sobota, 16 grudnia 2017

Charyzmatyczny Brytyjczyk z dystansem do siebie



Brytyjczycy kojarzą nam się z nudnymi, flegmatycznymi i odświętnie ubranymi ludźmi, którzy wiodą spokojne życie na przedmieściach dużych miast. Jednak Ci sami Brytyjczycy byli w stanie rozbawić nas do łez poprzez skecze Monty Pythona, seriale ("Allo, Allo"...) oraz "Top Gear". Zwłaszcza poprzez "Top Gear" (mowa tu oczywiście o PRAWDZIWYM "Top Gear" prowadzonym przez Clarksona, Hammonda i Maya, a nie przez tych pizdusiów, co prowadzą to teraz). Jaki jest tak naprawdę ten naród? Tego nikt nie wie. Wiemy za to, jaki jest nasz dzisiejszy bohater.




Na pierwszy rzut oka to kolo, który, bez pytania, podejdzie i strzeli Ci kopa w twarz, co, prawdopodobnie, skończy się od razu Twoją śmiercią. No cóż, takie życie. Wbrew pozorom oraz wbrew jego filmografii, to jednak uśmiechnięty, posiadający ogromny dystans do siebie człowiek, którego kocha cały świat. No może nie cały - ale jak ktoś go nie lubi, to prawdopodobnie już nie żyje. Tak bywa. Sylvester Stallone nazwał go podobno "największym brytyjskim skurwysynem w historii", chwalił za podejście do pracy. Oto przed Wami, prawie, wiecznie, prawie, łysy Jason Statham!


Krótka notka biograficzna


Jason z rodu Stathamów przyszedł na świat 26 lipca 1967 roku w Shire i jest hobbitem.  No dobra, trochu się zgrywam, bo urodził się w Shirebrook (gdzieś niedaleko Derby - czyli mógł podziwiać na meczach  samego Grzegorza Rasiaka, naszego, ehmmm, piłkarza). W sumie hobbitem też nie został, bo mierzy 178 centymetrów (na Tomasza Kruza może patrzeć z góry). Ogółem jego matka była tancerką, a ojciec sprzedającym śpiewakiem (czy jakoś tak, bo był i sprzedawcą i piosenkarzem). Jason dostał również w prezencie od rodziców brata, który zwał się Lee. Nie, nie był to Bruce Lee. Ale, w sumie, z takim imieniem brata, nie dziwię się, że Jason Statham został królem kina akcji - pewnie Lee chciał być jak Bruce i brat walczył z bratem o miano debeściaka w sztukach walki. A trenował wiele rzeczy: boks, kickboxing, capoeirę oraz bliżej niesprecyzowane wschodnie sztuki walki. Czyli generalnie, na ulicach Londynu, chyba nikt go nie zaczepiał. A jak zaczepił, to pływa już od dawna martwy w Tamizie. Takie życie. Aaaa, Dżejson pojechał nawet na Mistrzostwa Świata, gdzie zajął dwunaste miejsce. Pewnie pomyślicie, że w boksie lub jakimś karate. A tu zonk, bo... w skokach do wody. Serio, Jason prócz tego, że potrafił obijać ludziom ryje, doskonale pływał i skakał do wody. Był członkiem brytyjskiej drużyny narodowej, niektóre źródła podają nawet, że był na Igrzyskach Olimpijskich. Tym plotom zaprzeczył jednak sam Dżejson - potwierdził, iż brał udział jedynie w Mistrzostwach Świata. Mimo sukcesów sportowych musiał dorabiać sprzedając podrabiane perfumy (widzicie przed oczami normę z polskich parkingów - "Szefunciu, może perfumki?". Generalnie olewacie takich  ludzi - ale jakby to Statham chciał Wam je wcisnąć? Myślę, że bojąc się łomotu, kupilibyście od niego "perfumki) oraz sztuczną biżuterię. Wtedy zdarzyło się coś, czego chyba nawet Statham się nie spodziewał - został... modelem firmy FRENCH CONNECTION. No i tu zaczyna się historia Dżejsona, którego znamy.


