środa, 14 października 2015

Wikingowe podróże małe i duże - Festiwal Kamera Akcja, dzień pierwszy







Ahoj towarzyszki i towarzysze! Już pewnie myśleliście, że zatonąłem gdzieś po drodze z Łodzi - niestety, dla Was, tak się nie stało. Wróciłem cały i niezdrowy, bo i nawet potomków Wikingów przeziębienie dopada. Wszystko wina goopiej pogody, która towarzyszyła mi w trakcie trwania całego Festiwalu - raz zimno, raz ciepło, raz piekielnie mroźno. Czyli nuda, drodzy Państwo, jak na Wiejskiej. A jako, że ostatnie dni spędzam w ciepełku, unikając wyjść, postanowiłem w końcu zabrać się za relację z "Kamery Akcji", na której ostatnio gościłem. Dziś już wymówki nie mam - łeb mnie co prawda nasuwa, jakiś kaszel męczy, ale co to przy możliwości stracenia głowy w bitwie, nieprawdaż? Czas zacząć opowieść - tym razem chronologicznie, bo jest tyle do ględzenia, że i tak na pewno cuś pominę.





Jest czwartek, kończą się zajęcia na poznańskiej "filmówce" (kocham to określenie, buahaha), łapię teczkę, biegnę do hacjendy, łapię za bagaż, upewniam się, że spakowałem to co najważniejsze, czyli kapcie. Nie, zapomniałem o nich, zatem ich nie pakuję, łapię za torbę i bilet. Czekam na ziomala (tu ksywa zostaje zamazana jak w aktach CIA, bo jeszcze by mnie do sądu podał za to, iż mieszam go w intrygę lub kazał sobie parę piw "u Boćka" zakupić, he he he) i gdy ten przybywa lecimy łapać jedyny dostępny wtedy transport do The Boat, czyli Polskie Koleje Punktualne. W wagonie jak zwykle masa chaosu, bo nikt nie wie, gdzie siedzi, nikt nie wie, co z tym zrobić (zatem logicznie trzeba stanąć w miejscu i blokować cały korytarz). Po, mniej więcej, osiemnastu godzinach, ludzie siadają gdzie popadnie, bo dalej nikomu nie udało się rozszyfrować krzywo poprzyklejanych nalepek z numerami miejsc (naprawdę, drogie PKP, tak trudno jest PROSTO przylepić głupią naklejkę, by nie powodować chaosu?!). Po wstępnym ogarnięciu chaosu następuje względny spokój - aż do następnej stacji, gdzie kolejne milion osób zaczyna szukać swoich lokacji. Kolejny chaos, kolejna zadyma, czterdzieści osób poległo, czterysta jest rannych. A wszystko przez to, że jakiś pan postanowił zrobić sobie fun i ponaklejać naklejki tam, gdzie mu się podobało. Na szczęście, tak w połowie drogi, jakimś cudem wszyscy, nawet chaos, postanowili się ogarnąć i można było w spokoju pójść w kimono. A nie, jednak nie, bo tym razem zarobiłem od kogoś walizką (on zarobił toporem, chyba nie przeżył) - zresztą co to za frajda spać w trybie czuwania? Tak, czy siak, chwyciłem gazetkę (bez lokowania produktu, ale taką, w której nazwie jest "Teraz" i "Rock"), przeczytałem od deski do deski i stał się cud - "Kaliska The Boat"! Co prawda po 3/4 drogi chciałem już iść tam pieszo by się nie nudzić i nie musieć patrzeć na to, jak koleś obok mnie ogląda panie bawiące się pewnymi elementami swojego ciała (serio, koleś, w pociągu, tak przy wszystkich?!), jednak się powstrzymałem i nuda spowodowała, że czas był już wysiadać. W końcu miejsce przeznaczenie! Teraz tylko dwadzieścia minut spacerkiem (o atrakcjach zafundowanych przez włodarzy miasta na ulicach napiszę w innym, raczej niezbyt dla nich miłym, wpisie) i przede mną pojawiło się centrum dowodzenia - Kino Wytwórnia.




 (zdjęcie zrobione innego dnia, bez tej piździawy, która mnie zastała w czwartek)



Lubię to miejsce, ma swój klimacik. Wchodzę i udaję się wprost do recepcji festiwalowej, w której blogerzy odbierają swoje akredytacje - pusto, lubię to! Podpisuję się na liście Wildste... znaczy na liście osób, które zostały uprawnione do odbioru tego gadżetu, co ma wisieć na szyi.




 (gadżet, co miał wisieć na szyi)



Oczywiście, dostaję także kultową i słynną na całym świecie (czyli mniej więcej w obrębie Łodzi) "Torbę Krytyka". Tak, wiem, bardzo mi jej zazdrościcie, ale takie jest życie - nie każdy może ją posiąść (cena wywoławcza: 60 zyta, zgłoszenia przyjmuję mailowo do 84 maja 2042 roku).



 (zawartość Torby Krytyka jest większą tajemnicą niż to, gdzie jest Bursztynowa Komnata)



Nie ma czasu jednak zaglądać do środka - trza biec do sali na pierwszy seans. Tu zabawię się w przewodnik Pascala (niestety, nie zapłacili za reklamę, ale po mój numer konta można się jeszcze zgłaszać!):



"Jeśli Twój seans nie odbywa się na sali głównej, a w Hali Wytwórni, biegnąc od wejścia głównego, musisz: biec do góry, skręcić w prawo, w lewo, w prawo, w lewo, biec w tył, zrobić trzy przewroty w tył, osiemnaście do przodu, przebiec 800 metrów w trzy sekundy, zadriftować na lewym bucie, otworzyć wielkie drzwi i usiąść na miejscu"


No dobra, tak naprawdę są drogowskazy, ale bez nich zaginąłbym w akcji i nawet Chuck Norris by mnie nie znalazł. Grunt, że mam miejsce, nie spóźniłem się, widzę znajome twarze, wszyscy szczęśliwi. Prócz moich nóg, na które dostaje się tu tyle miejsca, ile miejsca ma karta SIM w miejscu przeznaczonym na kartę SIM. Troszkę koloryzuję, bo jednak nie każdy ma 196 cm wzrostu i 99% populacji na brak wygód nie może tam narzekać. Po usadowieniu zadka i nóg, rozpoczął się seans.



(plakat pochodzi z legalnego źródła, zwanego filmweb)



A zapomniałem o najważniejszym - wybrałem seans filmu "Imigranci". Zapewne 100% z Was zadaje sobie teraz pytanie: "Co to za szajs?", "O co mu chodzi?", "Może przestałbyś pić, bo Ci się filmy mylą?". Otóż nie, polscy dystrybutorzy słynący z ogromnej, bleah, przepraszam zakrztusiłem się, kreatywności tak przetłumaczyli tytuł filmu... "Dheepan". Jak zatem zobaczycie plakat z napisem "Imigranci", to tak, chodzi o produkcję, która zgarnęła Złotą Palmę w Cannes. Oj, przeczuwam, że mam faworyta, jeśli chodzi o Węża w kategorii tłumaczenia tytułów. Ale wracając - jak zapewne pamiętacie (o ile nie zasnęliście w trakcie lektury), nie pisałem, że obejrzę ten film na Festiwalu. PKP zdecydowało jednak za mnie i padło na "Dheepana". I wiecie co? Po raz pierwszy to napiszę: DZIĘKUJĘ WAM POLSKIE KOLEJE PAŃSTWOWE! "Imigranci" (haha) okazali się jedną z największych (ale nie zaspojleruję, czy największą - tego dowiecie się z dalszych relacji) perełek tego Festiwalu. To znakomicie poprowadzona opowieść o "rodzinie", która ucieka ze Sri Lanki w poszukiwaniu lepszego życia. Lądują oni pod Paryżem, gdzie "mąż" i "żona" otrzymują pracę, a ich "córka" ma szansę uczęszczać do szkoły. Sielska atmosfera nie może trwać jednak długo... Oczywiście, nie mogę zdradzić, jak przebiegnie akcja, co się będzie działo, ale uwierzcie - CHOLERNIE WARTO SIĘ TEGO DOWIEDZIEĆ W KINIE (polska premiera: 13 listopada). Ja przez cały seans siedziałem jak na szpilkach, raz świetnie się bawiąc (rewelacyjne dialogi!), raz czekając z niepokojem na to, co się stanie (genialna scena z "linią"!). Ogromna w tym zasługa scenarzystów i reżysera, którzy byli w stanie w genialny sposób zbudować klimat i napięcie w tej produkcji. Owszem, można się tu przyczepić tego, iż zdarzają się nagłe przeskoki akcji, nudne sceny, czy sztuczni aktorzy (ale to tacy bardziej z trzeciego planu), ale po co, skoro "Dheepan" to wszystko rekompensuje?! Pierwszy i drugi plan miażdży system (genialny dobór aktorów-naturszyczków!), muzyka wbija w fotel, a końcowe sceny powodują, iż szczena ląduje na podłodze! I to właśnie finałowe sceny wzbudziły na Festiwalu największe emocje - niektórzy twierdzą, że nie pasowały do wydźwięku całości, inni, że były zbyt brutalne, a inni (w tym ja), że były najlepszym możliwym zakończeniem "Dheepana"! Nie pisze tu o samej końcówce, a o ostatnich scenach na blokowisku. Są one wybornie sfilmowane (kamera na nogi!), niezwykle mroczne, zrealizowane w taki sposób, że najwięksi mistrzowie kina by się tego nie powstydzili! Jak dla mnie, były po prostu idealne i dzięki nim "Imigranci" (hehe) naprawdę wiele zyskali. Jednak, co widz, to inne odczucie. Sam jestem ciekaw, jak odbiorą to polscy widzowie (nie piszę tu o trollach z filmwebu) - przeczuwam spore skrajności. Tak, czy inaczej, "Dheepan" pozytywnie mnie zaskoczył - filmy festiwalowe przeważnie mnie rozczarowują i powodują, że mam ochotę przewinąć je do samego końca, kiedy to siedzący przez cały film mędrzec wstaje, mówi jedno zdanie i widzimy napisy końcowe. "Imigranici" (hehe) to jednak kino świetnie łączące elementy thrillera z elementami komedii. Bawiłem się dobrze i uważam, że 8/10 to idealna ocena dla tej produkcji. POLECAM!







Po filmie nastał czas przywitań, blogerorozmów, picia coli (bo my przecież nie pijemy piwa... No dobra, pijemy, ale jedno... No dobra, trzy, ale to okazjonalnie... No dobra, sześć, jeśli wymaga tego konieczność) i udania się w kimę, by zregenerować siły niezbędne na następny dzień, podczas którego czekało nas JUROROWANIE W KONKURSIE ETIUD I ANIMACJI.









3 komentarze:

  1. Czekam, aż Imigranci wejdzie do kin, żeby pokazać go znajomym. Czytałam już nie jedną recenzję i widziałam zwiastun. Mocny, dosadny obraz, bez lukru ale z niesamowitym przesłaniem. Czekam na ten film, bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mocno czekam na ten film, jest z pewnością jednym z najbardziej niezwykłych filmów w tym temacie. Jestem naprawdę szczerze zaciekawiona.

    OdpowiedzUsuń
  3. Imigranci zachęcająco, zamierzam obejrzeć! Tłumaczenie tytułu jak zwykle u nas w Polsce...

    OdpowiedzUsuń