sobota, 8 lipca 2017

Muzykowanie na któreś tam lecie - część pierwsza




Ileś tam lat działam w blogosferze, ileś tam lat działałem wcześniej w forumosferze (:D) - w zdecydowanej większości poświęcałem wszystko filmowi. Wielu z Was zapewne też wie, albo zapewne i nie, że oprócz oglądania czegokolwiek, kocham też muzykę. Kiedyś do nauki, dziś do pracy, do czytania, do szybkiej (rzadziej wolnej) jazdy samochodem, do monotonnej tułaczki pociągami - mogę słuchać swoich ulubionych kawałków zawsze i wszędzie. W zasadzie większość dnia mogę spędzać słuchając muzyki. Tak, zdarzają się dni, kiedy nie mam ochoty na filmy. Też jestem wtedy w szoku, jak Wy teraz xD Stąd też, słuchając dziś muzyczki, postanowiłem stworzyć swoją listę pięćdziesięciu najukochańszych utworów. Dlaczego pięćdziesięciu? Sam nie wiem. Bo tak? W końcu jakaś odskocznia od podsumowań miesiąca :D A zatem, lejdis ent dżentelmen, bojz ent girlz, oto przed Wami lista utworów, które kocham nad życie (Wy zapewne nie :D):




50. Samael - "On Earth" - szwajcarscy metalowcy tworzą muzę bardzo specyficzną. Zaczynali od własnej interpretacji death metalu, by z czasem przejść w industrial, choć dalej zorientowany pod death. Nie uważam ich za jakiś wirtuozów, za dużo u nich przestrojów, ale ten jeden utwór jest po prostu rewelacyjny. No i pojawia się polski akcent.





49. Saxon - "Crusader" - w niektórych kręgach zespół kultowy, choć moim zdaniem, patrząc przez pryzmat "Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu", trochę zbyt schematyczny. Nie przepadam za nimi, jednak trzeba im oddać, że "Crusader" to naprawdę fajnie skonstruowany, spokojny kawałek.






48. Vangelis - "Conquest of Paradise" - najsłynniejszy utwór greckiego kompozytora. Moim zdaniem jeden z najlepszych filmowych utworów wszech czasów. Jest w ogóle ktoś kto tego sobie nigdy nie nucił?







47. Lindemann - "Cowboy" - niezwykle ciekawy projekt muzyczny wokalisty Rammstein Tilla Lindemanna oraz założyciela i multiinstrumentalisty zespołu Pain Petera Tägtgrena. Świetne teksty oraz ciekawe połączenie dźwięków spowodowały, że całej płyty słucha się z olbrzymim zaciekawieniem. Co prawda debiutancki CD zespołu przeszedł raczej bez większego echa, jednak uważam, że warto się z ich dziełem zapoznać. "Cowboy" to mój faworyt.





46. Antonio Banderas & Los Lobos - "Cancion Del Mariachi" - czy cuś trza dodawać? To chyba znają i kochają wszyscy.





45. Alice Cooper - "Poison" - utwory Amerykanina to nie moja bajka, jednak parę kawałków naprawdę wpada w ucho. Warto tu wspomnieć o "School's Out" czy o "No More Mr. Nice Guy" - fajnie się ich słucha, jednak w głowie się nie zapisują. Moim faworytem jest "Poison" - rytmiczny, wpadający w ucho, ze świetnym refrenem. 





44. Big Cyc - "Tu nie będzie rewolucji" - cóż, jakbym miał więcej lajków, a wśród nich ultraprawaków, już bym był wyzywany od "lewaka", "koderasty", "pełowca" i "pachołka Putina i Sorosa". Trochu szkoda, że tak nie będzie :( Pozostaje zatem napisać tylko, że za dzieciaka byłem wielkim fanem tej kapeli, teraz już to nie moja bajka. Jednak prezentowany utwór, polski punk rock, chyba na zawsze ze mną pozostanie. Cholernie to lubię.





43. Black Star Riders - "Kingdom of the Lost" - projekt, który powstał po oficjalnym zakończeniu działalności przez Thin Lizzy (choć BSR zakładali prawie w całości muzycy ostatniego składu TL). Świetny, klimatyczny rock, z doskonałymi zagrywkami gitarowymi mistrza Gorhama oraz niezwykle charyzmatycznym wokalistą Warwickiem - warto zapoznać się z ich twórczością, choć trzecia płyta to już niestety wtórność względem dwóch wcześniejszych.





42. Emigrate - "Wake Up" - pozarammmsteinowy projekt gitarzysty Rammstein (masło maślane wymaślanowane) okazał się początkowo wielkim sukcesem. Richard Kruspe będący tu jednocześnie i gitarzystą i wokalistą, odnalazł niszę, w której sprawdził się kapitalnie. Ciężkie brzmienie, dużo elektroniki, ciekawa rytmika spowodowały, że pierwszą płytę uwielbiam - jak na swoje czasy była czymś ciekawym, czymś, czego nikt nie spodziewał się po gitarzyście zespołu grającego totalnie inną muzykę. Szkoda, że druga płyta okazała się już takim niewypałem... 





41. Krokus - "Born to be Wild" - kolejny szwajcarski zespół melduje się na liście. Helweci to taki europejski odpowiednik AC/DC. Grają praktycznie tak samo, zachowują przy tym jednak świeżość. Moim faworytem wśród ich utworów jest jednak nie ich własna kompozycja, a cover. Ba, ten cover jest lepszy od oryginału. Perfekcja!





40. Sepultura - "Roots Bloody Roots" - album "Roots" był bezsprzecznie muzycznym przełomem. Cholernie ciężka muza, ostry, agresywny wokal, a do tego wplecione... instrumenty indiańskie. Słucha się tego z zapartym tchem, a "Roots Bloody Roots" wpada do głowy, robi tam rozpierdziel i nigdy z tej głowy nie wypada.





To by było, dziś, na tyle. Zaskoczeni? Zszokowani? Tak? Nie? Mam nadzieję, że już jutro uda mi się tu umieścić kolejną część listy - miejsca od 39 do 30 będą mocne. Bardzo mocne. No chyba, że nie będą. To się okaże :D




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz