poniedziałek, 19 października 2015

Wikingowe podróże małe i duże - Festiwal Kamera Akcja, dzień drugi






Przerwa między wpisami nie była spowodowana moim lenistwem, zakazem pisania, pozwem sądowym, zamachem na moje życie, czy atakiem zmutowanych Teletubisiów na przystanek tramwajowy znajdujący się pod moim blokiem - po prostu nawet Wikingów dopada czasem przeziębienie. Muszą ubrać wtedy swoje różowe piżamki i położyć się w wyrku, pod różową pościelą, na kilka dni. Ciężkie jest życie woja... Ale koniec marudzenia - przed Wami powrót do przeszłości, bo oto nastaje festiwalowy piąteczek..








Wyspany, uzbrojony w kajecik i gotowy do oglądania 20 produkcji biorących udział w konkursie etiud i animacji stawiłem się o 10 w festiwalowej sali głównej. Siedzą ludzie, świeci światło, gaśnie światło, ludzie wstają i umierają. Potem ożywają i zjadają wszystkich. Koniec. Znaczy ja przeżyłem i oglądałem. Fajnie być w jury - człowiek czuje się jak burżuj, może trzymać się za brodę i mieć, choć przez chwilę, mądry wyraz twarzy. I teraz pewnie zadajecie sobie pytanie: "Kto wybrał tego pajaca, by siedział w jury?" - cóż, też się zastanawiam, czy Organizatorzy dobrze postąpili. Moim początkowym zamiarem było strollować wybory i pomóc wygrać najgorszemu filmowi. Plan był tak misterny, że nawet Zły Lord by na to nie wpadł: wygrywa najsłabsza produkcja, reżyser zbiera laury, wypatrują go producenci, dają mu możliwość nakręcenia filmu, powstaje paździerz i Wiking ma kandydata na Węże. Tadam! Kto by to lepiej obmyślił? Ale, niestety, odezwało się we mnie sumienie - nie chciałem by polscy widzowie musieli cierpieć oglądając "Kac Wawę 2: Kiedy paździerz wraca do kin", "Wkręconych 8", czy "Last Minute 3: Zemsta Patryka". Postanowiłem zatem wybrać faktycznie najlepszy film konkursu. Tak, to ten moment, kiedy bijecie mi brawo. Wziąłem zatem długopisik w łapkę, otworzyłem kajecik i... nie widziałem co pisze, bo było ciemno, zatem zamiast moich standardowych kulfonów, powstały polsko-nordyckie hieroglify, które rozczytywać musiałby chyba Indiana Jones. Tak, czy siak, nie przejmując się faktem, iż za dwieście lat, jak ktoś znajdzie moje notatki, uzna je za pismo z obcej planety, skupiłem się już jedynie na oglądaniu tego, co nam wyświetlono. Teraz powinien napisać coś w stylu: wszystkie produkcje były wybitne, to najlepszy konkurs od lat, poziom był wyższy niż Mount Everest. Ale napisać tego nie mogę - owszem, większość dzieł była WYBITNA(!!!), ale trafiały się też takie paździerze, że publiczność płakała ze śmiechu, choć twórcy tego raczej nie przewidywali. Przez grzeczność nie wymienię nazwy produkcji, która spowodowała, że wszyscy prawie umarli na zawał dławiąc się swoimi łzami - ja nie byłem już w stanie oddychać, bo śmiech wypełnił mnie całego. Jakieś przecieki poza salę były, zatem możliwe, iż parę osób wie, o co mi chodzi. Nie będę opisywać tu każdego z oglądanych filmów, bo to zakrawałoby na absurd, napiszę zatem już o tym, o czym chcecie przeczytać. Tak byłem w jury i nie było żadnego alkoholu. Potwierdzone info. Wybieraliśmy na trzeźwo, nie było żadnych bijatyk, nikogo nie zabiłem, werdykt był praktycznie jednomyślny. W konkursie wybiło się kilka wybitnych dzieł i dzieła te zostały przez nas nagrodzone.



 ("Dni z Moim Tatą", fot: Szkoła Filmowa w Łodzi)



Wśród etiud największe wrażenie zrobiła na nas produkcja "Dni z moim tatą" w reżyserii Miłosza Kasiury. To poruszające, niezwykłe, wciskające w fotel dzieło, które w niesamowity sposób opowiada o tym, co każdy z nas kiedyś przeżył - śmierci bliskiego. Przyznam się szczerze - etiuda ta uderza nas prosto w twarz i do końca sypie na nas lawinę ciosów. Jestem pod olbrzymim wrażeniem twórcy - czekam na jego kolejne produkcje licząc, że kino się o niego upomni. Wyróżnienia zaś  trafiły w ręce twórców etiud "Lena i ja" oraz "Kac". Szczególnie polecam tą drugą produkcję - fenomenalny humor powoduje, że trudno jest się nie popłakać ze śmiechu. Świetny pomysł, świetne wykonanie, może odrobinkę rozczarowująca końcówka - dla mnie jednak prawdziwa petarda! Jeśli tak mają wyglądać polskie komedie w najbliższych latach, to już czekam na seanse!







Wśród animacji wybór był trudniejszy, choć również szybko doszliśmy do porozumienia. Zwyciężyło "Journey" w reżyserii Michała Wójcickiego. Bez bicia - ja byłem oczarowany. Niesamowity styl, świetna narracja, niezwykła muzyka - będziecie zachwyceni tak samo jak my! Fenomenalna produkcja. Możecie ją obejrzeć poniżej:









Wyróżnienie przypadło Wojciechowi Sobczykowi za jego "Lato 2014" - może historia nie powoduje wypieków na twarzy, jednak wykonanie mistrzowskie! Tu jednak chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej produkcji, która choć nie została wyróżniona, mi się cholernie spodobała. To "Atol św. Jakuba" - kapitalna narracja, masa humoru, fajna kreska. To mój numer trzy - szkoda, że nie mogliśmy przyznać więcej nagród. Poziom konkursu animacji naprawdę był wysoki i to się chwali - może czas, aby i Polska na tym rynku zdobyła potężną renomę?



(fot. Paweł Mańka, źródło: http://kameraakcja.com.pl)



Kolejnym punktem programu był dla mnie panel dyskusyjny zatytułowany: "O produkcjach telewizyjnych". Niestety, klops. Dyskusja kompletnie mnie nie wciągnęła, bardzo mocno wychodziła poza zaplanowane ramy i po prostu, nie ukrywajmy, była w stanie ludzi zanudzić. Taki temat i tak niewykorzystany potencjał - ogromna szkoda...




 (źródło: facebook Kamery Akcji)



Po zakończeniu tego punktu programu nastąpiły narady jury w sprawie konkursu etiud i animacji, ale to już Wam przekazałem wcześniej, bo byście nie wytrzymali i ... A już nie wiem, co mam pisać, zatem skrobnę, iż wbiliśmy do łódzkiej komunikacji miejskiej i ruszyliśmy do kina Szkoły Filmowej. Przejazd przez to miasto to prawdziwy kurs survivalu. Navy Seals czy Delta Force mogliby tu wysyłać kandydatów do wstąpienia do swoich szeregów, by zobaczyli czym jest walka o przetrwanie. Inteligentni inaczej włodarze miasta rozkopali wszystkie główne ulice, spowodowali gigakorki i jeden wielki chaos. Istne piekło! Naprawdę się cieszę, że nie mieszkam w Łodzi na co dzień, choć pewnie bym się do tego przyzwyczaił. Dla przyjezdnego, takiego jak ja, to jednak totalna masakra. Po jakiś osiemdziesięciu tysiącach godzin dojechaliśmy na miejsce, sala była praktycznie pełna, znaleźliśmy miejsca w pierwszym rzędzie. Tak, bo ja łodzianin ze Szczecina musiałem być tak blisko dyskutujących, bo niezwykle interesuje mnie przyszłość Łodzi Filmowej. Aha, bo zapomniałem wcześniej dodać - właśnie o tym dyskutowano. Początek niemrawy, jednak z czasem rozmowa na tyle fajnie się rozkręciła, iż nawet temperatura sięgająca miliarda stopni Celsjusza nie powodowała znużenia. Siedziałem but w but z dyskutującymi i nie powiem, naprawdę się wciągnąłem w ich rozmowę. Po jej zakończeniu nastąpiło jednak największe nieporozumienie Festiwalu i chyba największy błąd Organizatorów. Wszyscy z sali zostali wyproszeni, bo ta miała zostać przewietrzona (co podejrzewam i tak nic nie dało)  - niestety na zewnątrz czekało dwadzieścia milionów innych osób chcących na nią wejść celem obejrzenia "Intruza". Także wyszliśmy i już się nie wepchnęliśmy. Seans premierowego filmu za darmo (tu akredytacja nie była potrzebna) i niestety tak to się kończy. Nie mam jakichś olbrzymich pretensji do Organizatorów, bo cholernie doceniam ich starania i ilość fenomenalnych atrakcji przygotowywanych na Festiwal, jednak tu popełnili błąd. "Intruz" powinien być wyświetlany w sali głównej w Wytwórni - a tak skończyło się na tym, iż ludzie na korytarzu nie mieli czym oddychać. Sala Kinowa Szkoły Filmowej była po prostu zbyt mała na to wydarzenie. Nie zmienia to jednak mojego zdania o Organizatorach, których niezwykle doceniam i lubię. "Intruza" obejrzę kiedy indziej, nie spieszyło mi się zresztą jakoś mocno do seansu. Po tym, jak nie udało nam się dopchać na seans udaliśmy się degustować złoty trunek, który nie dość, że był złoty to był i zdrowy i pożywny. Ale więcej o tym przy okazji innego wpisu ;)








Tak minął kolejny dzień Festiwalu - relacja z soboty i niedzieli już jutro! :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz