucję, ale chyba nie wypada w dzisiejszych czasach. Ups, chyba to zrobiłem... Trudno, wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać, jestem boomerem. Wracając do EXIS AI. Bekowe jest też to, że pomimo, że ryj zbrodniarza był generowany komputerowo, supertechnologia Patryka nie podołała nawet... synchronizacji ruchu ust z wypowiadanymi słowami. Serio! Dochodzi do tego, że Putin gada z zamkniętymi ustami lub nie mówiąc nic rusza ustami. Efekt jest komiczny! Od razu przypomniały mi się lata 90 XX wieku w grach komputerowych, gdy nie dysponowano jeszcze rozwiniętymi technologiami i bohaterowie gadali przez zamknięte usta. Wiem, Vega podjął się naprawdę ciężkiej misji, nierealnej nawet jak na dzisiejsze czasy. Chciał być ambitny. Tyle, że to zgubiło. Już pomijając, jak żenującym fabularnie filmem jest "Putin", technologia EXIS AI jeszcze bardziej tę produkcję dobiła. Komputerowa twarz Władimira wypada komicznie, wręcz niedorzecznie. Efekt jest naprawdę przerażająco głupi. Vega zarzeka się, że będzie tę technologię rozwijać - strach się bać...
Patryk Vega powrócił z przytupem. "Putin" to kino ze wszech miar złe, pod koniec nawet szkodliwe. Oglądając tę produkcję cierpimy fizycznie, cierpimy psychicznie. Siedząc na sali kinowej tracimy wszelką godność, czujemy, że niżej w życiu już nie upadniemy, wiemy, że te prawie dwie godziny seansu to najgorsze co nas spotka w 2025 roku. Vega złomuje nasze głowy, nasze dusze. Seans "Putina" to objaw prawdziwego masochizmu. Powinienem być już uodporniony, znam całą filmografię Vegi, a jednak z każdym kolejnym jego dziełem wciąż się dziwię. Dziwię się, bo gdy wydaje się, że Patryk nakręcił już najgorszy film w swojej karierze, on powraca i kręci jeszcze gorszy. Chciałbym napisać, że "Putin" to najgorsze co widziałem w swoim życiu. Nie mogę jednak tego zrobić, bo Vega nie zakończył kariery i myślę, że najgorsze dopiero przed nami. Spokojnie jednak, ja czuwam, jestem gotowy wziąć na klatę kolejne dzieło Patryka. Jestem bohaterem, jakiego nie potrzebowaliście. Będę czuwał, wojna z Vegą jeszcze się nie skończyła....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz