Zapowiedzi przeszły w czyny. Oto przed Wami pierwszy "odcinek" naszego nowego cyklu. Tak, NASZEGO, ponieważ do tego projektu zaprosiłem dzikich, nieokrzesanych, nieznających litości blogerów filmowych, którzy, wraz ze mną, co miesiąc dzielić się będą z Wami opiniami na temat premier kinowych z poprzedniego miesiąca. Jako, że w ostatnim tygodniu września do kin trafił "film", na który wszyscy chcieli pójść, pierwsza edycja tego nowego cyklu trafia tu dopiero siódmego października. Będę dążył do tego, byście mogli przeczytać nasze opinie już na początku kolejnego miesiąca - zobaczymy, co z tego wyjdzie. To co? Zaczynamy?
"Na Pokuszenie"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Albo to jest kolejny film z cyklu „nie dla
wszystkich”, przy czym ja znów do tych „nie wszystkich” nie należę, albo świat
oszalał. Bo naprawdę do dziś nie rozumiem, jakie jest (o ile w ogóle istnieje)
jego przesłanie. To również dowód na to, że gdy za kamerą zasiądzie ulubieniec
festiwalowiczów (Sofia Coppola) nie mamy automatycznie gwarancji, że czeka nas
kawał wybitnego kina.
Grzegorz (WELUR & poliester): Typowy film Sofii Coppoli – estetyka taka sama jak w "Marii Antoninie" i "Między słowami", tym razem w czasie wojny secesyjnej. Młode i
bogate mieszkanki internatu dla dziewcząt przygarniają żołnierza wrogiej armii.
Spiski i tłamszone żądze seksualne wygrywają z ładem i konwenansami. Postępowy
feminizm kontra prymitywny egoizm. Jedni powiedzą, że nuda, ja powiem – ciekawy
spektakl z pełnym spektrum emocji. No i ta Nicole Kidman!
Michał (TAKO RZECZE WIKING): W tym roku były filmy nudne, nudniejsze i ten. Najnowsze dzieło Coppoli to dobry film... by sobie kimnąć - nawet, jak jesteście rozbudzeni, odpalicie tę produkcję, to i tak sen gwarantowany. To dzieło o niczym, rozwleczone do granic możliwości. Publiczność festiwalowa (zapewne) pokocha, inni zasną.
"Renegaci"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Podczas seansu czułam się tak, jakbym oglądała typowy
film telewizyjny, tylko że miałam do dyspozycji gigantyczny ekran. Ogólnie
patrzyło się na to przyjemnie, fabuła nawet wciągająca, poczucie humoru
sporadyczne, ale udane. Największy plus, to wielojęzyczność, dzięki której
można było łatwo wczuć się w bośniacki klimat rozgrywającej się akcji, no i
widać, że twórcy nie polecieli po łatwości, bo przecież angielski, to taki
uniwersalny język.
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Trailer filmu i Sullivan Stapleton w roli głównej
spowodowały, że nastawiłam się na pełnometrażową wersję "Kontry". I
choć do serialu mu daleko, to nadal jest to całkiem niezły akcyjniak, który
można z braku laku obejrzeć w jakiś chłodny, nudny jesienny wieczór.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): pościgi, strzelaniny, dynamiczna akcji - to wszystko znajdziecie w tej produkcji. Jest szybko, jest wściekle, ale jest i niestety bardzo schematycznie, a czasem nawet trochu nudnawo. To naprawdę dobry film akcji, tyle, że jednokrotnego użytku. Olbrzymi plus za rajd czołgiem przez Sarajewo oraz za rolę J.K. Simmonsa.
"To"
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Nareszcie naprawdę dobry film na podstawie prozy
Stephena Kinga. Świetny Bill Skarsgard w roli Pennywise'a - jest, urocze
dzieciaki, które rzeczywiście umieją w aktorstwo - są, klimat - jest, i to pełną
parą. Czego więcej wymagać? Nie straszy nachalnie, a raczej klimatycznie, a
tego w dzisiejszych horrorach zdecydowanie brakuje.
Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Pomimo niektórych naprawdę naciąganych scen bałam
się wracać sama do domu po zmroku i po seansie ''To''. Poza tym doszłam do
wniosku, że o wiele mniej jest horrorów, gdzie polują na dzieci, z reguły to
dorośli uciekają (robiąc przy tym naprawdę nieprzemyślane rzeczy, jak ucieczka
do piwnicy). A Bill Skarsgård straszy do rzeczy :)
Grzegorz (WELUR & poliester): Oczekiwałem horroru, po którym będę bał się wracać
do domu – z powodu przerażenia i brudnych spodni. Okazało się, że film kopiuje
estetykę takich seriali młodzieżowych jak "Gęsia skórka" oraz "Czy boisz się ciemności?". Jeżeli to kupisz - będziesz zachwycony.
Jeżeli nie - zawsze pozostaje Ci obserwacja świetnych dziecięcych aktorów. "To" to również miła wycieczka do amerykańskich przedmieść z lat osiemdziesiątych,
która wzbudza nostalgię za takimi filmami jak "Goonies", "E.T.", czy "Poltergeist".
Michał (TAKO RZECZE WIKING): Kompletnie nie podzielam tych wszystkich, internetowych, hurraoptymistycznych recenzji. Dla mnie ten film to zwykły przeciętniak, który obejrzałem raz i już kompletnie nie pamiętam, jak przebiegała akcja. Owszem, dzieciary dają radę, muzyka również, jednak reszta to już średnia średnia. Rozczarowuje też Bill Skarsgard, który zdecydowanie zbyt mocno zainspirował się wybitną rolą swojego brata w serialu "Wikingowie" - młodemu brak jeszcze tego wyczucia, by oddać złożoność postaci tak jak udaje się to Gustawowi. Nie polecam.
"Tulipanowa Gorączka"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Alicia Vikander na pierwszym planie i od razu tracę
głowę oraz resztki obiektywizmu, o którym czasami staram się jeszcze pamiętać.
Cieszy mnie jednak to, że tym razem miała do zagrania naprawdę ciekawą postać i
zrobiła to wyśmienicie! Wróciła mi również wiara w Christopha Waltza, który
wreszcie nie był Hansem Landą z "Bękartów wojny" (i tak go uwielbiam). Moje
nastawienie do jego postaci zmieniało się dosłownie z minuty na minutę, a
zwroty akcji w końcowych scenach sprawiły, że chylę przed nim czoła.
Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Czytałam kilka bardzo niepochlebnych recenzji, a mnie ten film się podobał. Dobra intryga, trzymanie w napięciu, zwrot akcji. No i oczywiście nie dająca oderwać od siebie wzroku Vikander. Jeżeli chodzi o twórczość Chadwicka to obstawiam jednak bardziej przy ''Kochanicach Króla''.
Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Czekałam na ten film bardzo długo ze względu na
Alicia'e Vikander, która skradła moje serce w "Ex Machinie". Premierę przekładali
chyba 2 razy, aż w końcu ten „dramat pomyłek” wszedł na ekrany kin i lekko mnie
zawiódł. Zbyt to wszystko ładne i ułożone, intrygi na poziomie „Mody na
sukces”, zero zaskoczeń, bohaterowie lekko przygłupi, a emocje niczym wyprane w
Perwolu.
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Film - zaskoczenie. Spodziewałam się tworu co
najwyżej poprawnego, a dostałam ciekawą historię, dobre aktorstwo i piękne
kostiumy. I do tego sceny seksu sfilmowane tak delikatnie i ładnie, że nie
powodowały żadnej niezręczności. Zakończenie może nieco zawodzić, ale warto -
chociażby dla Alicii Vikander.
Grzegorz (WELUR & poliester): Tulipan – teraz taniocha z Biedry, kiedyś towar
wymieniany za kamienice. A to jako tło nietypowego melodramatu. Słowem –
harlequin, którego da się polubić. Zaczyna się kliszą – nieszczęśliwa mężatka
(Alicia Vikander, klon Agaty z ILWM) wdaje się w romans z malarzem. Im bliżej
końca seansu, tym fabuła zaczyna być mniej przewidywalna. Piękne budowanie
napięcia, cudna scenografia, wybitna Judi Dench.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): bardzo pozytywne zaskoczenie. Niezła intryga (choć czasem zbyt schematyczna), bardzo dobre kreacje aktorskie, piękne zdjęcia oraz Alicia Vikander. Cóż tu więcej rzec? Bardzo przyjemna kostiumówka, którą ogląda się ze sporym zaciekawieniem.
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Kolejne nieporozumienie polskiej kinematografii.
Plejada serialowych aktorów, którzy „grają” tak, jakby im za to płacono 5
złotych. A za żartowanie z gwałtów Christoph Rurka (reżyser) i Piotr Czaja
(scenarzysta) zasłużyli co najmniej na to, by stali się kiedyś bohaterkami
sceny, o której mowa.
Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Tak bardzo próbowałam wymazać ten film z pamięci, że chyba mi się udało. Pisząc te kilka zdań wiedziałam, że to nic ta produkcja dobrego, ale szczerze to musiałam sobie przypomnieć o czym była. To najgorsze co można napisać o filmie. Nuda, chaos, kiepskie aktorstwo. Tyle.
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Po obejrzeniu tworu "PolandJA", sądziłam,
że gorszego filmu w tym roku w kinach nie zobaczę. Jakże się myliłam. Kompletny
brak humoru, seksizm, uprzedmiotowienie kobiet i żarty z gwałcicieli. Nawet
sobie nie chcę tego filmu przypominać. Żenada!
Michał (TAKO RZECZE WIKING): fatalny pod każdym względem wytwór filmopodobny. Seans męczy, oczy czują się gwałcone, a mózg aż sam ucieka z głowy, by nie przebywać w towarzystwie tego ścierwa. Wszystko tu jest złe. ABSOLUTNIE wszystko. Po seansie ma się aż ochotę wypić litr wódki, choć i to nie pomogłoby zapomnieć o tym "potworku"...
"Marsz Pingwinów 2: Przygoda Na Krańcu Świata"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Było to ładne, ale niestety mało odkrywcze. Jako
dokument sprawdza się średnio, bo po seansie moja wiedza o pingwinach nie
wzrosła ani o pół oceny. Wyszło troszkę tak, jak pokaz slajdów z pięknymi
zdjęciami z National Geographic, co w sumie można traktować, jako komplement.
Może młodszym widzom bardziej przypadł do gustu Piotr Fronczewski w roli
lektora, ale mnie on dość mocno irytował swoimi nic nie wnoszącymi
komentarzami.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): Wspaniałe zdjęcia, niesamowita muzyka oraz... niezwykle irytujący Piotr Fronczewski. Wiem, że miał być to film dla młodego widza, ale, kurczę, czy trzeba było tworzyć narrację jak dla idioty? Gdyby zmienić schemat komentarza, mógł powstać film i dla dzieci i dla dorosłych - w aktualnym przypadku, zapewne nawet dzieci będą zirytowane głupotami wygadywanymi przez Piotra Fronczewskiego.
"The Square"
Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Satyryczne spojrzenie na świat sztuki współczesnej,
które zadaje te same pytania, które zadaję ja, patrząc na obrazy w muzeach
sztuki współczesnej. I to ma być sztuka? Zabawne spojrzenie na snobistyczny
świat, który tak naprawdę jest pełen prostaczków rzucających się na darmowe
żarcie i udających, że rozumieją SZTUKĘ. Końcówka niepotrzebnie wydłużona, ale
nie zmienia to faktu, że prawie 2,5 h spędzone w kinie uważam za bardzo udane.
"American Assassin"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Filmy sensacyjne zawsze wypadają z mojej głowy
szybciej, niż pociski, które bohaterowie kierują w głowy antybohaterów, lub
vice versa. Jednak, brak nudy gwarantowany, a
akcja jest wartka przez większość seansu, więc fani takich klimatów
powinni być usatysfakcjonowani.
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Dobrego filmu akcji w tej dekadzie można ze świecą
szukać, dlatego dobre, takie jak ten, trzeba polecać. Sporo akcji, dobry
scenariusz, raczej mało przewidywalny i świetne sceny walki. Czego chcieć
więcej? Dylan O'Brien wreszcie dostał rolę, w której mógł się wykazać, a
Michaela Keatona zawsze przyjemnie się ogląda na ekranie. Książki nie czytałam,
ale ten film zdecydowanie mnie do tego zachęcił.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): Jako wielki fan książkowych przygód Mitcha Rappa szedłem do kina z wielkimi oczekiwaniami. I wiecie co? Twórcy spełnili je w stu procentach! Jest brutalnie, jest dynamicznie, jest efekciarsko - w tym filmie spotykają się dwa podejścia do kina akcji: styl z lat 80 XX wieku (brutalność, dynamika, brak chwili na odpoczynek od akcji) oraz ten współczesny, wykreowany w XXI wieku (efekciarstwo, gadżety). I dzięki temu powstał miks (prawie) idealny. Świetne dzieło, które pozwala mi wierzyć, iż dawne kino akcji nigdy nie umrze. Zmodyfikowane, ale nie umrze. I całe szczęście!
"Powiernik Królowej"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Uroczy, przyjemny i zabawny, a jednocześnie przygnębiający,
nostalgiczny i wzruszający. Judi Dench oraz partnerujący jej Ali Fazal
stworzyli genialny, niesamowicie wiarygodny duet, na który patrzy się z
uśmiechem na twarzy. Poza tym sama historia przyjaźni, która zrodziła się
pomiędzy Królową Wiktorią, a jej hinduskim sekretarzem jest tak niesamowicie
nieprawdopodobna i tajemnicza, że skandalem by było, gdyby nie została
zekranizowana. Jedna z najlepszych wrześniowych propozycji w kinie.
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Ciekawa historia przeniesiona na ekrany w bardzo
"Oscarowy" sposób. Garść humoru, szczypta wzruszeń, a to wszystko
podlane ociupiną historii. Warto - w szczególności dla ról Judi Dench, Aliego
Fazala, a nawet Eddiego Izzarda - choć nie jest to film, do którego będę
wracać.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): Piękna i poruszająca historia niezwykłej przyjaźni. Niesamowity duet aktorski (Dench i Fazal miażdżą system!), kapitalny scenariusz, wyborne zdjęcia i muzyka. To kino zrobione ze smakiem i ogromnym wyczuciem. Rewelacyjna robota!
"Tarapaty"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Nie ma wstydu! Młodszym powinno się spodobać, a
dorośli nie zdechną ani z nudów, ani z zażenowania. Fabuła lekko kryminalna,
ale bez przegięcia. Młodzi aktorzy dają radę, co było dla mnie sporym
zaskoczeniem, bo zazwyczaj mamy w filmach do czynienia z zestresowanymi dzieciakami
recytującymi jakieś wykute na blachę wersy ze scenariusza. Polskie kino
familijne po latach posuchy chyba zaczyna wracać do łask.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): O dziwo da się to obejrzeć bez zażenowania. Owszem, głupie to, czasem irytujące, ale jak na kino dla dzieci i młodzieży nadspodziewanie sprawnie zrealizowane. Jeśli macie potomstwo, śmiało możecie z nimi ten film obejrzeć - nudzić się nie będziecie.
"Kingsman: Złoty Krąg"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Kompletnie nie moje poczucie humoru, o ile w ogóle
można powiedzieć, że ono tu było. Zdecydowanie za bardzo rozwleczony. Piękny
przykład tego, że długaśna lista znanych nazwisk w obsadzie może łącznie
stworzyć co prawda popularny, ale jakże nijaki tłum. Julianne Moore jedynym
pozytywem.
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Sporo zmian w stosunku do pierwszej części -
niekoniecznie na lepsze, ale wcale i nie na gorsze. Channing Tatum, na
szczęście, przez większość filmu jest poza ekranem, Julianne Moore w swojej
roli jest wprost genialna i tylko Colin Firth jakoś tak "zdziadział".
Irytuje też lekko Elton John, ale wszystkie smutki wynagradza ostatnia scena
walki przy piosence "Word up" zespołu Korn w wersji country.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): "Jedynka" jest kultowa, "dwójka" to już niestety potężne popłuczyny. To przykład typowego sequela: większy budżet, więcej gwiazd, więcej wszystkiego. Szkoda, że w tym wszystkim zatracono najważniejsze: humor. Jest nudno, bywa irytująco, seans jest za długi. Fatalna i kompletnie niepotrzebna kontynuacja. Szkoda tak wielkich aktorów na tak słabe filmy.
"Ptaki Śpiewają w Kigali"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Nuda niesamowita. Słuchanie dialogów wyrwanych z
kontekstu i nie patrzenie na aktorów, tylko na jakieś zwierzęta w formalinie
prawie mnie zabiło. Zwłaszcza, że tego typu sceny należy pomnożyć tutaj razy
milion. Złote Lwy za najlepszy montaż to jakaś kpina! I wstyd, że ten poważny,
bolesny temat przedstawiono w tak żenujący sposób.
Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Film, na którym prawie zasnęłam 3 razy. To powinno
wystarczyć za opinię. ;) Pomysł fabularny świetny, zamiast skupiać się na, jak
to zazwyczaj w kinie ma miejsce, krwawej twarzy wojny domowej, tu oglądamy
obraz po bitwie. Kiedy kurz opada i pozostają tylko zranieni ludzie. Jednak
historia pochodzącej z Ruandy Claudine i jej próba pogodzenia się z
przeszłością na polskiej ziemi nie porusza, a momentami nudzi. Rozwleczony jest
to film, a śpiew ptaków wyjątkowo usypiający.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): Wydawało mi się, że nie da się stworzyć nudnego filmu na tak ważny temat. Ależ się pomyliłem... Dzieło małżeństwa Krauze jest po prostu kosmicznie nudne. Nie trzyma się kupy, męczy, zgrywa kino artystyczne, dodatkowo męczy oczy beznadziejnymi zabiegami montażowymi. Jak to dostało Złote Lwy za montaż?! Dalej tego nie rozkminiłem. Omijajcie szerokim łukiem!
"LEGO NINJAGO: Film"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Momentami naprawdę zabawny, momentami trochę za
bardzo przeciągnięty. Spokojnie można oglądać nawet nie będąc zapoznanym z
współczesnymi wojownikami Ninja. Doskonała propozycja na odstresowujący
wieczór.
Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Mogę się przyznać, ze mam 28 lat i ostatnio
budowałam wóz strażacki Lego. Będę pewnie zatem nieobietywna, bo kocham te
lege(o)ndarne klocuszki. Humor tutaj to była totalnie moja bajka. Drugi w
czołówce, zaraz za "LEGO Batmanem" :)
Grzegorz (WELUR & poliester): Klockowe "Power Rangers" z typowymi problemami kina
familijnego, jak brak akceptacji otoczenia i rodziców. Zazwyczaj wieje nudą
oraz standardowymi schematami fabularnymi, ale jak pojawiają się jakieś żarty
to ściany się trzęsły ze śmiechu . Mimo, że gorszy od "LEGO: Przygody" i "LEGO: Batman" to nadal pozostaje dobrą
rozrywką. Nagroda specjalna dla kozy i Anny Wendzikowskiej.
Michał (TAKO RZECZE WIKING): Wobec tej produkcji nie miałem żadnych oczekiwań. I błąd! Twórcy tej produkcji udowodnili, że dysponując potencjałem LEGO oraz scenarzystami z poczuciem humoru, można stworzyć naprawdę fajną produkcję, która autentycznie potrafi nas rozbawić do łez (KOZA!!). Fakt, film ma sporo przestojów w akcji, jednak i tak uważam, że zdecydowanie warto go obejrzeć. To zabawa i dla małych i dla dużych - co więcej, wszyscy wyjdą z kina z bananem na twarzy.
"50 wiosen Aurory"
Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Polskie plakaty reklamują ten francuski film jako
komedię, choć dla mnie to po prostu film obyczajowy. Ma kilka uroczych scen,
kilka zabawnych, kilka smutnych - ot, życie po prostu. Tyle, że po
pięćdziesiątce. W wolnej chwili można zerknąć, dla tych kilku scen właśnie. I
żeby przekonać się, że po skończeniu 50 lat wcale nie jest już tak z górki.
"Botoks"
Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Gardzę każdym, kto choćby w minimalnym stopniu
przyczynił się do powstania tego czegoś. Obrzydliwy, obleśny, przesadzony i
wulgarny. Zoofilia, nekrofilia, wykorzystywanie seksualne i zboczenia – to
właśnie tematy, z których Vega robi żarty. A co gorsza – to właśnie tematy, z
których MNÓSTWO osób w kinie głośno się śmiało. Nie pamiętam kiedy ostatnio
było mi tak wstyd, a jednocześnie tak przykro, że wszyscy zamknięci w tej
jednej (wypełnionej prawie po brzegi) sali należymy do tego samego gatunku.
Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Nie dajcie się naciągać głupimi argumentami, że nie zrozumieliście tego filmu, że jesteście za głupi, bronicie służby zdrowia itd. Ten film (filmo-podobne coś raczej) to gówno. Uwielbiam kontrowersje, ale to była gruba przesada. Nie wiem w jakim świecie żyje Vega, ale całym sercem mu współczuję i proszę, by swoich frustracji nie przelewał na ekran.
P.S. I dzięki bo matką chyba nigdy nie zostanę!
Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Milion widzów nie może się mylić? Otóż może... I ja
jestem jedną z tych osób, które omyłkowo poszły do kina na nowy film Vegi. O
ile jego poprzednie filmy, które zyskały mega-popularność wśród polskich
widzów, były (a może bywały) zabawne, o tyle "Botoks" nie wywoływał u mnie
śmiechu, a jedynie bezwarunkowy odruch zakrywania twarzy rękę w geście
zażenowania. Facepalm facepalmem poganiany. Niesmak pozostaje na wiele dni po
seansie.
Grzegorz (WELUR & poliester): Po okropnych zwiastunach i jeszcze gorszych
recenzjach oczekiwałem gigantycznej kupy. Na szczęście otrzymałem tylko kupę,
ale nadal nieprzyjemnie śmierdzi. Scenariusz przypomina kompilację
internetowych ściem z forów dyskusyjnych oraz stereotypów o polskiej służbie
zdrowia. Krew, wulgarność i nagość wylewają się z ekranu bez żadnego
uzasadnienia. Jeżeli Vega przy wcześniejszych produkcjach wspomagał się
narkotykami to tutaj spróbował najtańszych dopalaczy. Okropne, tandetne i bez
sensu.
Hmm, jako, że sporo filmów, powstałych na podstawie książek, przed seansem trzeba by przeczytać ;) Tak poza tym tyczy się to twierdzenie głównie Tulipanowej, ponieważ to nie pierwsza opinia na temat tego filmu, tak pozytywna, więc warto przeczytać i pójść obejrzeć.
OdpowiedzUsuń