poniedziałek, 19 października 2020

Festiwal Kamera Akcja - czwartek i piątek

 


Co roku mogliście tu przeczytać o moich wielkich przygodach, swoistej epopei, porównywalnej epickością jedynie do drogi, jaką przebyło paru kurdupli, by utopić pierścionek w lawie, by jakiś kasztan, co był zły, wziął i umarł. Choć nie, moje podróże do Łodzi były jeszcze bardziej monumentalne. Wsiadałem w pociąg i byłem. To jest hardkor! Myślicie, że hobbici zniszczyliby pierścień, gdyby mieli jechać PKP? Śmiem wątpić. Pewnie nie dotarliby na czas albo przesiedzieliby na dworcu 260h czekając na upragniony pociąg wśród przecudnych zapachów zostawianych przez niezbyt trzeźwych panów. Ale ten rok jest inny. Ten rok jest okropny. Nienawidzę 2020, mimo, że jeszcze trwa. Koronawirus mocno rzutuje na nasze życie, stąd nie mogłem odbyć swojej corocznej filmopielgrzymki do Łodzi. Tegoroczne FKA (Festiwal Kamera Akcja - nie mylić z formerly known as) spędziłem bowiem na kanapie, w swoim mieszkanku.


Jak już pisałem w poprzedniej notatce, pandemia wymogła ogromne zmiany na Kamerze Akcji. Festiwal nie mógł, poprzez ograniczenia, odbywać się w swojej standardowej formie, Organizatorzy musieli zatem mocno go zreorganizować. W Łodzi, na FKA w wersji offline (uczestnicząc w wydarzeniu bezpośrednio; słyszałem, by aby zdobyć taką wejściówkę organizowano walki na śmierć i życie!) mogło uczestniczyć jedynie około stu osób (a ilu poległo by zdobyć taką wejściówkę?), a co z resztą zainteresowanych? Dla nas, osób, które pandemia zatrzymała w domach, zorganizowano festiwal w formie online (nie mylić z "Ondine" - w sumie nie wiem, czemu mielibyście pomylić, ale tak tylko dopisuję). Pozwólcie zatem, że zanim przejdę do opisywania filmów, które oglądałem podczas Kamery Akcji, skupię się na internetowym domu FKA.


THINKFILM


Wirtualnym domem Festiwalu stał się THINKFILM. Organizatorzy nie zdecydowali się na korzystanie z dostępnych internetowych platform, a skupili się na swoim projekcie. I wiecie co? To była absolutnie PRZEZAJEBISTA decyzja! THINKFILM działał FENOMENALNIE przez całe FKA, nie miałem absolutnie żadnego problemu, po prostu czyste WOW! Nie przesadzę, jeśli napiszę, iż jest to najbardziej przejrzysta i najłatwiejsza w obsłudze platforma filmowa w polskim internecie. Wszystko było łatwe do znalezienia, nic nie zamulało - jakby to powiedział Brad Pitt w "Bękartach Wojny": "chyba wyszło mi arcydzieło". Organizatorom "chyba wyszło mi arcydzieło" nie wystarczyło, bo stworzyli prawdziwą perełkę. THINKFILM, w moim odczuciu, to platforma lepiej zorganizowana niż wszystkie te shitflixy, HBO GO, czy jakieś inne Amazony razem wzięte. Oprócz przejrzystości i płynności interfejsu otrzymaliśmy MISTRZOWSKI player, który pozwalał nam dowolnie dobierać jakość wyświetlanego obrazu (nie każdy ma przecież internet pozwalający uciągnąć filmy w czystym HD), a nawet oglądać filmy w zwolnieniu lub przyspieszeniu (czy z tej funkcji korzystałem? Niech to pozostanie tajemnicą - może Dan Brown odkryje to w jakiejś kolejnej książce). Tak, wiem, że istnieje jutub i że też mają takie magiczne przyciski, ale mówimy tu o platformie stworzonej (na razie?) na potrzeby festiwalu filmowego. Jestem zachwycony THINKFILMEM - domyślam się, że kosztował Organizatorów wiele nieprzespanych nocy, by wszystko na nim działało, ale mówię wprost: WYSZŁO EPICKO! Ogromne, ogromne gratulacje! Aaaa i znacie mnie: jakby mi się coś nie podobało, to napisałbym o tym wprost (co zresztą czeka niektóre filmy); w przypadku THINKFILM nie mogę się absolutnie niczego przyczepić - ta platforma to fucking masterpiece! Coś niesamowitego!



CZWARTEK 

Skoro już przelałem swoje pochwały dotyczące festiwalowej platformy filmowej na papier... znaczy na ekran, możemy przejść do tego, na co zapewne najbardziej czekacie. Aaa, racja, pewnie bardziej czekacie na wizytę u lekarza-specjalisty, ale, że dzięki NFZ, wizytę macie zapisaną na 2087 rok, to możecie w chwili oczekiwania, zapoznać się z tym, co mi się obejrzało - jak wypadły filmy, które zaprezentowano nam na FKA? Znaczy, ja wiem, jak wypadły, ale przed Festiwalem nie wiedziałem, jak wypadną, więc to pytanie chyba nie ma sensu. Albo ma. W sumie, koniec z tym filozofowaniem. Oto, co widziałem w czwartek (15.10)!



"Brzemię" 


Facet zakochuje się w kobiecie i pod wpływem tego opuszcza szeregi Ku Klux Klanu do którego należał. Brzmi jak fabułka podrzędnego kina romantycznego, które byłoby tak nudne, że prawdopodobnie przełączylibyście je na srogą transmisję mistrzostw Zambii w szachach. Nic bardziej mylnego! Film Hecklera to fenomenalnie napisana (oparta na faktach!) historia, która wsysa nas od pierwszych sekund seansu. Wyborne aktorstwo (Hedlund-Whitaker-Wilkinson), genialna muzyka, świetne dialogi - wszystko kapitalnie się ze sobą łączy. Można się czepiać, że czasem reżyser zbyt mocno uderza w rzewne tony, że niektóre sceny można było zrealizować mniej podniośle (choć takich akurat tu mało), jednak w ogólnym rozrachunku rozumiem też ogólny zamysł, rozumiem to, że chciano nam ukazać, że w amerykańskim klimacie małomiasteczkowym KKK miało (a i wciąż miewa, choć pod innymi nazwami) ogromne wpływy mogące niszczyć człowieka na każdym kroku. "Brzemię", mimo swojej ciężkości gatunkowej, pozostawia nas jednak z nadzieją, z nadzieją na to, że każdy może się zmienić. Szkoda tylko, że film ten, mimo, że rozgrywa się lata wstecz, wciąż pozostaje aktualnym... No nic, może przyjdzie nam jeszcze żyć w normalnym, piękniejszym, bardziej różnorodnym świecie. Ode mnie: 8/10



"Rodzina2"


Yifan Sun przedstawia nam w swoim krótkometrażowym filmie dokumentalnym historię dziewczynki, która przez chorą chińską politykę "jednego dziecka" została odebrana rodzicom, a później zaadoptowana przez belgijskie małżeństwo. W dziele tym oglądamy sceny z ponownego spotkania dziecka ze swoją biologiczną rodziną. To film mocny, bankowo poruszy niektórych odbiorców. Nie ma tu zachowań "pod kamerę", płynie z tego jedna wielka miłość. Finałowe sceny toastów przy stole naprawdę potrafią wcisnąć w fotel - aż chciałoby się, by dzieło to było dłuższe, by jeszcze bardziej ukazało tę smutną, a zarazem bardzo piękną, historię miłości. Ile jednak chińskich dzieci odebranych rodzicom ma tyle szczęścia co Lola (główna bohaterka)? Ile z nich ma to szczęście, że zaadoptuje je rodzina, która pokocha to dziecko jak własne? Ode mnie: 7/10



"Don Gilliam i olbrzymy"


Terry Gilliam to geniusz i nawet nie próbujcie z tym polemizować, bo trafiliście na człowieka, który go uwielbia! Spróbujcie tylko powiedzieć o nim coś złego, a cytując klasyka, "I will find you and I will kill you". Dusza wikinga, topór naostrzony, no nie radzę fikać. A teraz, jak sobie wyjaśniliśmy tę kwestię, mogę przejść do samego filmu. "Don Gilliam i olbrzymy" to historia kilkudziesięcioletniej (!!!!) walki Terry'ego o to, by móc zrealizować film o Don Kichocie. Chyba większość z Was zna chociaż pobieżne informacje na ten temat. Upór Gilliama powodował, że pomimo tysięcy niepowodzeń (choćby zalanie planu, śmierć aktora, brak budżetu, walka o prawa do scenariusza...), pomimo tego, że każdy by już odpuścił temat, walczył o to by udało się zrealizować "Człowieka, który zabił Don Kichota". Dzieło pokręcone, dzieło schizowe, ale dzieło bezsprzecznie wspaniałe. "Don Gilliam i olbrzymy" to zapis całej drogi Terry'ego, by móc nam ten film zaprezentować. To historia obsesji, to historia chorób, to historia niesamowitej woli, by dzieło przeklęte (bo śmiało można o nim tak pisać), w końcu ujrzało światło dzienne. Gilliam sam opisuje tu fakt, że prawie umarł, że prawie zniszczył się psychicznie, by jednak swój film dokończyć. Terry sam nabiera na naszych oczach cech swojego (wiem, że Don Kichot jest Cervantesa, ale patrząc na całość historii Don Kichot staje się bardziej Gilliamowski) bohatera, jednak, ostatecznie, ze swojej walki wychodzi jako zwycięzca. Mocno poobijany, mocna podniszczony, ale jako zwycięzca. Niesamowita historia, niesamowity film. Dla fanów Gilliama to pozycja obowiązkowa! Ode mnie: 8/10



"Złotokap"


Islandia. Jeden z najpiękniejszych krajów świata. Nie mogło być inaczej, skoro ma na sobie wikińskie piętno. No dobra, w sumie mogło być inaczej, ale tu akurat tak nie jest. Co jednak wiecie o kinie islandzkim? Oprócz tego, że istnieje. Pewnie tyle, co ja - moja wiedza o kinie islandzkim jest taka sama, jak o najniższej lidze piłkarskiej w Wenezueli. Znaczy, parę filmów islandzkich akurat widziałem a meczów najniższej klasy rozgrywkowej w Wenezueli nie, ale dzieła te nie spowodowały, bym się w tym kinie zakochał. A jak to jest ze "Złotokapem", którego współproducentami byli Polacy? No cóż... Dalej się w tym kinie nie zakocham. "Złotokap" to kino niezłe, ma parę fenomenalnych scen, jednak w ogólnym rozrachunku muszę szczerze napisać, iż przez pewien czas mocno mnie mulił. Fabuła nie jest porywająca, wszystko zdaje się mocno rozmyte, a mimo to, nie mogę napisać, że to kino złe. Tak, jak wspominałem, są tu sceny, które są autentycznie kapitalne, są tu dialogi, które autentycznie nas rozbrajają. Problem jest tu jednak taki, że na jedną fenomenalną scenę przypada kilka słabszych, przez co film staje się mocno nierówny. Brawa należą się za to aktorom (w tym Karolinie Gruszce, która gra tu jedną z głównych ról), którzy dają z siebie wszystko i starają się ratować te słabsze momenty dzieła. "Złotokap" jest niezły, ale jeśli pytalibyście mnie, czy musicie go obejrzeć, odpowiedziałbym, że nie. No chyba, że akurat jesteście fanami kina islandzkiego, to pewnie i tak obejrzycie ;) Ode mnie: 6/10



"Tylko zwierzęta nie błądzą"


Powiem Wam, że tu miałem opad szczęki. Film Dominika Molla trzyma w napięciu, powoduje, że nie możemy oderwać wzroku od ekranu (nawet nie próbujcie patrzeć w innym kierunku niż ekran - tu KAŻDY detal ma znaczenie!), a finalnie zostawia nas znokautowanych niczym po ciosie Muhammada Ali. Fabułę śledzimy z kilku różnych perspektyw, które w ostatecznym rozrachunku idealnie się ze sobą łączą. Może nie wszystkie wątki są równie wyborne (wątek "kelnerki" mi jakoś specjalnie nie podszedł), jednak "Tylko zwierzęta nie błądzą" idealnie rekompensują ten fakt detalami, które, choć z pozoru mało istotne, okazują się czymś niezwykle ważnym dla fabuły. To film, który wymaga pełnego skupienia, które reżyser wynagrodzi nam w pełni finałową sceną. Jeśli będziecie mieć okazję, to koniecznie zapoznajcie się z tym thrillerem! Absolutnie warto! Ode mnie: 8/10



PIĄTEK


Kochany pamiętniczku! Czwartónjo było so cool, czy pjątunjo będzie równie supcio? Awwww, loffki, oby tak było.



"Brudna Gra"


Dzień zacząłem od spotkania z Keirą "Piłatem z Kałaibów" Knightley i Gavinem "W pustyni i w puszczy" Hoodem. Czy było warto odpalać THINKFILM w czasie pracy (szefie, Pan tego nie czyta!)? Było warto! Co prawda "Brudna Gra" zbyt często uderza w wysokie tony, czasem wali patosem prosto w mordę, jednak nie powiem, by jakoś mocno mi to w tym przypadku przeszkadzało. Dzieło Hooda stoi na scenariuszu, napisanym przez życie (ale nie takie życie, co jest Nobelom). Czy pracując dla wywiadu poświęciłabyś/poświęciłbyś wszystko, by przekazać światu, w co grają najwięksi gracze? Pani Gun (grana przez Keirę, która totalnie nie wygląda jak pani Gun) niezbyt długo się wahała. To historia starcia jednostki z wielką, potężną machiną. To historia, która ukazuje, że walka o swoje ideały może się udać. Gavin Hood nie unika tu schematów gatunkowych, jednak można mu to wybaczyć, bo historia nas angażuje, a film mija bardzo szybko. "Brudna Gra" to kino dobre, choć zapewne już do niego nie wrócę. Ode mnie: 7/10



"Tony Halik"


Marcin Borchardt, twórca wybitnego "Beksińscy. Album wideofoniczny" (swoją drogą film ten widziałem swego czasu również na FKA), tym razem wziął na tapet kultowego podróżnika i dziennikarza Tony'ego Halika. Film zrealizował na podobnej zasadzie jak swój poprzedni obraz: posiłkując się jedynie materiałami archiwalnymi i głosami z offu, postanowił opowiedzieć widzom o tej kultowej, ale i kontrowersyjnej postaci. Nie jest to dzieło równie wybitne jak "Beksińscy. Album wideofoniczny", jednak to wciąż kino dobre. Mój główny zarzut wobec tej produkcji jest taki, że dzieło to jest niezwykle chaotyczne, że bez znajomości biografii Halika lepiej do niego nie zasiadać. Ja, co nieco, wiedziałem o Tonym (dzięki Laska! Tak to dzięki "Chłopaki nie płaczą" dowiedziałem się o tej postaci), więc i jako tako łączyłem kolejne sceny, jednak osoby, dla których ten człowiek jest obcy, mogą zbyt wiele nie ogarnąć. Dziwna to decyzja. Osobiście jednak muszę napisać, że mi się film podobał. Mimo całego chaosu, pobieżnego przeskakiwania po kolejnych elementach historii, nie mogę napisać, że to dzieło złe. To bowiem film dobry, acz fatalnie zmontowany. Pewnie osoby, którym obca jest postać Halika, zniszczą tę produkcję swoimi opiniami, ja jednak muszę stanąć w opozycji i napisać, że warto to dzieło poznać i samemu wydać wyrok. Ode mnie: 7/10



"Wschód-Zachód"


Tak, wiem, że to film młodej dziewczyny, studentki, jednak tak, jak Wam zawsze podkreślam: chcę być z Wami szczery na maxa. No nie podobało mi się. Rozumiem zamysł historii, chęć ukazania świata oczami Ukraińca, jednak błagam: nie idźcie drogą tego filmu! Reżyserka przeskakuje pomiędzy kilkoma wątkami, nie ma pomysłu, jak uporządkować historię, nie ma pomysłu na rozwinięcie akcji, a tym bardziej na jej zakończenie. Oczywiście trzymam kciuki za Natalię Koniarz, jak za każdego młodego twórcę, ale mam nadzieję, że w następnym filmie uraczy nas czymś bardziej przemyślanym. "Wschód-Zachód" chciał pokazać zbyt wiele w zbyt krótkim czasie, przez co wyszedł klops. Ode mnie: 2,5/10



"Aktor a Krytyk. Karolina Gruszka i Łukasz Maciejewski"


Wiem, że pana Łukasza ludzie cenią. Ok, jasne. Ale ja nie mogę się wciąż do niego przekonać. Ponownie bowiem otrzymujemy możliwość posłuchania rozmowy aktorki z krytykiem i ponownie 90% czasu "antenowego" zabiera pan Maciejewski (jego ulubione słowa to "mój", "moje", "ja"). Cholernie mnie to zaczyna irytować. Nie będę podważał wiedzy i dorobku pana Łukasza (bo te są ogromne), ale chciałbym posłuchać i aktorek/aktorów zapraszanych na spotkania, a Ci są przeważnie tłumieni przez potok słów płynący z ust tego krytyka. Chciałbym jednak czegoś bardziej stonowanego, chciałbym, by i aktorka (w tym przypadku pani Gruszka) otrzymała szansę, by móc zaprezentować nam swój punkt widzenia. Niestety, to spotkanie było dla mnie najsłabszym elementem tegorocznego FKA - szkoda, bo liczyłem na fajną rozmowę. A tak, zamiast rzeczowej wymiany obserwacji, otrzymałem, w zasadzie, monolog pana Maciejewskiego. Ehhh...



Na tym zakończyły się moje przygody z pierwszymi dwoma dniami Festiwalu. Co przyniosła sobota i niedziela? Napiszę tak: Ci z Was, którzy liczyli, że będę nokautował filmy, nie będą zawiedzeni ;) Trafiły się bowiem dzieła, które zasługują na ostre strzały ;) Dziś było łagodnie, ale tak musiało być, tak po prostu było :) Pozdrawiam wszystkich, którzy dotarli do końca! Pozdrówcie tych, którzy nie dotrwali :D




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz