piątek, 5 lutego 2021

Świat według Wikinga #1: Złote Globy dla polskich celebrytów

 


Jak już zapowiadałem w zeszłym tygodniu: przed Wami nowy rozdział moich pismakowych przygód. Od dzisiaj, co tydzień, w każdy piątek, chcę Wam zaserwować jakiś tematyczny felieton. Raz głupi, raz głupszy, raz krótszy, raz dłuższy. Lubię pisać, ale jakoś nie mogłem znaleźć natchnienia do systematycznego wypełniania swojego bloga jakimiś treściami. Niekoniecznie nawet filmowymi treściami. Mam nadzieję, że "Świat według Wikinga" pomoże mi wrócić na właściwe tory, bym mógł systematycznie raczyć Was swoimi idiotycznym (lub nie) przemyśleniami. Skąd jednak ten tytuł? No tu już trochę "popłynąłem", bo targnąłem się na swoją świętość, na arcydzieła Jeremy'iego Clarksona. "Świat według Clarksona" (cykl siedmiu książek) to prawdopodobnie najlepsze spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Clarkson potrafi opisać świat w sposób niezwykle lekki, zabawny, a jednocześnie piekielnie inteligentny. Ten człowiek to mój idol, a to, że "małpuję" od niego tytuł świadczy o tym, że jestem chyba mocno trzepnięty w dekiel, bo nigdy nawet nie zbliżę się do poziomu jego tekstów. Ale cóż, tytuł jakiś wymyślić trzeba było, a inne jakoś mi do gustu nie przypadły. Zapraszam Was zatem do pierwszej przygody wewnątrz mojej, nie do końca normalnej, głowy.




PREZENTOWANE TU OPINIE MOGĄ WYDAĆ SIĘ NIEKTÓRYM KONTROWERSYJNE. CÓŻ, TAK BYWA.


W środę miało miejsce ważne wydarzenie. Znalazłem miejsce parkingowe wewnątrz absolutnie debilnej (nowej) strefy płatnego parkowania w Poznaniu. A, że było około północy, to graniczyło to z cudem. Jeśli wejście zimą na K2 wydawało się niemożliwe, to znalezienie nocą wolnego miejsca wewnątrz cholernie mocno zwężonej (logiczne, że skoro jest więcej samochodów, to należy zabierać miejsca - przy mojej ulicy na odcinku dwustu metrów "skradziono" nowymi znakami, co najmniej, dziesięć miejsc) strefy parkowania w (prawie) centrum Poznania porównywałbym z wejściem na Mount Everest. Zimą. Nago. W czasie szalejących wokół lawin. I z goniącym nas yeti. No i ze ścigającymi nas jednocześnie najemnikami z KGB. Kurde, nie ten temat, sorry!

W środę ujawniono nominacje do Złotych Globów! Zapewne oczekujecie tu mojego komentarza, przeżywania, kto ile nagród zgarnie, kto kogo pokona, kto ubierze ładniejszą sukienkę. W końcu to przecież blog filmowy! A prawda jest taka, że od "-nastu" już lat, WSZELKIE nagrody filmowe mam w głębokim poważaniu. Serio, kogo one obchodzą? Kojarzycie, kto wygrał Złote Globy trzy lata temu? Nie. Pamiętacie, kto zgarnął Oscary rok temu? Nie. Bo nagrody te zdobywają filmy, o których NIKT nie pamięta. Czasem ludziom odpowiedzialnym za głosowanie zdarzy się przebłysk geniuszu i na listę zwycięzców trafi dzieło, które autentycznie daje radę. Ale ten przebłysk geniuszu zdarza im się tak często, jak Polak lecący w kosmos. Kto w ogóle pamięta o czymś takim jak "Boyhood" czy inny "Moonlight"? Chyba tylko typ wprowadzający zwycięzców do wikipedii. A nie, sorry, jest pewna grupa ludzi, która o takich pierdołach pamięta.

To tak zwani "nagrodoorgazmowcy" (określenie stworzone przeze mnie). To ludzie, którzy na imprezach podchodzą do Ciebie i mówią: "Jak mógł Ci się nie podobać "Parasite"? To przecież wyborne kino z mocnym przesłaniem, słusznie nagrodzone pierdyliardem nagród, od Złotego Penisa na Festiwalu w Idiotowie po Oscara". I już wtedy wiem, że nie mam o czym z takim człowiekiem gadać i lepiej wtedy udać się w kierunku lodówki celem łyknięcia kolejnego browara. Tak, nie lubię "Parasite", uważam, że to przehajpowany średniak, który niczego do kinematografii nie wnosi! Ale "nagrodoorgazmowcy" twierdzą, że skoro wygrał Złotego Szympansa na Festiwalu w Ułan Bator to to musi być wielkie dzieło. I nie wytłumaczysz im, że tak być nie musi. Oni wiedzą swoje. Osobiście widuję jeszcze blogi, gdzie ludzie żyją nominacjami do kolejnych nagród. Czy to Złote Sznurówki, czy Złote Globy, muszą przeżywać każdą nominację. Mi wystarczy fakt, że przeczytałem (w nagłówku jednego z artykułów), że do Globów nominowano nowy film o "Boracie". Niżej nie da się upaść. Ok, można. Mogli do Złotych Globów nominować coś od Patryka Vegi - wtedy może byłoby jeszcze bardziej żenująco, ale przynajmniej można by się było pośmiać. I teraz "nagrodoorgazmowcy" przez najbliższy rok będą nam wciskać, że "Kolejny film o Boracie" to arcydzieło, film, który powinniśmy, w ramach wspaniałych ludzkich dokonań, wystrzelić w kosmos, by przyjaźni kosmici też go sobie obejrzeli. Tylko, że jakby przyjaźni kosmici obejrzeli ten film, zniszczyliby Ziemię. Nawet pomimo tego, że ich nie ma. Już, oczami wyobraźni, widzę te blogowe/fejsbukowe/instagramowe wpisy, które gloryfikują nowego "Borata" jako arcydzieło, bo zdobył nominację do Globów. Nie wiem, czy wytrzymam to psychicznie...

No i tu dochodzimy do kolejnej kwestii. Do polskich celebrytów. Bo czym różnią się oni od "nagrodoorgazmowców"? Niczym. To ten sam gatunek człowieka. Jedni wciskają Ci, że skoro "Kształt wody" zdobył Złotego Penisa na Festiwalu Filmów Erotycznych, Które Nie Są Filmami Erotycznymi w Nepalu, to znaczy, że jest filmem wybitnym, drudzy zaś wciskają Ci, że pasta do podłóg marki SikiWeroniki jest super, bo sprzedają ją w Biedronce. Nie chcesz znać tych ludzi, nie chcesz o nich słyszeć. Ale niestety. Jana Kaczyńskiego wystawiającego 10/10 filmowi "Moonlight" tylko dlatego, że zdobył Złotego Kulfona w Wąwelnicy możesz ze znajomych wywalić i możesz go unikać na imprezie bez konieczności zabicia tego człowieka. Celebrytów, w dzisiejszych czasach, nie unikniesz.

Nawet, gdy omijasz kundelki, pompony, czy albiclę, oni i tak Cię namierzą. Nie ukryjesz się przed nimi. Oni zapewniają portalom klikalność, a ludzie o nich kochają czytać. Nawet nie wchodząc na portale plotkarskie wiesz, że 99% polskich celebrytów w czasie pandemii udało się na Zanzibar. Fajnie, niech jeżdżą i zostawiają kasę naszym lokalnym biurom podróży, które w czasie lockdownu mocno  oberwały (sam pracowałem w branży turystycznej, był to ciekawy okres mojego życia, niewykluczone, że i o nim coś tu skrobnę, bo jest o czym). Aaaa, no tak. Oni tam latają za darmo, na zaproszenia, celem promowania pewnych obiektów. Żaden szanujący się celebryta nie wyda przecież swoich ciężko zarobionych, na reklamie odżywki na włosy w nosie, pieniędzy na wakacje. A my na tym cierpimy...

Fakt, nie neguję - istnieją znane osoby, które totalnie ukrywają swoje życie prywatne. To się ceni! Tyle, że Ci ludzie, dla mediów, nie istnieją. Jesteśmy zatem skazani na celebrytów, którym wydaje się, że zjedli wszelkie rozumy i że mają obowiązek informować nas o swoim życiu. Stąd też, nie wchodząc na portale plotkarskie wiemy, że jedna typiara zrobiła sobie zdjęcie ze swoim wypasionym wózkiem dla kaszojada na tle zagłodzonych dzieci z Zanzibaru, a inna typiara rozdawała, pod publiczkę, swoje diory ubogim osobom zamieszkującym wyspę. Czujecie klimat, nie? Diory dla osób ubogich. DIORY. Tak, to bankowo najbardziej potrzebna rzecz dla ubogiej osoby. Serio, aż nawet ja kliknąłem, by przeczytać artykuł, co kierowało tymi ludźmi, że tak się ośmieszyli. I dalej nie wiem - choć chyba się domyślam.

Celebryta w swojej pustej przestrzeni wewnątrz głowy (miejsce, gdzie człowiek ma mózg) kmini, że taka akcja załatwi nowe lajki na insta. I tu się nie myli, bo, jak widzimy po wynikach wyborów, ludzie w Polsce również mózgami nie dysponują, stąd rozdawanie diorów na Zanzibarze uważają za piękną akcję. Ale, kiedy w Polsce jakieś dziecko potrzebuje pomocy (bo hajs na szpitale został przelany na ścierwo z TVP i na patoksiędza z Torunia) i bezradny rodzic odpala zrzutkę internetową, często spotyka się z hejtem. Bo pewnie dla siebie potrzebuje, bo pewnie to złodziej. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Większa część Polaków tak wierzy celebrytom, że nawet, jak jeden z nich zacznie reklamować chusteczki do nosa o zapachu szaletu miejskiego, to ludzie te chusteczki będą kupować. Owszem, "akcje" naszych "znanych ryjów" na Zanzibarze spotkały się z zasłużonym hejtem, jednak większość Polaków, bankowo, postrzega je jako niesienie pomocy pokrzywdzonym ludziom.

I tu pojawi się mój plan! Jestem geniuszem! Uratujmy Zanzibar przed influencerami! Wpadłem na pomysł, by stworzyć Złote Globy dla polskich celebrytów. Nagrody przyznawać będą wspomniani wcześniej filmowi "nagrodoorgazmowcy". Przecież ten plan jest tak genialny, że aż dziwię się, że na to nikt wcześniej nie wpadł! Wysyłamy celebrytów i "nagrodoorgazmowców" do miejsca, którego nikt nie lubi. I tu pomyślicie: ok, chcesz uratować Zanzibar, ale przy okazji skazać jakąś inną wyspę na cierpienia. Nie, nie, nie! Wysyłamy ich do... polskiego Sejmu! Znacie kogoś, kto lubi polski Sejm? No właśnie. Czyli: w miejscu, którego nikt nie lubi zamykamy celebrytów, których nikt nie lubi wraz z filmowymi "nagrodoorgazmowcami", których nikt nie lubi! Przecież to pomysł idealny! Jedni robią sobie zdjęcia w Sali Kolumnowej reklamując skrobaczki do szyb marki Idiotissus, a drudzy kminią nad tym, komu przyznać nagrody. No dobra, ale w jakich kategoriach? I tu też postanowiłem ich wyręczyć. Oto kategorie:

1) Złoty Glob dla Patryka Vegi - kategoria oczywista, każdy film Patryka zgarnia główną nagrodę.

2) Złoty Glob za najładniej zaprezentowany na insta wózek - celeemadki musiałby w Sejmie jakoś ładnie zaprezentować wózek dla swojego Brajanka tak, by przesłanie było na tyle głębokie, by mogło trafić do "Faworyty".

3) Złoty Glob za najlepszą promocję marki - celebryci musieliby w przestrzeni Sejmu zaprezentować reklamowany przez siebie produkt (płyn do szyb w sejmowych kiblach czy suplementy diety na sejmowej stołówce) tak, by "nagrodoorgazmowcy" uznali, że dana promocja idealnie wpasowałaby się w przesłanie filmu "Nić widmo".

4) Złoty Glob za najlepsze przesłanie dla świata - "nagrodoorgazmowcy" musieliby wybrać z tysięcy celebryckich wypowiedzi taką, która według nich zasługiwałaby na umieszczenie jej w nagrodzonym Złotym Kupsztylem w Pcimiu Dolnym scenariuszu filmu "Uciekaj!".

5) Złoty Glob za najlepszy płacz - ok, tu Hołowni nie da się pobić, ale można próbować. Polska celebrytka płacząca, że nie może wyjechać na Zanzibar ma szansę, by się zbliżyć do poziomu Szymka.

Ostatnia kategoria to kategoria specjalna: "Złoty Knebel" - niech ktoś zacznie celebrytów cenzurować, by chociaż nie pojawiali się w, wydawać by się mogło, poważnych serwisach informacyjnych! Niech sobie żyją na tych kundelkach czy na albicli, ale nigdzie indziej! My ich nie chcemy!

Złote Globy są bez sensu, celebryci są bez sensu i filmowi "nagrodoorgazmowcy" są bez sensu. Jednym posunięciem pozbywamy się tego wszystkiego. Przecież to jest najlepszy pomysł od czasów wynalezienia koła! Szkoda tylko, że pomysł ten nie przejdzie. Czym będą żyły media i znaczna część społeczeństwa, gdy celebryci nie będą mogli wyjechać na Zanzibar? No właśnie... Ale może chociaż da się jakoś pozbyć filmowych "nagrodoorgazmowców", którzy zawalają nam walle swoimi przemyśleniami na temat Złotych Patafianów przyznanych w Irkucku? Tylko błagam, nie piszcie, by ich wysłać na Zanzibar wraz z celebrytami. Aż tak źle, temu pięknemu miejscu nie życzmy...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz