wtorek, 11 października 2016

Festiwal Kamera Akcja - dzień drugi - "Bąbelaście, czyli najlepiej na świecie"




Zostawiłem Was wczoraj z ogromnym cliffhangerem. Czy Wiking wstanie? Czy kac będzie go męczyć? Jak potoczą się sobotnie przygody? No to już spieszę z relacją!




Mój budzik


Sobotni poranek na Festiwalu Kamera Akcja zawsze należy do ciężkich. Nie chce się zwlec z wyra, nie ma się  mocy - ale czemu się tu dziwić? Piątkowy wieczór jest przeciwieństwem poranka dnia następnego - jest wesoło, wszyscy się bawią (nawet ja "potańczyłem" przez jakieś 20 sekund i to nie pogo), a pewien złocisty trunek (dla młodszych Czytelników: sok jabłkowy oczywiście) leje się hektolitrami. Tak dobrze się potem śpi, wyro wręcz wsysa, a tu nagle TRACH, BUM, JEBUT, zaczyna dzwonić budzik, największy wróg blogera filmowego (chyba). To znak, że trza się zwlec, wziąć gorący prysznic i wyruszyć na poszukiwanie śniadanka.






Nie będę wskazywał palcem, kto wymyślił zestawowi In Love With Movie i panu Wikingowi, śniadanka na słodko. Ale było to IDAlne (znów insajt). Celem zatem była, ponownie, Manufaktura, a dokładniej raj dla fanów pączków, czyli Dunkin' Donuts. Przyznam się, że nie zdawałem sobie sprawy, ile nadzień można wrzucić do tego przysmaku i jak ładnie można go przystroić. Po "amciu amciu" musiałem odnaleźć market, w którym trza było znaleźć jakiś wynalazek, który zaleczy jakoś chorobę poprzedniego wieczoru. Po przebyciu około 30 kilometrów wewnątrz tego takiego dużego budynku na terenie Manufaktury, dotarłem padnięty do dużego supermarketu i znalazłem konkurenta Czerwonego Byka. Ratunek nadszedł. Potem już tylko "Uber za pięć minut" i byliśmy na terenie Kina Wytwórnia.






Początek soboty przyniósł rozłam w grupie blogerskiej. Nie, nie pobiliśmy się. Nie, nikomu nie wyrwałem flaków. Nie, nie zrzuciłem nikogo z balkonu. Po prostu ilość wydarzeń, jakie miały miejsce na tegorocznej Kamerze Akcji pozwalała na naprawdę spore możliwości wyboru. Ja trafiłem na dzieło Wojtka Smarzowskiego, "Klucz". Jest to produkcja z 2004 roku, zaklasyfikowana jako teatr telewizji. Jednak nawet i tu widać to, za co pokochają tego reżysera, wszyscy kinomani. To niezwykle mocne, dosadne dzieło, które nikogo nie pozostawi obojętnym. Zaczyna się, jak zwykle niewinnie, dużo tu humoru, luzu i świetnych dialogów. Z biegiem czasu zaczynamy jednak zanurzać się coraz mocniej w mrocznych odmętach ludzkiego umysłu, widzimy coraz mocniejsze przemiany bohaterów, bohaterów, którzy nie cofną się przed niczym, by zrealizować swój cel. Na ekranie dzieje się wiele, psychologiczny ton produkcji uderza nas potężną mocą. Doskonale widać tu, iż Smarzowski od samego początku miał swój styl - styl, który tak nas przyciaga do jego filmów. Ode mnie: 8/10.



Thorowi niech będą dzięki za ten napój akurat po piątkowej imprezie


Tu chwila przerwy i miejsce na podziękowania. Jestem bardzo wdzięczny przemiłym i kochanym dziewczynom z Red Bulla za to, iż ponownie przybyły na Festiwal z ogromną ilością tego napoju. Jesteście kochane, ratujecie nam życie, niech Wam się dobrze w życiu wiedzie!



My sobie pogadamy, Wy się ponudźcie


Następnym punktem programu,  który tym razem znów zjednoczył blogerów, był panel dyskusyjny zatytułowany: "Film wchodzi do gry. O przenikaniu dwóch światów". Mocno na to liczyłem, nastawiałem się, iż czeka nas fajna rozmowa. Jak się, niestety, okazało, był to chybiony pomysł z mojej strony. Wynudziłem się niesamowicie, nie dowiedziałem się niczego nowego, a osoby zaproszone były tak pochłonięte rozmową między sobą, że praktycznie nie starczyło czasu na pytania od słuchaczy. Najjaśniejszym punktem dyskusji był Marcin Nowak, który był w stanie nas rozbawić i powiedzieć coś merytorycznego. Panel ten utwierdził mnie w przekonaniu, iż od przyszłego roku, zamiast takich rozmów, wybierać będę seanse filmów - szkoda na to czasu.






Teoretycznie miałem potem obejrzeć "Creative Control", jednak brzusie niektórych blogerów, w tym i mój, zaczęły upominać się o ciepłą strawę. Przez przypadek (dziękujemy pani z rzędu przed nami!!) dowiedzieliśmy się, iż w pobliżu Wytwórni znajduje się pizzeria "Pełny Brzuszek". Groszek ponownie nas nie zawiódł i po paru minutach byliśmy na miejscu. Powiem Wam szczerze - nazwa ma pokrycie w rzeczywistości. Zamówiłem pizzę Neapolitana i nawet ja nie byłem w stanie jej zjeść w całości - ilość składników była tak potężną, że nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Napełniłem się na maxa, potem już niczego do żarełka nie ruszyłem (co jest dziwne, gdyż 3/4 relacji to coś o żarełku :D). Jak będziecie szukać pizzy w rejonach Wytwórni, to zdecydowanie warto tam zajrzeć.






Po napełnieniu brzusiów mieliśmy jeszcze trochę czasu do następnych projekcji, zatem czas spędziliśmy na wymienianiu się kolejnymi plotami. Po 19 czekało nas kolejne rozbicie - zdecydowanie większa część naszego grona wybrała się na seans filmu "Interruption", ja zaś pomaszerowałem na projekcję "Baby Bump". Przed seansem puszczono nam wideoeseje zrealizowane na warsztatach - dla mnie, niestety, porażka. Kompletnie nie chwyciłem ich konwencji. Gorsze jednak miało dopiero nadejść. Pamiętacie, jak pisałem o "Smoleńsku"? To uwierzcie mi, tylko nie spadnijcie z krzeseł, po projekcji "Baby Bump" byłem jeszcze bardziej wściekły. Rozumiem, że pan reżyser miał jakiś swój zamysł, jednak, jak dla mnie, takie "wytwory" nie powinny trafiać do kin. Ohydny, czasami zakrawający o pedofilię, niesmaczny - tak, wiem, że kino ma szokować, ale szokować to trzeba umieć. "Baby Bump" to katastrofa, wytwór filmopodobny pozbawiony sensu. Po pięciu minutach nie wiedziałem, co ze sobą robić, ale, że jestem twardy, to wytrwałem do końca. Ogromny błąd - mogłem w tym czasie zrobić coś pożytecznego, np: podłubać w nosie. "Dzieło" to zasługuje na czyste 1/10.






Myślałem, że tego wieczoru już nic złego mnie nie spotka. Błąd. Po "Baby Bump" trafiłem na "Neon Demon". Myślałem, że Refn utrzyma swój poziom "efektownej wydmuszki", czyli filmu średniego ale za to ładnego wizualnie (jedyny wyjątek to "Drive", reszta to przeciętniaki). Nic bardziej mylnego. Dzieło to jest głupie, horrendalnie bezsensowne, obleśne (ciekawe, co siedziało w głowie Refna, gdy tworzył nekrofilską scenę w kostnicy...). Jedyną reakcją na ekranowe wydarzenia był ironiczny śmiech, który co jakiś czas słychać było na sali. Ja oczywiście też cisnąłem pompę, jednak przez większą część seansu towarzyszyło mi zażenowanie. Nic tu nie jest dobre. Ani zdjęcia, ani muzyka, ani aktorstwo - nic tego nie ratuje. Jedynym jasnym punktem filmu jest Keanu Reeves, ale ogólnie na ekranie przebywa z minutę, więc w kontekście całości, niczego to nie zmienia. Może niech Refn lepiej odpocznie od reżyserii? Tego mu życzę. Ocena: 1/10.





Wiecie dlaczego najbardziej kocham sobotnie noce na Kamerze Akcji? Dobra, zapewne wiecie. Ale i tak Wam napiszę. To własnie wtedy ekipa VHS Hell dostaje swój "czas antenowy", a my rozsiadamy się wygodnie w fotelach i płaczemy ze śmiechu. No dobra, głównie ja płaczę - zaczynając już od napisów początkowych. Dzieje się tak, gdyż to już druga edycja projekcji VHS Hell na Kamerze Akcji z lektorem na żywo. Tak, lektor, w tym przypadku NIESAMOWITY Piotr Czeszewski, na bieżąco wymyśla dialogi do prezentowanego filmu. Tym razem padło na dzieło "Reproduktorki". Totalny paździerz, film, który totalnie nie trzyma się kupy - jednak z lektorem, film po prostu znokautował. Pan Piotr spisał się kapitalnie, co chwilę śmiałem się wniebogłosy - niektóre teksty powtarzamy sobie do dziś. A jeśli chodzi o bohatera pierwszoplanowego, Detektywa Niepewnego, długo go nikt nie pobije. Jeśli zatem chcecie obejrzeć ten film bez lektora, nie róbcie tego. Jeśli zaś traficie na VHS Hell z tą produkcją, na seans wręcz biegnijcie.





Następnie udaliśmy się do ŹARTY ŻARTAMI i spoilerując trochę niedzielę, spałem jeszcze krócej niż z piątku na sobotę. Co zaś spotkało nas ostatniego dnia Festiwalu? O tym przekonacie się już jutro :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz