poniedziałek, 11 października 2021

12. Festiwal Kamera Akcja - edycja stacjonarna

 


Najsmutniejsze w Festiwalu Kamera Akcja jest to, że tak szybko się kończy. Jestem stałym uczestnikiem tego wydarzenia od wielu, wielu lat i za każdym razem chciałoby się, aby trwało dłużej. W tym roku Organizatorzy, jakby czytali w moich myślach i FKA trwał aż osiem dni! Stacjonarnie, w Łodzi, mogliśmy bawić się od czwartku 30.09 do niedzieli 03.10, zaś w wersji online Festiwal trwał od 30.09 aż do 07.10! WOW! To były dni pełne filmowych uderzeń, świetnych paneli oraz niesamowitego klimatu, z którego Kamera Akcja słynie. Ale po kolei! Dziś zaprezentuję Wam moje spojrzenie na edycję stacjonarną, a na dniach przekonacie się, co uważam o wersji online. Także, zaczynamy? Fakt, głupie pytanie, skoro tu trafiliście. Oczywiście, że zaczynamy!



Moja przygoda z tegorocznym Festiwalem Kamera Akcja zaczęła się w piątek, 01.10. Niestety, ze względu na obowiązki służbowe, w czwartek zjawić się nie mogłem. Tu zaczyna się ten moment, na który czekacie co roku. Albo nie czekacie. Ziomek, jak dotarłeś tym razem na Festiwal? No nie dzięki PKP, jak w latach wcześniejszych. Zbojkotowałem ten środek lokomocji, bo ***** ***. A tak serio, to wygodniej było zabrać mapę i dojść do Łodzi z kapcia - i tak dotarłem szybciej niż polski pociąg. A tak serio - tym razem wygodniej było wsiąść w samochód (a pochwalę się, że stać mnie na paliwo! :D) i dzięki antypomocy Google Maps (serio, co tam się ostatnio dzieje, że mapy te tak wariują?!) dotrzeć do miejsca narodzin światowej żeglugi oceanicznej. A nie, zapomniałem, jednak żeglugi morskiej. Albo rzecznej? Dobra, to nie jest istotne, Łódź to Łódź, a i tak ***** ***.



Festiwal zacząłem od wizyty w punkcie informacyjnym celem odebrania swojego karnetu. Wszedłem tam pewnym krokiem, ściągnąłem okulary przeciwsłoneczne marki... (halo, dowolna marko okularów - tu możecie wykupić swoją reklamę), powiedziałem, że nazywam się Olsze.... Michał Olsze.... (RODO :D). I Panie od razu wiedziały, że ja to ja i karnet mi dały (*zdarzenie to może różnić się w zależności od tego, kto je prezentuje). 



Ale w sumie chyba jednak powinienem zacząć od tego, jak prezentował się teren tegorocznego Festiwalu i jak pandemia wpłynęła na jego wygląd. Ze względu na obostrzenia covidowe, wejścia do dwóch głównych sal - Z1 i Z2 - znajdowały się na zewnątrz budynku. Dzięki temu osoby odpowiedzialne za Festiwal, mogły po każdym seansie sale dokładnie wywietrzyć i dokonać dezynfekcji foteli (dodatkowo zachowano dystans społeczny i co parę siedzeń jedno było wyłączone z użytku). W przypadku Kina Szkoły Filmowej (sala mniejsza niż Z1 i Z2) nie było możliwości zorganizowania wejścia bezpośrednio z zewnątrz i na projekcje dostawaliśmy się przez budynek. Ale spokojnie, sala również była dokładnie wietrzona i zadbano o cały proces dezynfekcji. Zapomniałem dodać, iż przed każdym seansem każdemu z widzów mierzono temperaturę oraz zbierano wypełnione przez nas formularze zawierające dane kontaktowe, gdyby jednak, jakimś cudem, na danej projekcji znalazło się ognisko korony. Należy oddać Organizatorom, że w tych trudnych warunkach, udało się wymogi sanitarne spełnić w stu procentach i widać było, że dokładnie przestrzegano narzuconych na początku zasad. W każdym razie, czułem się bardzo bezpiecznie.



Pierwszym filmem, jaki obejrzałem na tegorocznym FKA było "Moje Wspaniałe Życie" Łukasza Grzegorzka. Nie jestem zbyt wielkim fanem tego reżysera, jego dwa wcześniejsze dzieła - "Kamper" i "Córka Trenera" - lekko mówiąc, niezbyt zapadły mi w pamięci. Ale spokojnie! Teraz jest lepiej! O wiele lepiej! "Moje wspaniałe życie" to słodko-gorzka historia Joanny, która nie do końca panuje nad swoim życiem i w której, w pewnym momencie, następuje chęć zmian. Sporych zmian. Owszem, w scenariuszu znów (podobnie jak w "Kamperze" i "Córce Trenera") coś kuleje (tu seans trochę się przeciąga), jednak przez sporą ilość zabawnych, jak i niezwykle życiowych scen, film przyciąga naszą uwagę. Ogromna w tym zasługa rewelacyjnych Jacka Braciaka i Adama Woronowicza, a w drugim planie zapadającej w pamięci Karoliny Bruchnickiej. Agata Buzek według mnie też wypada całkiem nieźle, zważywszy na to, iż trudno nazwać mnie osobą, która docenia jej aktorskie zdolności. Całości dopełniają bardzo zacne zdjęcia autorstwa Weroniki Bilskiej. Co prawda po seansie wciąż nie rozumiem wyróżnień, jakie spłynęły na ten film (m.in. nagroda dla najlepszego reżysera w Gdyni), jednak cieszę się, że widać u Grzegorzka postęp. Film trafi do polskich kin 29.10 i seans Wam ten polecam. Nie jest to kino wybitne, ale śmiało można określić je dobrym i wartym zobaczenia w jakieś chłodne, jesienne popołudnie. Była to jedyna projekcja, jaką "zaliczyłem" w piątek. Później nastąpiło to, co jest już stałym punktem FKA - wizyta w klubie festiwalowym i długie, wielogodzinne rozmowy na temat filmów, seriali, życia, pogody, rekinów w tornadzie, spadających komet, płacenia podatków, itd. 



Sobota na FKA to tradycyjnie ciężki początek dnia. Złoty trunek lejący się poprzedniej nocy nie wpływa korzystanie na samopoczucie. Ale nie tym razem! Jako, że starość nie radość, piwa lało się mniej niż w ubiegłych latach,  przez co sobotę zacząłem bardzo wcześnie seansem filmu "Nie Czas Umierać" w sali 4DX w łódzkiej Manufakturze! Bond to Bond, priorytet. Ale sam film to temat na zupełnie inną rozmowę, zatem przenieśmy się w czasie i wylądujmy na terenie FKA na sobotniej dyskusji "Uszanowanko. O szacunku w branży filmowej". Udział w panelu wzięli: Ewa Brodzka (reżyserka obsady), Marta Łachacz (koordynatorka intymności na planach filmów i seriali) oraz Piotr Trojan (chyba nikomu już nie muszę przedstawiać) - całość prowadziła i moderowała Kaja Klimek (chyba również nikomu przedstawiać nie trzeba). Generalnie w czasie FKA odpuszczam dyskusje i w tym czasie wybieram się na filmowy seans, jednak tu zaciekawił mnie temat. I bardzo dobrze, że wybrałem ten panel! Było barwnie i niezwykle ciekawie, pełno było różnych (zarówno przykrych jak i wesołych) anegdotek. Z rozmowy mogliśmy wiele dowiedzieć się na temat tego, jak kiedyś i jak dziś podchodzi się do scen intymnych w filmach i serialach (od dawnego "róbcie to!", po dzisiejszą pracę odpowiednich osób z aktorami, by nie byli skrępowani odgrywaniem scen seksu), dowiedzieliśmy się, iż w końcu coraz częściej aktorom udzielana jest już w trakcie zdjęć pomoc psychologa (a uwierzcie - w przypadku ciężkich gatunkowo filmów, jest to niezbędne i nie ma się tu czego wstydzić) oraz że młodsze pokolenie filmowców nie patrzy już okiem swoich mentorów, starych wyjadaczy i że opieka nad obsadą staje się priorytetem na planach. Warto było spędzić te 90 minut na tym panelu - autentycznie można przejrzeć na oczy.



Drugim i ostatnim punktem sobotniego programu był dla mnie seans filmu "Aida" Jasminy Zbanic. Niby wiedziałem czego oczekiwać, niby byłem gotowy na to psychicznie, jednak po projekcji nie mogłem się pozbierać. Film ten wdeptał mnie w glebę, zniszczył mnie psychicznie, spowodował, że autentycznie nie mogłem złożyć prostych zdań. "Aida" to jedno z tych dzieł, które obejrzy się raz, a pamięta się je przez całe życie. Dawno nic mnie tak nie zniszczyło, dawno nic nie spowodowało, że byłem tak bliski wylania z siebie łez. To kino tak ciężkie, tak brutalne, tak mocne, że autentycznie chce się tylko myśleć nad tym, jak ludzie ludziom (w zasadzie to i sąsiedzi sąsiadom) i to już w latach 90 XX wieku, mogli wyrządzić tak okrutne zbrodnie. To film, który złamie każdego człowieka. To film, który, po prostu, TRZEBA znać.



Po tym szokującym seansie długo nikt nie mógł się pozbierać. A w sobotę czekał na naszą ekipę jeszcze quiz filmowy zorganizowany w klubie festiwalowym. Zainteresowanie było przepotężne, lokal pękał w szwach! Pierwszą rundę przebrnęliśmy na totalnym luzie uzyskując maksymalną ilość punktów(!), jednak, niestety, quizu nie wygraliśmy. Pokonał nas pieprzony włoski neorealizm (już na studiach była to dla mnie katorga - najnudniejsze filmy, jakie oglądałem i najnudniejsze zajęcia na jakich byłem) i pieprzeni "Złodzieje Rowerów" (od pierwszego seansu hejtowałem ten film). No cóż, raz się wygrywa raz się przegrywa, ale ten dziad na rowerze mógł jednak wozić gazety, a nie plakaty. Pozostało wypić już tylko kilka piwek i śmigać w kimę.



Niedziela. Ostatni dzień stacjonarnego FKA. To ten moment, gdy nadchodzi smutek, że trzeba Łódź opuszczać... Zawsze to tak szybko zlatuje. Na niedzielę plan miałem jeden - projekcja filmu "Ucieczka na Srebrny Glob". Oj było warto, kurde, zdecydowanie było warto! "Ucieczka na Srebrny Glob" to dzieło, zapewne Wam dobrze znanego, Kuby Mikurdy - dzieło absolutnie wspaniałe! Film przedstawia historię powstawania produkcji "Na Srebrnym Globie" Andrzeja Żuławskiego. W swoim obrazie Mikurda oddaje głos osobom, które brały udział w tej długiej, wycieńczającej przygodzie, która nie miała prawa się udać. Jednak, czy aby na pewno? Czy "Na Srebrnym Globie" było skazane na klęskę? Dlaczego dzieło to ostatecznie nie powstało? Nie udzielę Wam odpowiedzi na te pytania z prostej przyczyny. MUSICIE to dzieło obejrzeć! To nie tylko opowieść o powstawaniu filmu, to przede wszystkim opowieść o rodzinie, o Żuławskim, o tworzeniu dzieł w czasie PRL. To fenomenalnie zmontowana opowieść, którą ogląda się z zapartym tchem! Po seansie odbyło się również Q&A z Kubą Mikurdą oraz producentką tego obrazu Darią Maśloną. I muszę przyznać, że dorównało ono poziomem samej produkcji! Twórcy filmu opowiadali o tym, jak odnajdowali materiały, których nikt od lat nie widział (albo w ogóle nikt nie widział!), jak pandemia pomogła w montowaniu tej produkcji (m.in. nie mogło dojść do spotkań z wieloma innymi osobami, które brały udział w powstawaniu filmu - moim zdaniem... wyszło to produkcji na dobre, bo ma odpowiednią długość i jest niesamowicie treściwa), jak walczono o odpowiednie zbalansowanie tego dzieła. Świetna rozmowa, pełna anegdot i masy rewelacyjnych, dowcipnych historii. 



Potem nastał już czas powrotu do Poznania. 

Stacjonarna część dwunastej edycji Festiwalu Kamera Akcja to była prawdziwa bomba. Owszem, trzeba było przestawić się na "tryb: pandemia" i przybywać pod salę zdecydowanie wcześniej, by dany film obejrzeć, ale było warto. Cholernie było warto. Uczestniczyłem w wybornych projekcjach i w wybornych panelach. Z Łodzi wyjeżdżałem z bananem na twarzy, bo edycja ta była absolutnie fantastyczna.

I tu największe brawa należą się Organizatorom. Przygotować taki Festiwal, który generuje tak duże zainteresowanie, w czasach pandemii to ogromne wyzwanie. Nawet nie chcę myśleć, ile nerwów mogło to kosztować. Dlatego muszę to napisać: WSPANIAŁA ROBOTA! Każda osoba, która tworzyła ten Festiwal: od Wolontariuszy po Organizatorów, zasługuje na wielki kufel zajebistego piwa. Albo i dziesięć takich kufli. Dzięki Wam wyjechałem z Łodzi smutny, że to już koniec, ale jednocześnie megaszczęśliwy, że uczestniczyłem w tak wspaniałym Festiwalu. Nie pozostaje mi napisać nic innego, jak: DO ZOBACZENIA ZA ROK! Już nie mogę się doczekać!



Na tym zakończę swoja opowieść odnośnie stacjonarnej części Festiwalu Kamera Akcja. Jak przebiegła dla mnie edycja online? O tym dowiecie się z kolejnego wpisu, który, mam nadzieję, pojawi się tu już jutro!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz