wtorek, 24 października 2017

Festiwal Kamera Akcja - piątek




Było i się skończyło. Zbyt szybko... Kolejny FESTIWAL KAMERA AKCJA przeszedł do historii. I zapisał się w niej złotymi zgłoskami. Upsss, spoiler! Sorka! To o czym to ja miałem pisać? Aaaa, wstępniak. Piątek, sobota, niedziela - trzy dni emocji, napięcia i wzruszeń. No może bez tego ostatniego, ale wierzcie mi - działo się! Wiele. Bardzo wiele! Tradycyjnie zatem przygotowałem dla Was relację z poszczególnych dni festiwalowych. Zaczynamy!


Linat Orchim


Piątek. Godzina tak wczesna, że nawet jeszcze czwartkowe imprezy się nie zakończyły. Godzina tak wczesna, że nie opłacało się nawet zasypiać. Ale cóż... Festiwal to festiwal, a dotrzeć do Łodzi z Poznania to jak dotrzeć na Antarktydę z Kołobrzegu. Wpław. Płynąc bez użycia nóg. Jednym zdaniem: mission impossible. Stawiliśmy się zatem o chorej, porannej godzinie wraz z IN LOVE WITH MOVIE  na ciuchciowym dworcu - na szczęście nasz parowóz był już podstawiony i można było wyruszyć na podróż porównywalną z odkryciem Ameryki przez Wikingów (no bo Kolumb to przereklamowany typek). Podróż nam się nie dłużyła (prawie), naszym współpasażerem był typek, który wyglądał jak David Lynch, generalnie chyba jednak mieliśmy łatwiej niż ludki, które drakkarami przeprawiły się przez ocean. Albo i nie. Zależy jak na to spojrzeć. W każdym razie, w końcu, po prawie czterech godzinach, dotarliśmy na dworzec Łódź Kaliska. Tak, tam, bo na Fabryczną nie dało się naszą ciuchcią dojechać. Taksówka. Zielona, która nie była zielona. Dotarliśmy do naszego ulubionego łódzkiego domu gościnnego - Linat Orchim (POLECAM!) - zrzuciliśmy bagaże i wyruszyliśmy na Festiwal.


Łódzki Dom Kultury


Tym razem KAMERA AKCJA odbywała się w ŁÓDZKIM DOMU KULTURY (między innymi) - z buta mieliśmy tam kilkanaście minut. Coś pięknego. Pozostał już tylko odbiór akredytacji, spotkanie z ludźmi, których się nie widziało od stu lat (albo od paru dni), no i można było ruszyć na filmowy podbój.


Kameroakcjowa torba krytyka


Aaaa, zapomniałbym. Standardowo otrzymaliśmy również torby krytyka, w których prócz standardowych gadżetów (plan, książeczka...), otrzymaliśmy też... okulary przeciwsłoneczne. Ten zaskakujący prezent był tak zaskakujący, że nawet nie wiedzieliśmy, co z nim zrobić. Teraz wiem - możemy być jak Faceci w Czerni. No i Kobiety w Czerni. Bez dyskryminacji mi tu!




Aby dotrzeć na pierwszy seans, którym była dla mnie "Lady M.", trzeba było przejść ścieżkę porównywalną do odnalezienia się w Wilczym Szańcu. No dobra, przesadziłem, po prostu nie zauważyłem, że drogowskazy prowadzące do Małej Sali naklejone są na ziemi. Na dodatek są żółte. I duże. No, ale udało się. Sam film, po którym niczego nie oczekiwałem, okazał się kapitalnym wejściem w Festiwal. Mroczne, klimatyczne, świetnie zagrane kino. Nawet mi nie przeszkadzał artyzm ujęć, który ewidentnie wybija się tu na jeden z pierwszych planów. Na ekranie rządzi i króluje Florence Pugh - hipnotyzuje, urzeka, choć czyny jej bohaterki, lekko mówiąc, są brutalne. Dokładnie tak (prawie) wyglądałby artystyczny film nakręcony przez Tarantino. Chyba trochę popłynąłem, ale w końcu Łódź. Ha, suchar, bez sucharaletu! W każdym razie, warto śledzić karierę Florence (bez "and the Machine"), myślę, że niedługo o niej jeszcze usłyszymy. Sam film oceniam na mocne 7,5/10 - zdecydowanie warto się z nim zapoznać. Po filmie nadszedł czas na blogospotkanie przy jedzonku i piw... soczku. Nadarzyła się ku temu okazja, gdyż już w zeszłym roku obiecałem sobie, że będę omijać panele szerokim łukiem (irytowali mnie goście, którzy przeważnie bardzo mocno zbaczali z tematu rozmowy) - pozostali wyszli z tego samego (prawie) założenia i udaliśmy się skorzystać z festiwalowej zniżki. Brzmi cebulaście... Cóż... Yyy... Przejdźmy do kolejnego akapitu.


Stacja Street Food


Trafiliśmy do lokalu STACJA STREET FOOD. I cóż Wam tu rzec? Jeśli będziecie w Łodzi, koniecznie tam zajrzyjcie! Przemiły, niezwykle kulturalny starszy Pan otworzy Wam drzwi, zaprowadzi do stolika, przyjmie zamówienie. Tak, w zwykłym lokalu! Niesamowity człowiek. A do tego i jedzenie jest niesamowite. Zjadłem przepysznego burgera, brzuszek był przeszczęśliwy. Nie bójcie się też cen - są naprawdę świetne! Ja tam jeszcze wrócę! Na milion procent!




Kolejnym celem na ten dzień miał być film "Porto". Niestety, trochu zbyt długo zasiedzieliśmy się na żarełku i gdy przyszliśmy na miejsce sala była już zapełniona po brzegi. Alternatywą był film "Odwet" i na niego padło. No i cóż... Był to nie tylko najsłabszy film tego wspaniałego FESTIWALU, ale i jeden ze słabszych, jakie widziałem w tym roku. Problematyka nękania homoseksualistów w szkołach musi być poruszana, jednak może niech nie będzie poruszana w tak żenujący sposób. Film kręcił jakiś koleś, który o mediach społecznościowych nie miał bladego pojęcia (te stanowią jedną z osi fabuły) - najlepszy przykład: bohater usuwa konto na fejsie, by filmik, który wrzuci inny typek na SWOJEGO walla nie wyświetlił się ludziom na facebooku. Brzmi bez sensu? Cały film jest przepełniony tak idiotycznymi scenami. Oglądanie tego dzieła to katorga dla oczu, choć na sali pojawiły się osoby, które chciały mnie zabić za to, że śmiałem się ze wszystkich głupot tej produkcji (czyli jakieś 90% seansu). Szkoda, że tak ciężki temat został zaprezentowany tak żałośnie. Filmowi wystawiam aż 2/10, bo jednak trochu się ubawiłem. Szkoda, że nie było to zamiarem twórców.




Ostatnim, filmowym, punktem na piątek był film "Maudie". No i cóż mogę Wam rzec? Dzieło to skruszy serca największych twardzieli - ja, jako wiking, może nie płakałem, ale na koniec łezka w oku się zakręciła. Jedyne, czego mogę się przyczepić to to, iż twórcy, w moim odczuciu, trochę zbyt mocno wydłużyli zakończenie filmu. W pewnym momencie już trochu zaczyna się przeciągać, jednak w kontekście całości, nie stanowi to ogromnej wady. Świetne dialogi, pozytywny wydźwięk, wielkie kreacje aktorskie (Sally i Ethan miażdżą system - ależ role!!) - ten film ogląda się po prostu wspaniale. Macie doła? Koniecznie obejrzyjcie ten film. Po nim, na nowo, pokochacie otaczający Was świat. No i będziecie mieli chęć malować obrazy. I ściany w domu. I może nawet stworzycie arcydzieła, które ktoś kupi za pięć ziko. Albo za pięćset. Albo coś takiego. Nie wiem, co pisać, pogubiłem się. Przejdźmy może zatem do końca akapitu. Wystawiam 8/10 i gorąco polecam Wam seans!


Czeski sok jabłkowy w Przechowalni


Na wieczorno-nocny seans plany były, jednak ogólne zmęczenie spowodowało, iż sobie ten plan odpuściliśmy. Co oczywiście nie oznacza, że zakończyliśmy dzień. No, bo jak tu nie udać się do klubu festiwalowego na soczek? Tym razem KAMERA AKCJA posiadała miejsca w PRZECHOWALNI, lokalu zlokalizowanym (gry słowne, zwane masło maślane) w niewielkiej odległości od ŁÓDZKIEGO DOMU KULTURY. Miejsce bardziej kameralne niż zeszłoroczne, ale pomieściliśmy się, poplotkowaliśmy, popiliśmy... soczki i z czystym sercem dzień został zakończony. Jeszcze tylko krótki spacer, kąpiel i kima... CLIFFHANGER.




O tym, co wydarzyło się w sobotę przeczytacie na dniach. A uwierzcie mi - sobota zaorała system!







1 komentarz:

  1. Kamera Akcja jest Łódzka, a w Szczecinie odbywa się coś podobnego?

    OdpowiedzUsuń