                    Początki kariery aktorskiej


Firma French Connection była jednym ze sponsorów filmu "Porachunki", który miał wyreżyserować (prawie) debiutant, Guy Ritchie. Gdy zobaczył Jasona, poznał jego wcześniejszą historię, bez wahania zdecydował, że zatrudnia go do roli Bacona w swojej produkcji. Cóż, aparycja pewnie też zrobiła swoje. I tak na wielkie ekrany trafia film "Porachunki" (z oryginała: "Zamek, akcja na giełdzie i dwie palące się beczki", czy jakoś tak). O dziwo, film o tak dziwnym  tytule odniósł sukces. Co prawda Stathama i Ritchiego  jeszcze pierwszy lepszy człek z ulicy nie kojarzył, ale miało się to zmienić i to już dwa lata później. To właśnie w 2000 roku na ekrany kin trafia kultowy "Przekręt", moim zdaniem, najlepszy film tarantinopodobny, jaki kiedykolwiek  powstał. Genialna obsada, genialna muzyka, genialne dialogi - ten film to prawdziwy majstersztyk! To właśnie rola w tym dziele spowodowała, że (prawie) łysy łeb Stathama zaczął być coraz bardziej kojarzony. Tego samego roku pojawił się kolejny film z Dżejsonem, ale generalnie nikt go nie zna, bo jest o hip-hopie. No dobra, może nie przez to, ale i tak tego filmu nikt nie zna - "Za wszelką cenę". Aaaa, zapewne znacie "Za wszelką cenę", ale tam Stathama grała Hillary Swank. Albo i nie jego? Dobra, kij z tym.



Zapytacie pewnie teraz, co przyniósł rok 2001. To ja odpowiem. Statham trafił do filmu legendy, samego Johna Carpentera! Szkoda tylko, że film, "Duchy Marsa", okazał się, lekko mówiąc, kupą, w którą wdepnęliście wczoraj idąc do pracy. Przemilczmy to. [moment na minutę ciszy]. W tym samym roku do kin trafia film, w którym Dżejson zagrał wraz z Jetem Li - to ten Chińczyk, który nie jest Jackie Chanem. Produkcję "Tylko jeden" może też lepiej przemilczmy [moment na minutę ciszy]. 2001 okazał się dla Stathama tak płodny jak każdy rok Danny'ego Trejo, tylko dziesięć razy mniej płodny. Ostatnim filmem tego roku, w którym wystąpił Dżejson był "Mecz ostatniej szansy". No i ja to lubię! Jest piłka nożna, dużo się dzieje, świetnie się to ogląda! Polecam! Ciekawostką w przypadku tej produkcji jest to, że na planie Jason spotkał Vinniego Jonesa. Znaczy wcześniej na planie też go już spotkał (u Ritchiego), ale tu sytuacja jest ciekawsza. Jak zapewne wiecie (albo i nie) Vinnie był piłkarzem. To znaczy był kimś, kto udawał piłkarza, bo generalnie kolo wychodził na boisko tylko po to, by komuś połamać ręce, nogi i na dodatek urwać głowę. Ale, że w dzieciństwie kumplował się z Dżejsonem (byli sąsiadami) to zaraził go miłością do piłki. Teraz rozumiecie? Odkryłem Amerykę - w "Meczu ostatniej szansy" gra się w piłkę! Haaaa, rozkmina życia! Ale w sumie.... Po co ją robiłem?


Związana i zakneblowana dziewczyna w bagażniku



Nie, nie, Stathamowi nie odbiła tak palma, że odwalał takie cyrki. Tytuł tego czegoś, co niektórzy mogą nazwać rozdziałem, a niektórzy czymś innym, odnosi się do roli, która moim (he he) skromnym zdaniem, otworzyła aktorowi już wszelkie możliwe drzwi do kariery. W 2002 roku na ekrany kin trafia "Transporter", dzieło w którym Jason mógł w pełni zademonstrować swoje skille. A jak wszyscy wiemy, skille w walkach to on ma. No więc Statham obił kilkadziesiąt ryjców, ocalił Azjatkę, podowcipkował, pościgał się samochodami i wszyscy go pokochali. Bo i było za co - charyzmatyczny i dowcipny Brytyjczyk pokazał, iż kino akcji nie umarło i że gwiazdy pokroju Stallone'a mają swojego następcę.



Rok 2003 przynosi kolejne, mocne uderzenie. Na ekrany trafia remake "Włoskiej Roboty", w którym Statham występuje u boku Charlize Theron (zazdro!), Donalda Sutherlanda (zazdro!) oraz kolesia, który był pseudoraperem, ale został aktorem i buja się po "Transformersach". Osobiście bardzo lubię ten film, widziałem go kilka razy, ale to nie Dżejson kradnie tu show, a kapitalnie zrealizowane sceny z Mini Cooperami. Fakt, fajniej by wyglądało jakby ścigali się Seicento albo Trabantami, ale i Coopery są spoko. Swoją drogą chciałbym zobaczyć Stathama, który wbija do Seicento i bierze udział w pościgu. Byłby fun.



Pamiętacie, jak przy okazji artykułu o Tomku Kruzjuszu jarałem się "Zakładnikiem"? A pamiętacie z seansu, że na ekranie, przez kilka sekund, gościł Jason? W sumie też bym zapomniał, ale już sobie przypomniałem i już pamiętam. Był, potwierdzam. Certyfikat potwierdzenia. W tym samym roku, 2004, na ekrany trafia film "Komórka". Mimo, że obsada była zacna, produkcja ponosi klęskę. Zasłużenie, bo to nuda i nuda i nuda. Zatem olejcie, mimo, że Żejson tam gra.



2005 przynosi nam powrót Franka Martina w drugiej części "Transportera". Generalnie Statham znów obija ludziom mordy, jest zabawny, a dziwna blondlaska jest jego przeciwniczką. Jeśli nie macie czego robić ze swoim życiem, a chcecie kina akcji, to śmiało możecie to obejrzeć. Nie ma to świeżości, jest odgrzewanym kotletem, ale seans mija szybciutko, a sceny akcji są naprawdę spoko. No, ale jak mówi stare, chińskie przysłowie: "gdy Jason bije ludzi, wszyscy są szczęśliwi, prócz jego przeciwników". 2005 to również powrót Stathama do pracy z Guyem Ritchiem. Choć może lepiej by było, gdyby do tej współpracy nie doszło - "Rewolwer" jest przeciętny, nie pasuje ani do stylu reżysera ani do stylu aktora. Nie jest to kupa, to kino średnie - jednak po seansie totalnie się nie pamięta, o co tam chodziło. Ten rok przynosi nam jednak pewną rekompensatę, jeden z moich ulubionych filmów z Brytyjczykiem. "Teoria Chaosu", bo o tej produkcji mowa, to kino świetnie skonstruowane, z naprawdę fajną fabułą oraz pokazujące, co by się stało gdyby przeciwnikiem Stathama był Wesley Snipes. To ten czarnoskóry Nicolas Cage - człek, który nie płacił podatków i źle na tym wyszedł. Ale wtedy był jeszcze w dobrej formie, co rzutuje i na seans. Szkoda tylko, że to tak zapomniana produkcja... Ja, ze swojej strony, gorąco ją jednak polecam.


Wzloty i (małe) upadki


W 2006 roku do kin trafia obraz, który chyba najbardziej podzielił kinomanów, jeśli spojrzymy przez pryzmat całej filmografii Brytyjczyka. "Adrenalina", bo o niej mowa, to kino bardzo specyficzne, zdecydowanie nie przeznaczone dla każdego widza. Jest efekciarskie, schizowe, popieprzone na maxa, ale przez to, według mnie, naprawdę ma swój styl. Kocham kino, które jest dzikie i nieokrzesane, przełamuje wszelkie bariery i dokładnie tym jest produkcja Neveldine'a i Taylora. Dzieło to warto poznać samemu i samemu wyrobić sobie o nim zdanie. Ten rok przynosi także krótkie cameo aktora w naprawdę fajnej reinterpretacji "Różowej Pantery".


2007 to rok kontrastu. Dlaczego? Zacznijmy od bagna. To właśnie w 2007 roku na ekrany kin trafia film "Dungeon Siege", będący ekranizacją kultowej gry wideo. Wydawać by się mogło, że giera to materiał na naprawdę świetny film: są spiski, fajni bohaterowie, mroczny świat... Ogółem naprawdę był potencjał, jednak za ekranizację wziął się ten, którego imienia nie wolno wymawiać, ten, który wszystko czego dotknie zamienia w kupę... Po wielu latach Statham przyznał, że zagrał w tym czymś dla kasy, jednak rysa na karierze pozostała... Choć, mimo wszystko, i tak był najjaśniejszym punktem tego paździerza. Na szczęście ten sam rok przynosi również jedną z klasycznych ról w dorobku aktora. To właśnie wtedy doszło do ponownej współpracy Stathama z Jetem Li, która zaowocowała absolutnie kapitalnym sensacyjniakiem, "Zabójca". Jest efektownie, dzieje się wiele, a zakończenie... Cóż, jedni się ostro wk..., inni będą zachwyceni. Mi się podobało. To jednak kolejny film, który został praktycznie zapomniany. Niestety...


Rok 2008 to bezsprzecznie jeden z lepszych w dorobku aktora. To wtedy na ekrany kin trafiają aż trzy produkcje, w których aktor spisał się znakomicie. Pierwszą z nich (albo trzecią albo drugą) był "Transporter 3", czyli to samo co wcześniej. Jason bije ludzi, zakochuje się w nieodpowiedniej dziewczynie (swoją drogą o bardzo specyficznej urodzie), ściga się samochodami (i nie tylko) i musi pokonać T-Baga. Znaczy jakiegoś typa, co to jest groźny i gra go Robert Knepper. Film jest niezwykle efektowny i mimo, że fabuła, o ile taka tu istnieje, jest przewidywalna, to dzieło to dostarcza sporej dawki emocji. Szkoda, że to (prawdopodobnie) ostatni film Stathama w roli Franka - tworzyli razem duet idealny. 2008 to także rok premiery filmu "Death Race". Ok, zgadzam się, dzieło to jest głupiutkie. Jednak, według mnie, jest głupiutkie w odpowiedni sposób. Widziałem ten film ze cztery razy i za każdym razem bawiłem się fenomenalnie! Mistrzowsko zrealizowane wyścigi, spora dawka humoru, zły człowiek, który jest naprawdę złym człowiekiem - ten film, w latach kaset VHS byłby produkcją kultową! Choć, dla mnie, i tak nią jest. Jason jako Frankenstein sprawdza się idealnie, wszystko jest odpowiednio krwiste, akcja jest zakręcona. Zdecydowanie warto poznać ten film! Choć i tak pewnie już go znacie. Ostatnim dziełem, które trafia w tym roku do kin, a w którym zagrał Statham, jest "Angielska Robota". A właściwie "Bankowa Robota", ale grunt, że "robota" - była "włoska", może być i "angielska", byleby się kojarzyło ze Stathamem. Wracając - to jedna z tych ról, którymi Brytyjczyk pokazuje, że nie musi robić ludziom kuku, aby zabłysnąć. To jedna z tych ról, która pokazuje, że Dżejson potrafi stworzyć także świetne role dramatyczne. Sam film, oparty na faktach, to świetnie opowiedziana, z odpowiednią dawką napięcia i humoru, historia słynnego napadu na bank, którego dokonano w 1971 roku. Statham ciągnie ten film, idealnie sprawdza się w roli charyzmatycznego przywódcy. Dlaczego częściej nie obsadza się go w takich kreacjach?!


2009 lepiej byłoby przemilczeć. To wtedy na ekrany kin trafia sequel "Adrenaliny" i jest to sequel absolutnie żenujący. Tego czegoś nie da się strawić. Omińcie, jeśli nie widzieliście. Koniecznie omińcie.


Na to wszyscy czekali!


Rok 2010 przynosi nam film "13". Fajne dziełko, nieźle poprowadzone, warto się z nim zapoznać, bla bla bla. I tak wiem, na co tu czekacie. Sam jestem dalej najarany. To właśnie w 2010 roku do kin trafia największe marzenie każdego człowieka wychowanego na kinie lat 80 XX wieku. To właśnie w 2010 roku kinematografia została zaatakowana przez gang największych twardzieli w całej historii kina. Gang, który zjednoczył Sly Stallone, a w którym znalazło się miejsce dla takich IKON jak Lundgren, Li, Rourke, Schwarzenegger i Willis (ci dwaj ostatni w kapitalnym epizodzie) oraz właśnie Statham, podbił kina, serca widzów i spowodował, iż kino akcji wróciło do domu. One-linery, bohaterowie, których  nie sięgają kule, masa wybuchów, pościgów, walk, krwi - wszystko za co kochaliśmy kino akcji lat 80, powróciło w "Niezniszczalnych". Wieczna chwała Stallone'owi za ten film!


2011  to ponownie trzy stathamowe filmy. Pierwszym z nich jest "Elita Zabójców", w którym Jasonowi towarzyszą dwaj wybitni aktorzy: Clive Owen i Robert de Niro (do młodszych Czytelników: Robert nie udawał wtedy jeszcze pseudozabawnego dziadka w gównianych filmach). Oparta, w niewielkim stopniu, na książce o tym samym tytule historia ma wszystko, czego oczekujemy od akcyjniaka: tajne operacje, rozpierduchę i charyzmatycznych bohaterów. Dzięki kapitalnym kreacjom aktorskim, film zyskuje (choć trochę) na realizmie - kawał soczystej produkcji. Niestety, ponownie, lekko zapomnianej. Drugim filmem jest "Blitz", w którym Jason ponownie musi udowodnić, iż role dramatyczne nie są mu obce. Oczywiście, udaje mu się to. Sam film jest niezwykle mroczny, brutalny i na maxa wciągający. Genialne kreacje tworzą tu także Paddy Considine, Aidan Gillen oraz Luke Evans. Absolutnie mistrzowski thriller, który, jeśli nie znacie, bardzo mocno polecam. Ostatnim filmem Stathama w 2011 roku był "Mechanik", w którym aktor stworzył doskonały duet z Benem Fosterem. Ciekawie poprowadzona historia, pełnokrwiści bohaterowie, sporo akcji - nie będziecie się nudzić, oj nie. A finał... palce lizać! Jason udowadnia, kto jest królem kina akcji.


2012 zaczynamy "Protektorem". Filmem naprawdę dobrym, godnym polecenia, bla bla bla... I tak wiem, na co czekacie. W 2012 na ekrany kin powracają "Niezniszczalni", złożeni z jeszcze lepszego zestawu klasycznych aktorów kina akcji. Do Stathama, Stallone'a, Lundgrena, Willisa i Schwarzeneggera dołączyli van Damme oraz Chuck Norris i cóż by tu rzec: otrzymaliśmy jeden z najlepszych filmów akcji w historii kina. Absolutnie mistrzowskie one-linery, genialnie dopasowani do ról aktorzy, masa akcji, masa wybuchów, masa wszystkiego. Ten film to bezsprzeczny klasyk, a Jason wiedzie tu prym. A wieść prym, wśród takich gwiazd, to ogromna sztuka. Ale to w końcu Christmas ;)


2013 przynosi nam aż cztery filmy z udziałem aktora. Choć może lepiej powiedzieć, że trzy... Zatem o czymś co zwie się "Parker" lepiej nie mówmy i przejdźmy dalej. Zacznijmy zatem może od akcentu patriotycznego. W końcu, możliwe, że czyta to jakiś Prawdziwy Polak - choć co by tu robił, to nie wiem. W każdym razie, w 2013 roku, na ekrany kin (gdzieś tam) trafia film "Koliber", w którym u boku Jasona występuje Agata Buzek. Aaaa, to Prawdziwi Patrioci i tak już dalej nie przeczytają. "Ja Prawdziwy Polak, ja nie lubieć Miller". Zatem, do widzenia. Wracając do filmu. Przyznam się, iż było to dla mnie, jako fanatyka filmów ze Stathamem, największe zaskoczenie w jego filmografii. Spokojny (choć ma mocniejsze momenty), stonowany, na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasujący do Jasona. A jednak. Osobiście uważam, iż to TOP 3 jego ról - to właśnie w tej produkcji Dżejson ukazuje, jak wybitnym jest aktorem, jeśli reżyser stworzy mu taką możliwość. Niezwykle czujący rozterki bohatera Statham tworzy kreację od której aż kipi emocjami - niezwykła, wbijająca w glebę, rola. Mistrzostwo! Nie zapominam również o Agacie Buzek - niezbyt za nią przepadam, jednak w tym filmie, absolutnie genialnie, partneruje Brytyjczykowi. Razem tworzą naprawdę niesamowity duet. Tę produkcję MUSICIE znać. Ten rok to także premiera "W obronie własnej", gdzie na planie Jason spotkał się z Jamesem Franco. Tu już mamy starego, dobrego Jasona. Łubudubu, wybuch, łubudubu. Warto dodać, iż Franco świetnie odnajduje się w roli antagonisty, przez co pojedynek Phila i Morgana prezentuje się naprawdę kapitalnie! 2013 to również rok, w którym Jason dołączył do "rodziny". Nie, nie wziął ślubu. Dołączył do "rodziny" Vina Diesela w "Szybkich i Wściekłych". Co prawda, na razie, tylko w krótkim cameo w scenie po napisach, ale dołączył. A to istotne.


2014 przynosi nam trzecią (i na razie ostatnią) część przygód "Niezniszczalnych". Część bezsprzecznie najsłabszą, ale i tak kozacką. Owszem, można a nawet trzeba marudzić na młodą ekipę, która dołączyła do filmu, jednak kultowi aktorzy mają w sobie tyle stylu, że można juniorków olać. Zwłaszcza, że do obsady dołączyli tacy mistrzowie jak Ford, Gibson, Banderas i Snipes. Ja tam bardzo dobrze wspominam seans "trójki" - owszem, widziałem ją najmniej razy, ale i tak się dobrze na niej bawiłem. Tym razem prym wiedzie tu Banderas (kapitalna rola), ale i pozostali spisują się na ekranie wybornie. To, w końcu, ich świat - świat, który, co prawda, powoli znika, ale właśnie tacy ludzie jak Statham, jeszcze ten świat (prawdziwego kina akcji) podtrzymują.


Rok 2015 to znów trzy filmy, spośród których o jednym lepiej nie pamiętać. "Joker" wydawał się mieć potencjał, jednak okazał się filmem wtórnym i nudnym, z którego już naprawdę niewiele pamiętam. Na szczęście w tym samym roku na ekrany kin trafia także "Agentka". Owszem, Stathama nie ma tu za wiele, jednak kiedy się pojawia, kradnie każdą scenę dla siebie. To właśnie ten film, w którym Brytyjczyk pokazuje do siebie niezwykły dystans. Ten dystans, który prezentują wybitni Brytyjczycy. To właśnie dzięki niemu ten film zyskał w moich oczach. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł, by nakręcić całą produkcję poświęconą Rickowi Fordowi - to byłby komediowy strzał w dziesiątkę. Świetnie napisana i świetnie zagrana postać. 2015 to także bardzo mocne wejście do serii "Szybcy i Wściekli". Deckard Shaw kontra Dominic Toretto. Jason Statham kontra Vin Diesel. Wspaniałe starcie dwóch najbardziej charyzmatycznych aktorów w Hollywood. Starcie wielkie, wspaniałe, niesamowite. Diesel doskonale wiedział, że seria potrzebuje przemocnego czarnego charakteru i odpalił petardę zatrudniając Jasona. Statham sprawdził się perfekcyjnie i spowodował, że walki i pościgi z "siódemki" pamiętam chyba najbardziej z całej serii. A poza tym - Jason w Astonie. Bond kocha Astony, my kochamy Bonda, ale Statham w Astonie zaprezentował to, na czym marce także zależy: nieokrzesaną moc. Znaczy, trochę okrzesaną przez komputery, ale i tak niezwykłą moc. Dżejson był antagonistą idealnym.


W 2016 roku na ekrany kin trafił tylko jeden film, w którym wystąpił Jason. "Mechanik: Konfrontacja" to dzieło, którym Brytyjczyk ponownie pokazuje, jak olbrzymi ma do siebie dystans. Idealnie parodiuje swoje zachowania, swoje wcześniejsze filmy, co chwilę puszcza do nas oczko: "ejjj, ten film nie jest na serio". Powrót Bishopa jest niezwykle efektowny: scena w basenie na najwyższej kondygnacji wieżowca po prostu zapiera dech w piersi! Ależ to było kozackie! Film jako sensacyjniak sprawdza się świetnie, genialnie Dżejsonowi partneruje wybitny Tommy Lee Jones. W tej produkcji mogę się przyczepić, w zasadzie, tylko jeden kwestii: po co była tu postać Alby?! Ok, rozumiem, trza było zmotywować bohatera, ale ona jest sztuczna i w zasadzie nic nie ma tu do grania... Równie dobrze mogli w jej miejsce wstawić drzewo i nikt nie dostrzegłby różnicy...


W 2017 roku Dżejson też trochu przystopował i na ekranie pojawił się tylko w filmie "Szybcy i Wściekli 8". Kto jednak widział ten film wie, że aktor pomógł tu stworzyć jedną z najlepszych scen filmowych ostatnich kilku(nastu) lat. Rozpierducha w samolocie, z dzieckiem w nosidełku (i szacun za genialną rolę dla dzieciaka!) stała się klasykiem z miejsca. Statham pokazuje w niej dwa, ekranowe oblicza: to dowcipne (ależ on ma do siebie dystans!) i to brutalne (cóż, sporo osób ucierpiało). Absolutnie genialna robota aktora, dzieciaka, choreografa! Sam film, co oczywiste, trza znać, bo tak!


Trochu długi tekst mi wyszedł. Kto jednak, jak nie Jason na niego zasłużył? Uwielbiam tego kolesia, bo mimo, że zdarzają mu się wpadki, nie udaje nikogo kim nie jest. Od początku jest tym samym Brytyjczykiem, który potrafi się z siebie śmiać, nie wywołuje skandali, cieszy się z tego, że może grać w filmach. A my? My, powinniśmy być wdzięczni firmie French Connection za to, że wprowadziła go na wielkie ekrany, dzięki czemu możemy z wielkim podziwem patrzeć na jego barwnych bohaterów. I oby tak było jak najdłużej!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz