niedziela, 26 listopada 2017

Kto zatrzyma jednoosobową armię? Krótka historia ekranowych Punisherów.




17 listopada do biblioteki Netflixa trafił serial, który od ładnych paru miesięcy rozgrzewał wyobraźnie fanów Marvela. Tego dnia, w formie odcinkowej, do boju wkroczył Frank Castle, jeden z najbrutalniejszych (anty)bohaterów, jakich kiedykolwiek stworzono. Jak z produkcją poradził sobie Netflix? Czy Jon Bernthal podołał olbrzymim oczekiwaniom? O tym za chwilę - spójrzmy najpierw na to, jak wcześniej na ekranach radziła sobie ta kultowa postać. Choć, w sumie, nie tylko na ekranach.




Krótka historia:


W czasach, gdy komiksami rządzili superbohaterowie pokroju Superczłeka czy Człeka-Gacka, Marvel zdecydował się na dość odważny ruch. W 129 zeszycie serii "The Amazing Spider-Man" (rok 1974) wprowadzono postać niejakiego Franka Castle, jednoosobowej armii, człowieka, który nie bawi się w oddawanie przestępców w ręce sprawiedliwości. Choć oni chyba jednak woleliby trafić do pierdla. Frank Castle torturuje, morduje, masakruje (w różnej kolejności) - w każdym razie nie lubi pozostawiać "tych złych" żywymi, woli pozwolić im wąchać kwiatki od spodu. Co spowodowało, że facet postanowił przeistoczyć się w mściciela? Frank i jego rodzina znaleźli się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu i stali się świadkami brutalnej, mafijnej egzekucji. A jak wiadomo, "ci źli" nie lubią pozostawiać świadków przy życiu. Rodzina Castle'a została zamordowana, sam ledwo uszedł z życiem. Początkowo zaufał organom ścigania - te okazały się jednak skorumpowane i ukręciły sprawie łeb. W tym momencie narodził się on - bezwzględny (anty)bohater, Punisher. Aaa, zapomniałbym, Rambo był przy nim pikusiem. Wielokrotnie odznaczony weteran, były marines, mistrz w walce wręcz, w walce bronią białą, w walce za pomocą broni palnej, w walce... aaaa, generalnie mistrz w walce wszystkim. Świat przestępczy wypowiedział wojnę złemu człowiekowi. Od tamtej pory, Frank Castle, Punisher, poluje na wszystkich przestępców i pilnuje by nikogo już nie skrzywdzili. Czytaj: powoduje, że podatnicy muszą płacić za pogrzeby. O ile jest co zbierać z jego ofiar. Jego specyficzne metody powodowały, iż popadał w konflikty z innymi bohaterami komiksów Marvela - co oczywiste, z tymi, którzy woleli dostarczać przestępców przed oblicze sądu (zwłaszcza z Daredevilem - w końcu Matt, jako prawnik, na czymś powinien trzepać hajsy, których i tak za wiele nie trzepał). Frank wciąż robi jednak swoje, a jego przygody, do tej pory, przyciągają masę czytelników. Śmiało można stwierdzić, iż jest to najpopularniejszy (anty)bohater wykreowany przez twórców komiksów. A czy miał szczęście do ekranizacji?



"The Punisher" (1989)


Pierwsza ekranizacja przygód Franka Castle trafiła na ekrany w czasie bitwy pod Grunwaldem, w czasie moich narodzin. Było to tak dawno temu, iż najstarsi Indianie o tym nie pamiętają. No dobra, pamiętają, bo "Punisher" z 1989 roku przesiąkł klimatem filmów, które w tamtym czasie powstawały. Jest zatem mrocznie, jest brutalnie i jest dynamicznie - wydawać by się mogło, że wszystko idealnie, jeśli chodzi o opowieść o Punisherze. No, jednak trochę nie pykło. Produkcję tę ogląda się naprawdę dobrze, jednak nie można przymknąć oka na wady w postaci słabego montażu oraz przeciętnie opowiedzianej historii. Dziwi zwłaszcza to pierwsze, gdyż reżyserem filmu jest Mark Goldblatt... niezwykle uznany montażysta odpowiedzialny między innymi za "Terminatora 2", "Rambo 2", czy, z nowszych produkcji, "Genezę Planety Małp". Trochu razi także brak kultowej czaszki na koszulce bohatera. Frank sportretowany został przez, zyskującego wtedy coraz większą popularność, Dolpha Lundgrena i chyba nie ma osoby, która uważa, iż nie pasował do tej roli. Widać w nim chęć zemsty, widać zmęczenie faktem, iż pomimo eliminowania przestępców, wciąż pojawiają się nowi. Co prawda chłop trochu dziwnie wyglądał w czarnych włosach, ale i tak bardzo dobrze się sprawdził. Gdyby tylko twórcy bardziej pogrzebali przy scenariuszu...



"Punisher" (2004)


Frank Castle powrócił na ekrany po piętnastu latach za sprawą Jonathana Hensleigha. I tu powtórzyło się to co poprzednio - tyle, że tym razem reżyser był/jest głównie scenarzystą filmowym (odpowiadał między innymi za "Szklaną Pułapkę 3" i "Armageddon"), a nie montażystą. Ale, mimo wszystko, trochę lepiej to zafunkcjonowało. Spora w tym zasługa duetu Thomas Jane - John Travolta. Ten  pierwszy stworzył mocną, bardziej ludzką, postać Castle'a niż Dolph, ten drugi zaś idealnie sprawdził się jako antagonista. W tym filmie Punisher, zamiast brutalnie eliminować przeciwników, układa misterny plan, który skrzętnie realizuje. Zabija, oczywiście, przestępców, jednak nie robi tego masowo, co niektórym bardzo przeszkadza. Ja uważam, że przez to fajnie uzupełnia się z Dolphową wersją przygód Castle'a. Dwóch różnych Punisherów, podobny cel. Dzieło Hensleigha jest dynamiczne, świetnie się je ogląda, jednak fani brutalności mogą czuć się trochę rozczarowani. Frank Jane'a nie rozczłonkowuje ciał, nie morduje ludzi odstrzeliwując im głowy - preferuje jednak mniej brutalne sposoby eliminacji wroga (choć są tu i wyjątki). Jedyne, co mocno może razić, to trochę zbyt nachalne wstawki komediowe - bywa tu zbyt sucharsko. Widać również, iż twórcy nie dostali zgody na pokazanie pełnej brutalności - film, niby, w USA ma kategorię R, jednak określiłbym to bardziej takim PG-13 na sterydach. Ostatecznie to kolejna ekranizacja, której trochu do bycia idealną zabrakło. Choć przyznam, że czacha na koszulce jest przekozacka!



"Punisher: Strefa Wojny" (2008)



Na fali, chwilowego, przywrócenia stylistyki "grindhouse'owej" (dzięki Tarantino i Rodriguezowi), głównie w B-klasowych filmach, ktoś wpadł na pomysł: ejj, a co by się stało, gdyby przygody Castle'a również tak ukazać? No i ruszono z produkcją. Reżyserią zajęła się Lexi Alexander (pani, która stworzyła świetne "Hooligans"), a w roli głównej obsadzono, doskonale wtedy rozpoznawanego dzięki roli w serialu "Rzym", Raya Stevensona. No i co Wam tu rzec? Chyba tylko to, że o ile poprzednie wersje "Punishera" miały wady, tak ta jest dla mnie idealna. Brutalność poraża, jest jej od groma, nikt tu nie szczypie się w cenzurowanie - łby odpadają, kolesie się palą, pięścią Punisher jest w stanie rozwalić głowę... Grindhouse'owa stylistyka idealnie zazębiła się z postacią Franka Castle - jest, w końcu, tym (anty)bohaterem, jakim ukazują go komiksy. On nie wybacza, on morduje każdego, kto stanie mu drodze. A morduje sporo. Fakt, ten Punisher ma najmniej ludzkich odruchów, jest mszczącym się nadczłowiekiem - ale czy właśnie nie tego oczekiwali widzowie? No dobra, chyba nie tego, bo film poniósł spektakularną klapę. Ja jednak uważam, iż produkcja ta (prawie) idealnie oddaje ducha Franka Castle - zemsta za wszelką cenę. A Ray Stevenson urodził się do tej roli - perfekcyjna kreacja. Dwóch rzeczy muszę się jednak uczepić: irytująco płaczliwej Julie Benz oraz słabo ukazanej czaszki na odzieniu Punishera. Nawet to nie wpływa jednak na całość: to najlepsza, dotychczasowa, produkcja o przygodach Franka Castle. Upsss, spoiler wyszedł.



"The Punisher" (2017)


Po kapitalnym przyjęciu postaci Punishera w II serii "Daredevila", Marvel podjął decyzję o przyznaniu Frankowi Castle własnej produkcji. I tu muszę się na chwilę zatrzymać. Uważam, że Bernthal w serialu o Diabełku wypadł fatalnie, a postać Punishera zrąbano po całości. Wiem, jestem pewnie jedyną osobą na tej planecie, która tak uważa. No, ale nic. Uwielbiam postać Franka Castle, zatem i serial o jego przygodach obadać musiałem. Zaczęło się fatalnie - pierwsze dwa odcinki są nudne, dłużą się, na parę dni wstrzymałem się z oglądaniem produkcji, bo nie widziałem sensu w traceniu czasu. Coś mnie potem skusiło (czytaj: nie było co oglądać) i do "Punishera" wróciłem. I, o dziwo, serial trafił na właściwe tory. Dzieje się dużo, dzieje się brutalnie. Z odcinka na odcinek serial zyskiwał w moich oczach, na dwa epki przed finałem byłem gotów wystawić 8,5/10. Potem wszystko jednak runęło. Ostatnie, mniej więcej, 110 minut to jedna wielka żenada, coś co nie przystoi Frankowi. Wygląda to tak, jakby twórcy mieli pomysł na środek historii, ale kompletnie zabrakło im idei na początek i na finał. Staram się ogarnąć wtopę - Netflix chciał ukazać Castle jako CZŁOWIEKA, który tylko czasem staje się maszyną do zabijania. I sceny dramatyczne są tu naprawdę spoko - to jedyne momenty, w których Bernthal daje radę. Widać, że potencjał aktorski ma, ale nie do akcyjniaków. Kiedy musi zrobić groźną minę albo powalczyć z typami (ze zbliżeniem na twarz aktora), gubi się totalnie. Czasem staje się wręcz (niewymuszoną) parodią Punishera. I za to też mam olbrzymi żal. Ok, można pokazać, że Punisher jest człowiekiem, ale czy to powód, by w KAŻDYM odcinku ktoś go postrzelił albo przebił nożem?! To już trochę absurd. Castle nie jest tu maszynką do zabijania, a typem, który był w wojsku i coś tam potrafi. Dobra, ok, Netflix chciał innego Punishera niż dotychczas, spoko. Ale, serio, kulka w każdym odcinku? No, bez przesady. To nie jest jakiś podrzędny wojak, a PUNISHER! Fakt, z ryłem Bernthala, ale jednak PUNISHER. Mnie to już trochę męczyło, gdy wiedziałem, że i tak zaraz, w odcinku, ktoś go postrzeli. Dobra, Frank nie musi być Seagalem ze wczesnych filmów, kiedy nikt go nie trafia, ba, nawet nie uderza, ale po co ładować w niego kulki, średnio, co 40 minut (pewnie obrywałby częściej, gdyby nie był to dramat z elementami akcji, a serial akcji)? Dobra, na razie, w zasadzie, tylko gnoję i gnoję, ale serial naprawdę mi się podobał. Powinien być krótszy o parę epków (znów gnoję :D), ale mi się podobał. Sceny akcji są przekozackie (moja ulubiona to starcie w zadymionym granatem pomieszczeniu), muzyka świetna, aktorzy dobrze dobrani (choć Jon powinien mieć tylko sceny dramatyczne xD), zdjęcia perfekcyjne, klimat mroczny. Przez większą część produkcji naprawdę nie chce się odchodzić od ekranu, bo historia naprawdę wciąga (jest przewidywalna, ma sporo kretynizmów, ale wciąga). To BEZSPRZECZNIE najlepszy marvelowy serial od Netflixa, który widziałem. Ten "Punisher" ma przed sobą przyszłość... pod warunkiem, że Bernthal lepiej wczuje się w mroczne oblicze Castle'a, a scenarzyści znajdą pomysł, by zapełnić trzynaście odcinków. W każdym razie, na drugi sezon czekam. A to już spora rekomendacja ;) No i apel: DAWAĆ CZACHĘ nie tylko od święta!



Bonus: "The Punisher: Dirty Laundry" (2012)


Thomas Jane chciał tym krótkim filmikiem pokazać, jak wyglądałby jego "Punisher", gdyby filmowi dano pełną kategorię R. Za małe pieniądze nakręcono naprawdę fajną krótkometrażówkę, którą ogląda się naprawdę świetnie. Zresztą, przekonajcie się sami:






Punisher idealny?


Jak mógłby wyglądać idealny idealny idealny Punisher? Cóż, powinien mieć ciuchy Jane'a, siłę i charyzmę Stevensona, być zmęczony życiem niczym bohater Lundgrena i powinien mieć aktorskie zdolności dramatyczne Bernthala. Jednym słowem: kolejnym Punisherem powinien być Tom Hardy ;) I mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie ;)







2 komentarze:

  1. Tom Hardy nie może, bo zarobiony w Grand Tourze. Potwierdzone info :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponoć się nie załapał w castingu jednak xD

    OdpowiedzUsuń