poniedziałek, 25 kwietnia 2022

"Wiking" (2022) - recenzja

 


W piątek na ekrany naszych kin trafił długo wyczekiwany przeze mnie "Wiking" w reżyserii Roberta Eggersa. Moja "znajomość" z tym Panem sugerowała, iż, pomimo przekozackich zwiastunów, z seansu mogę wyjść wściekły. Z jego "Czarownicy" nic już nie pamiętam (a dałem 7/10), co raczej zbyt dobrze o tym dziele nie świadczy, zaś masowy orgazm spowodowany "The Lighthouse" wciąż pozostaje dla mnie jedną z największych zagadek świata (uważam, że ten film to okrutne gówno, które totalnie mnie wymęczyło). No i ten ziomek wbija do "mojego" świata, do świata Wikingów. Kurna, mimo wszystko, liczyłem na arcydzieło, ale biorąc pod uwagę, że Eggers nie należał do moich ulubieńców... Lekko mówiąc, różnie mogło się to potoczyć.



Lądujemy w świecie, w którym książę Hamlet zwany Amleth szczeka i pierdzi, po czym jego stary zostaje zabity przez Falafela zwanego Fjölnirem. Na dodatek typek uprowadza matkę młodego, Królową Botoks zwaną Gudrum. No i Amleth poprzysięga zemstę. Mija kilka lat i prawie Hamlet wyglądający na totalną bestię jest gotów na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. 

Tak mniej więcej prezentuje się sam początek filmu. Musicie przyznać: mało oryginalnie. Czyżby Robert Eggers znów sprowadził na siebie mój gniew? Czy miałem ochotę rozrąbać go toporem? Może się zdziwicie, ale nic z tych rzeczy! "Wiking" to bowiem dzieło wyjątkowe. "Wiking" to bowiem dzieło przepełnione skandynawską mitologią. "Wiking" to bowiem dzieło PRAWIE idealne!

Nie wiem, ile czasu Eggers i jego współpracownicy poświęcili na przestudiowanie wikińskich czasów, ale było warto, oj było warto! Świat "Wikinga" jest niesamowicie brudny, brutalny, przerażający. To miejsce, w którym nigdy nie wiesz, kiedy umrzesz (a bankowo umrzesz gwałtownie), to miejsce, w którym szczęścia nie znajdziesz. Twoje przeznaczenie zostało już napisane, a przeznaczenia nie oszukasz. Eggers idealnie wpisuje zmodyfikowaną historię "Hamleta" w epokę wikingów. Mitologia skandynawska i jej cudne sagi perfekcyjnie łącza się z dziełem Szekspira tworząc cholernie unikalną opowieść, która wciąga nas od pierwszych sekund. Duża w tym zasługa tego, iż świat "Wikinga" w żadnym aspekcie nie jest czarno-biały. To miejsce, w którym dobro nie zaistnieje - to miejsce, gdzie, aby przeżyć musisz stać się złym. Eggers doskonale kreśli świat swojej opowieści - średniowiecze przepełnione było wojnami, ludzie umierali w dość młodym wieku, wszystko przepełniał fatalizm. No i w tym świecie dodatkowo pojawili się Wikingowie - wojownicy, którzy nie znali strachu szukający nie tyle glorii i chwały (choć tego oczywiście też), co nowych miejsc, gdzie mogliby zamieszkać (klimat Skandynawii zaczynał się wtedy coraz bardziej zmieniać). Strach, jaki sprowadzili na Europę (i nie tylko), spowodował, iż chrześcijanie modlili się nie tyle o to, by trafić do nieba, a o to, by trafić tam w spokoju, nie po spotkaniu ze Skandynawami. I w sam środek tego świata wrzuca nas reżyser. Eggers nie ubarwia prezentowanych lokacji. Brud aż wylewa się z ekranu, a ukazywane miejscówki przypominają miejsca, w których nie chcielibyśmy się znaleźć. No i o to właśnie chodziło! Ruś czy Islandia prezentują się tak, jak powinny - nic tu nie jest upiększone, nic tu nie jest kolorowe. 

Miejsce akcji "Wikinga" to również miejsce starcia sił nadprzyrodzonych. Bogowie, których głosem są wieszczowie, wpływają na wszystkich bohaterów, od narodzin szykując dla nich określony los. Każdy z Wikingów marzy o tym, by polec w boju, by trafić do Walhalli, by nie umrzeć ze starości i nie zostać na wieki potępionym. W świecie tym ofiary z ludzi są koniecznością, by uzyskać chwilowe łaski u bogów, zaś prawo do zemsty i prawo krwi są tymi nadrzędnymi. Świat do którego trafiamy jest po prostu światem wikingów. Eggers doskonale rozumie, jak wiara w Odyna kierowała i rzutowała na życiu Skandynawów. Świat "Wikinga" to miejsce, gdzie albo zginie się w walce albo trafi się do niewoli - w najgorszym jednak przypadku zostanie się zabitym za to, że jest się po prostu za słabym na cokolwiek: mordowane są tu wychudzone dzieci czy starcy, którzy potencjalnym właścicielom do niczego się nie przydadzą. Bo choć znajdują się tu jednostki, które uważają to za potworność, stanowią mniejszość, która nie ma sił, by sprzeciwić się większości. Takie to były czasy i Eggers nie chce tego cenzurować. Nie szczędzi nam tu zatem rzezi, których wojownicy dokonują na podbijanych terenach. Najlepszym tego przykładem jest tu fenomenalna scena ataku berserkerów na osadę. Odurzeni naparami i ziołami wojownicy nie odczuwają strachu i pod wpływem wskazanych mieszanek przypuszczają frontalny atak na ogrodzone miasteczko. Krew się leje, obrońcy wiedzą, że są z góry skazani na klęskę - berserkerowie to jedni z najgroźniejszych wojów, jakich świat nasz widział i w "Wikingu" doskonale to ukazano. Nadprzyrodzona siła czerpana z różnych dziwnych mikstur pomieszana z wiarą w skandynawskich Bogów powodowała, że nie znali oni lęku, walczyli gwałtownie, potrafili przyjąć niezliczoną ilość ciosów, zanim zostali zabici. Choć najczęściej na polu bitwy pozostawali tylko oni, a wokół nich znajdowały się ciała zabitych przeciwników. U Eggersa ich atak wygląda jak szarża wygłodniałych i łaknących krwi wilków, co idealnie wpisuje się w prezentowany świat. W tym miejscu nie ma litości, w tym miejscu Bogowie już podjęli decyzje i Ty tego nie zmienisz. 

Tak, dawka brutalności w "Wikingu" jest naprawdę potężna. Może, wbrew pozorom, nie ma tu ogromnej ilości krwawych starć, jednak kiedy w dłoniach bohatera pojawia się miecz, dzieje się grubo. Obcinane nosy, odrąbywane głowy, krzyżowanie zamordowanych jako ostrzeżenie... Nie jest to film dla ludzi o słabych nerwach. Jednocześnie jednak Eggers ukazuje nam też przeciwieństwo tych rzezi, pokazuje nam codzienne życie niewolników i wojowników. Mamy tu zatem sporo scen poświęconych rolnictwu, przygotowywaniu potraw... Wiele osób traktuje to jako wadę filmu, poszerzanie historii zemsty o zbyteczne wątki. Ja staję totalnie w opozycji. Uważam, że Eggers podjął tu fajną decyzję - chciał pokazać, iż w tym okrutnym świecie, ludzie nie tylko brali udział w bitwach, ale i musieli przeżyć z dnia na dzień. Wiadomo, osią produkcji wciąż pozostaje zemsta, ale zabieg z ukazaniem prac polowych dodaje temu obrazowi niezbędnego kolorytu.

Jako, że jednak, mimo wszystko, lądujemy w samym środku brutalnego świata, naszymi "przewodnikami" muszą być i odpowiedni bohaterowie. Pierwszoplanową postacią jest tu oczywiście Amleth, wojownik, który całe życie podporządkował temu, by zabić mordercę swojego ojca. Poznajemy go jako małego chłopca, który zdaje się nie pasować do tego świata - z czasem jednak staje się potężnym wojownikiem, berserkerem, który, mimo, że chce odwrócić swój zapisany przez Bogów los, z góry skazany jest na klęskę w tym aspekcie. Choć wydawać by się mogło, iż postać ta do skomplikowanych nie będzie się zaliczać, dzieje się rzecz odwrotna. Amleth ma głębię, a obserwowanie jego metamorfozy w trakcie seansu, sprawia, że innego głównego bohatera w tym świecie nie chcielibyśmy otrzymać. Olbrzymia w tym zasługa Alexandra Skarsgarda, który dopakował tak, że wygląda jak chodząca bestia z koszmarów. Idealny berserker! Aktor doskonale "czuje" swojego bohatera, perfekcyjnie oddaje targane nim emocje, a charyzma, jaką nas atakuje, powoduje opad szczęki. FENOMENALNA kreacja, która może okazać się najlepszą rolą męską w 2022 roku! Skarsgard w pełni poświęcił się temu filmowi i to czuć w każdej sekundzie projekcji. Było warto, panie Wikingu! Dzieło Eggersa to jednak nie sam Alexander. Film ten przepełniony jest znakomitymi męskimi kreacjami. Genialny jest tu Ethan Hawke w roli ojca Amletha - kurna, jak ja się cieszę, że chłop w końcu odżył. Cieszę się już jego znakomitą kreacją w "Moon Knight",  a teraz i w "Wikingu". Oby tak dalej Ethan, bo czas wrócić na zasłużone miejsce. Rola u Eggersa, co spoilerem nie jest, nie należy do zbyt długich, jednak jak ona zapada w pamięci! W końcu to bohater Hawke'a, wyznacza przyszłe losy Amletha. I dzięki Ethanowi robi to w niezwykle przekonujący sposób. Świetnie wypada tu także Willem Dafoe. Jakiż on jest tu przerażający! To on, jako posłaniec bogów, ich wieszcz, wskazuje Amlethowi jego ścieżkę, to on wie, jak potoczą się jego losy. Dafoe ze swoją mimiką i charyzmą idealnie się w tej postaci odnajduje. Kolejny wielki występ tego zasłużonego aktora. Kompletu rewelacyjnych kreacji dopełnia Claes Bang, wcielający się w rolę mordercy ojca głównego bohatera - Fjölnira. Trailery sugerowały, iż otrzymamy kolejny stereotypowy czarny charakter, a tu zaskoczenie! Fjölnir to postać niezwykle złożona, posiadająca motywacje, których widz kompletnie się nie spodziewa. Bang ukazuje tu pełnię aktorskich możliwości, stanowiąc idealnego "przeciwnika" dla wielkiego Skarsgarda. Tak, męski casting w tym filmie to prawdziwa bomba, absolutnie genialna robota. Szkoda, że tego samego nie mogę napisać o Paniach...

W zasadzie mogę wspomnieć tu tylko o dwóch, reszta jest totalnym tłem. Świat "Wikinga" to świat zdecydowanie męski, jednak zarówno Nicole Kidman jak i Drewno mają tu sporo do odegrania. Zacznijmy od tej pierwszej, od Królowej Botoksu. Hmm... Jak to łagodnie ująć... No stara się, widać, że coś chciała sobą zaprezentować. Ma jedną NIEZŁA scenę ze Skarsgardem, jednak prawie zanika tu przy jego charyzmie, zaś w pozostałych fragmentach filmu blaknie czy to przy Hawke'u czy to przy Bangu. Można napisać, że nie przeszkadza, jednak na to, jak jej bohaterka ma duży wpływ na akcję "Wikinga", oczekiwałbym od niej więcej. Jest całkiem dobra, jednak powinna dać tej produkcji jakąś poważniejszą iskrę. Teraz przejdźmy jednak do największej wady całego filmu. Ostrzegam, bo polecą bluzgi. Oto ona. Pier.olona Anya Taylor-Joy. No ja pier.olę! Jak można być aż tak padalcowatą aktorzynką?! Śmiało mogę stwierdzić, iż "Wiking" bez niej byłby arcydziełem, a przez jej "popisy" staje się jedynie kinem bardzo dobrym. Więcej emocji od Anki ma pieprzony patyk leżący w pobliskim parku! Typiara ma wciąż ten sam wyraz twarzy, usta otwarte niczym Kristen Stewart i taką ilość charyzmy, że kubek z którego popijam właśnie kawę ma jej więcej. Laska jest tak nudna, żałosna i bezpłciowa, że nie da się jej oglądać! Cały wątek jej bohaterki, Olgi (Słowianki), rujnuje "Wikinga", a skille aktorskie Joy godne Stevena Seagala, dodatkowo ten film masakrują. Ja rozumiem, że w każdym dziele Hollywood musi wcisnąć wątek romantyczny, ale miłość Wikinga do drzewa to już przeginka. Cytując mojego kumpla: jakby drakkar Amletha zaczął tonąć, to na szczęście obok była Olga i na niej również przepłynąłby morza, bo jest tak samo drewniana jak łódź. Ta laska to chodząca antyreklama aktorstwa, to chodząca antyreklama filmów, w których "gra". Gdybym miał jej beztalencie z kimś zestawić to na myśl przychodzi mi tylko Patryk Vega, oboje są siebie warci. Oglądanie wiecznie otwartych ust Joy i jej totalna sztuczność obrzydzają mi każde dzieło w którym Anka się pojawia i tak samo jest z "Wikingiem". Czy inna aktorka, na przykład: klamerka z szuflady w łazience, uratowałaby ten romantyczny wątek? Tak i to zdecydowanie. Błagam, Anka, skończ już karierę i zajmij się czymś co potrafisz - stań w parku koło innych drzew i tak pozostań na wieki.

Aż mi się ciśnienie podniosło na samą myśl o tej fatalnej aktorzynce! Idę ochłonąć.

Już jestem. Czas powrócić do miłych tematów związanych z "Wikingiem". Muzyka. No ja pierdzielę, cóż to jest za uczta dla uszu! Pisząc tę recenzję słucham tego soundtracku w zapętleniu i nie mogę się od niego oderwać. To co dostarczyli nam Robin Carolan i Sebastian Gainsborough to istna maestria, arcydzieło w każdym aspekcie! Śmiało mogę stwierdzić, iż będzie to najlepszy soundtrack tego roku. Konkurencja jest zamieciona! Muzyka genialnie współgra tu z ekranowymi wydarzeniami, raz będąc nieziemsko podniosłą, raz nieziemsko spokojną. Soundtrack "Wikinga" idealnie oddaje emocje, jakie w danej scenie kotłują się w głównym bohaterze opowieści i perfekcyjnie dopełniają klimatu tego dzieła.

Podobnie jest również ze zdjęciami autorstwa, stałego współpracownika Eggersa, Jarina Blaschke. Ło ja pitolę, co tu otrzymujemy za kadry! Zdjęcia w "Wikingu" to prawdziwe dzieło sztuki. Nie jest istotnym czy akurat mamy do czynienia z szybką sceną akcji czy ze spokojną sceną rozmowy, każde ujęcie stanowi popis wirtuozerskiego kunsztu operatora. Sposób filmowania wspomnianego ataku na wioskę czy finałowa walka przejdą do historii kina i to właśnie głównie dzięki Blaschke. Co tu ukrywać - chłop stworzył arcydzieło. Bez jego zdjęć klimat "Wikinga" pewnie byłby o wiele gorszy, a całość nie wyglądałaby tak genialnie. Każdy kadr w tym filmie to petarda, to coś wybitnego.

No i pozostaje kurde ten niedosyt. "Wikinga" powinienem teraz opisywać jako arcydzieło, bo niewątpliwie mógł się nim spokojnie stać. Było bardzo blisko. Niestety, fatalny wybór castingowy w postaci Drewna Z Otwartymi Ustami spowodował, że o arcydziele nie może być mowy. Anka spieprzyła ten film i trzeba to jasno napisać. Film Eggersa miał wszystko, by stać się najlepszym dziełem poświęconym Wikingom, jednak fatalnie zagrany wątek romantyczny, którego twarzą staje się Kłoda-Joy, całość mocno rujnuje. Szkoda, bo widać, ile pracy i konsultacji wymagał "Wiking", by aż tak zbliżyć się do idealnego obrazu średniowiecznych czasów. Anki nigdy nie lubiłem, ale tej parodii, jaką odwaliła w "Wikingu" nigdy jej nie daruję. Halo, Odynie, poproszę o spowodowanie, by ta pseudoaktorka już nigdzie nie zagrała. Hollywood stanie się wtedy o wiele lepszym miejscem.


Ocena: 8/10





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz