czwartek, 30 listopada 2017

Podsumowanie listopadowych grabieży



Dziwny dzionek to był. Z rana wylałem herbę, popsuła mi się mysz od kompa (po czterech latach użytkowania - będzie mi jej brakować :(), a w pracy był z deka sajgon. Generalnie słabo. Potem jednak jakoś się wszycho poprawiło i dzień zaczął normalnie funkcjonować. Tylko ta pogoda... :/ No i generalnie piszę teraz to podsumowanko w oczekiwaniu na najnowszy odcinek "Wikingów" (jaram się jak Lindisfarne!), bo i w kolejne dni nie byłoby czasu... Aaaa, zapomniałbym - na dniach otrzymacie, na fejsie, również blogerskie podsumowanie miesiąca! Nie wiem, co Was tam czeka, bo sam nie mam takiej informacji. Będzie się zapewne działo. JAK ZAWSZE. To co? Zaczynamy wikingowe podsumowanie? ;)




Dane dla Morawieckiego: Panie Mateuszu! Zapewne nie drży Pan przed zmianami w rządzie i tworzy Pan kolejne prezentacje w Power Poincie, ale chciałbym zabrać Panu chwilkę czasu. W listopadzie obejrzałem 58 filmów (25 z nich to krótkometrażówki), a ich średnia, według filmwebowej skali, wyniosła 5,32/10. Mogło być lepiej, mogło być gorzej. Statystyki przekazane, może Pan wracać do swojej pracy.



Najlepsze filmy, jakie widziałem w listopadzie:



1. "Keith Richards: Under the Influence" - postanowiłem, w końcu, przetestować możliwości Netflixa i była to największa perełka, jaką odkryłem w tym serwisie. To fascynująca opowieść rozgrywająca się w świecie muzyki opowiedziana przez fascynującego człowieka, którego WSZYSCY kochamy. Keith ma ogromną wiedzę, kapitalnie, z ogromną dawką humoru, nam ją przekazuje. Dzięki niemu możemy odkryć wiele zapomnianych gwiazd, które wpłynęły nie tylko na kształt muzyki Stonesów oraz solowego dorobku artysty, a generalnie na cały świat muzyki. Piękny, wspaniały, niesamowity dokument! Ocena: 9.5/10




2. "Coco" - Disney wraz z Pixarem przenoszą nas do Meksyku, do świata tajemniczych, ale jakże fascynujących wierzeń i tradycji. To jeden z tych filmów, które pokochają wszyscy: starsi i młodsi, kobiety i mężczyźni, politycy i ludzie. Co więcej - to jeden z tych filmów, który poruszy nawet najtwardsze serca. Nie ukrywam - podczas finału łezki naleciały mi do oka i jedynie silna wola powstrzymała je, by zbyt wiele z nich nie zaczęło wędrówki po mojej twarzy. Inni nie byli tak twardzi - sam po seansie byłem świadkiem, jak dorośli faceci płakali jak bobry. I im się nie dziwię. "Coco" to po prostu piękna, inteligentna, absolutnie niesamowicie opowiedziana historia, którą TRZEBA znać. Bardzo gorąco polecam! Ocena: 9/10 [przed "Coco" obejrzycie około dwudziestominutowy film "Kraina Lodu. Przygoda Olafa" - nie rozumiem, skąd fala hejtu, ja bawiłem się naprawdę dobrze!]




3. "Cicha Noc" - kto jak kto, ale Polacy potrafią kręcić takie filmy, jak mało który naród. Dzieło Domalewskiego to niezwykle mocne, ale i NIESTETY cholernie prawdziwe kino, które porusza problematykę relacji rodzinnych. Nie jest to łatwy seans, gdyż każdy znajdzie tu coś, co mu się przytrafiło lub może się przytrafić - twórcy wykazali się świetnym przeglądem codzienności. Fantastyczni aktorzy, fantastyczna muzyka, genialne dialogi - film ten ogląda się jak rasowy thriller. Stąd też tak mocno żałuję, że nie jest to kino bezbłędne, zabrakło w nim najważniejszego: mocnej, finałowej puenty. Film w ostatnich minutach traci impet i wygląda tak, jakby zabrakło pomysłu na najważniejsze fragmenty całości, fragmenty, które jeszcze bardziej przytłoczą widza. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że tak genialnie prowadzone dzieło, aż tak słabo się zakończyło... Nie zmienia to jednak faktu, iż to kolejne, polskie, wspaniałe dzieło. Ocena: 8/10.




4. "Morderstwo w Orient Expressie" - kompletnie nie czaję hejtu na ten film. Może przez to, że uwielbiam filmy Kennetha? Może przez to, że nie jestem jakimś wielkim fanem Poirot i nie ruszały mnie poprzednie ekranizacje powieście Christie? Wiem jedno: tego filmu bronić będę, bo jest i czego bronić. Branagh ma fantastycznego nosa do ekranizacji i nie pomylił się i tym razem. Kapitalnie prowadzi akcję, genialnie ukazuje bohaterów, bawi się z widzami (włącznie z czytelnikami Christie), kapitalnie ukazuje tok rozumowania i umysł Poirot - stworzył niemal bezbłędny film. I cholernie go za to szanuję. Mając TAKĄ obsadę potrafi tak pokierować aktorami, nawet tymi, którzy są na ekranie dosłownie przez chwilę, że widz kupuje obecność każdego, bo dostrzega, iż każdy odgrywa tu kluczową rolę. Do tego sam genialnie kreuje postać Poirot, idealnie dopasowując go do naszych czasów. Mogę się czepić tylko jednego - bardzo słabego, wręcz kiczowatego, motywu "Ostatniej Wieczerzy". Nie pasował mi do akcji, był wklejony na siłę, do tej pory nie wiem po co... Jednak, z czystym sumieniem, film ten otrzymuje ode mnie 8/10.




5. "Into the Inferno" - Werner Herzog zabiera nas tym razem w podróż do rozgrzanych lawą wulkanów i jak to ma już w zwyczaju, stanowią one dla niego tło fabularne produkcji. Tu liczą się ludzie, ludzie żyjący w pobliżu tych śmiercionośnych cudów natury. Oni z nimi żyją, tworzą relację - odgrywają one ważne role w ich codziennej egzystencji. Film ten to również świat transcendentny, świat wierzeń bohaterów - świat, którego zaburzenie może rozgniewać duchy, które uwolnią niszczycielską siłę żywiołu. W pewnym momencie Herzog jednak zbacza z obranej ścieżki ku zbyt długiemu ukazywaniu świata naukowców - wybija to z rytmu i zaburza harmonię tego dzieła. Dzieła jednocześnie pięknego (ależ zdjęcia!), jak i ukazującego niepohamowaną siłę natury. Ocena: 8/10.





Najgorsze filmy listopada



1. "Totem" - myślałem, że po "Botoksie" nic gorszego mnie w tym roku nie spotka. A jednak... Może "film" ten nie jest gorszy od "produkcji" Vegi, jednak śmiało można je ustawić na jednym poziomie. "Totem" jest tak zły, że brakuje słów. Oglądając to coś ma się ochotę wyjść nie tylko z sali kinowej, ale i wyjść z siebie. "Dzieło" to się dłuży, irytuje, wkur...za, powoduje, że agresja w nas rośnie. To "produkcja" o niczym, to zlepek głupich wątków połączonych totalnie głupimi bohaterami, którzy snują się po totalnie głupim świecie. Czy komuś się to spodoba? Cóż, może znajdzie się jeden taki masochista... zwą go reżyserem tego filmu. Ocena: 1/10.




2. "Gwiezdnej Jaja: Część I - Zemsta Świrów" - kiedyś parodie filmowe bawiły, kiedyś żyli twórcy, którzy potrafili wyciągnąć genialne sceny z wielkich produkcji i w wspaniały sposób przedstawić je w krzywym zwierciadle. W pewnym momencie coś się stało, coś złego, co spowodowało, że parodie poszły w stronę klozeciarstwa, które jara chyba tylko dzieci z podstawówki. To, niestety, przykład tego typu filmu. Nie ma tu nic śmiesznego, każda kolejna scena powoduje, że jesteśmy coraz bardziej zażenowani. Tego nie da się oglądać! Niemcy niech lepiej już komedii nie kręcą... Ocena: 1/10.




3. "Potop" - wielki powrót wytwórni Asylum do szajsowatego kina katastroficznego. Można się tu pośmiać z głupoty scenariusza, z kretynów, którzy są głównymi bohaterami. Brak tu jednak tego, czym przyciąga nas "Sharknado": dobrej zabawy. To film drętwy, kręcony "na serio" i to jest gwóźdź do trumny. Sztuczne, nudne, beznadziejne kino. Ocena: 2/10.




4. "Liga Sprawiedliwości" - jest jedna pocieszająca sprawa, która wynika z budowania tego żałosnego uniwersum: kiedy ono runie (a runie prędzej czy później), Batman w końcu będzie Batmanem, a nie jakąś pałą graną przez pałowatego Afflecka. "Liga Sprawiedliwości" podtrzymuje tradycję "filmów" DC i Warnera i po raz kolejny otrzymujemy odgrzewany w podrzędnej mikrofali zgniły kotlet, który jest bardziej ciężkostrawny niż szczur ugotowany w zapyziałej kuchni w podziemiach tanich knajp. Film ten nie ma charakteru, udaje, że jest zabawny, a jednocześnie zalewa nas pseudomrokiem. Nic tu nie trzyma się kupy, bohaterowie są żenujący, a patos wylewający się z ekranu powoduje, że Emmerich czuje się zawstydzony. Najbardziej mam jednak żal do twórców za to, że jedyny udany strzał castingowy, czyli Momoa w roli Aquamana, też został zrąbany na maxa. Koleś ma gigantyczny potencjał ekranowy, jednak pajace, zwani scenarzystami, włożyli mu w usta kretyńskie teksty oraz zaserwowali absolutnie kretyńskie sceny. Mam nadzieję, że to uniwersum przestanie w końcu straszyć kina, bo robi się to już niesmaczne. Ocena: 3/10 (bo jednak było lepiej niż w "Wonder Woman")




5. "Kierowca" - komuś zamarzyło się skrzyżowanie "Drive" z "Locke" i ktoś postanowił to marzenie spełnić. Ku szkodzie dla widzów. Dzieło to jest słabe, przewidywalne, bez własnego charakteru - mimo krótkiego czasu projekcji, niesamowicie się też wlecze. Ktoś, kto stwierdził, że Frank Grillo udźwignie rolę (prawie) jedynego aktora na ekranie musiał brać zbyt mocny towar - może kolo nadaje się do ról, gdzie ma tylko kopać po twarzach jakiś kolesi, ale na pewno nie nadaje się do ról, gdzie musi zademonstrować zdolności aktorskie (bo tych po prostu nie ma). Szkoda życia na takie filmy. Ocena: 3/10.





Szybkie podsumowanie:



Najlepszy film: "Keith Richards: Under the Influence" 

Najlepszy scenariusz: "Coco"

Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Kenneth Branagh ("Morderstwo w Orient Expressie")

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Taylor Schilling ("Take Me")

Najlepszy aktor drugoplanowy: Oscar Isaac ("Suburbicon") oraz Arkadiusz Jakubik ("Najlepszy" i "Cicha Noc" - w obu kreacjach PERFEKCYJNY)

Najlepsza aktorka drugoplanowa: Judi Dench ("Morderstwo w Orient Expressie")

Najlepsze zdjęcia: "Into the Inferno"

Najlepszy soundtrack: "Keith Richards: Under the Influence" 

Najlepsze efekty specjalne: "Coco" (dziwnie to wygląda w tej kategorii, ale podciągnę)

Najlepszy montaż: "Keith Richards: Under the Influence" 





Najbardziej oczekiwane premiery grudnia:


5. "Co wiecie o swoich dziadkach?"

4. "Jumanji"

3. "Król Rozrywki"

2. "Wojna Płci"

1. "Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi"







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz