W podsumowanku października udział biorą:
Emilia z PO NAPISACH KOŃCOWYCH
Ewa z POPKULTURY
Madzia z NIECO INNA PANNA M.
Moja skromna persona stąd.
"Joker"
Emilia: „Joker” to film gęsty, ciężki i
przerażający, bo sprawia wrażenie najbardziej realnego w odrealnionym przecież
uniwersum historii o superbohaterach. Joaquin Phoenix poprzednie
interpretacje Jokera pozostawia daleko za sobą. Nie ma tu inspiracji, jest za
to przerażająco realny bohater, postać tragiczna. Społecznie na marginesie,
wyszydzany szaleniec, który marzy o akceptacji i odrobinie prawdziwej miłości
tej romantycznej i tej ojcowskiej. Jego szaleństwo odbija się wzmocnionym echem
na ulicach Gotham, przemierzanych przez uciskane masy, wyczekujące tylko iskry,
która pozwoli im podpalić ulicę. I ją dostają dzięki Jokerowi. Tak jak Batman
wiele lat później wprowadzi spokój na ulice Gotham, tak dziś Joker roznieci
chaos trudny do opanowania.
Ewa: Znakomita origin story, w której najlepszym elementem jest Joaquin Phoenix. Jednocześnie to komentarz społeczno-polityczny do obecnej sytuacji na świecie czy, także, kondycji psychicznej społeczeństwa, którą rzeczywistość przytłacza na tyle, że o depresje czy dwubiegunówke nietrudno. Przecudne kadry, choć nie zawsze konsekwentna kolorystyka, dopełniają wizji szaleństwa, które widzimy na twarzy Phoenixa. Jedynym minusem okazało się dla mnie to, że Phillips zbyt często powtarza niektóre frazy o Jokerze - czy to za pomocą działań bohatera, czy obrazu, czy dialogu. Siła jego przekazu jest na tyle silna, że po jednym razie widzowi by starczyło, by zrozumiał, co zrozumieć ma.
Michał: Oglądanie tej produkcji to niezwykle
ciężkie doświadczenie. Oczywiście nie ciężkie z powodu tego, że to kijowy film.
To dzieło ocierające się o wybitność, jednak ciężar gatunkowy tej produkcji
każdego po prostu przytłoczy. Tak przerażającego i niezwykle mocnego ukazania
popadania jednostki w coraz większe odmęty szaleństwa kino dawno nie widziało –
to co zrobił Joaquin Phoenix to prawdziwa sztuka (aż człowiek podświadomie
zadaje sobie pytanie, ile tu z gry, a ile z…). Każda kolejna scena, każda
kolejna minuta atakuje nasz mózg coraz mocniejszą dawką szaleństwa, przez co i
my czujemy się osaczeni przez świat tworzony przez Flecka – „Joker” zostaje z
nami jeszcze na długo po seansie, to kino absolutnie niezwykłe, choć i
niezwykle trudne. Dla mnie dzieło to ma jednak jedną, sporą wadę – zbyt często
twórcy ukazują nam to, co zdarzy się kilkanaście lat po przedstawianych
wydarzeniach. Po co?! To miał być film o tym, jak Fleck staje się Jokerem, a
nie jak… staje się… Reszta to już jednak arcydzieło.
"Był sobie pies 2"
Emilia: Moje serduszko zrobiło się
mięciutkie, bo ryczałam jak bóbr na tym filmie. Podobnie jak na wszystkich
wzruszających filmikach ze zwierzątkami na YouTube. Spodziewałam się, że to
będzie słaby film, dotąd nie lubiłam gadających zwierząt, ani filmów
familijnych, jednak Bailey złapał mnie mocno za serduszko. Wiadomo pełno tu
schematów, kliszy charakterystycznych dla kina familijnego właśnie, nie ma tu
niespodziewanych zwrotów akcji, ukrytego drugiego dna, które możemy rozkminiać
tydzień po seansie. Jest za to ciepełko, które ogrzeje zmarznięte serduszka.
Michał: Pokochałem „jedynkę”, pokochałem i
„dwójkę”. To przepiękna opowieść o przyjaźni, to przepiękna opowieść o
wierności, to przepiękna opowieść o tym, jak ludzkie życie może zmienić jeden,
kochany czworonóg. Sequel z częścią pierwszą tworzą przecudną, spójną całość, a
finał całej historii autentycznie mnie wzruszył. Oby więcej takich produkcji!
No i oczywiście: pochwały dla Marcina Dorocińskiego za kapitalny dubbing!
"Czarny Mercedes"
Emilia: "Czarny Mercedes" to swoisty
miszmasz. Jakby twórcy sami nie wiedzieli, czy ma to być kryminał o brutalnym
morderstwie, komedia kryminalna, czy dramat o bardzo pogmatwanej miłości w
trudnych czasach (bo z trójkąta robi się czworokąt, potem pięciokąt, na zawiłej
figurze miłosnej kończąc). Jest tu wszystko, nic się nie spina, a najgorsze, że
trudno uwierzyć w cokolwiek, co widzimy na ekranie, bo intryga wydaje się
wyssana z palca. Jedyne co naprawdę zasługuje na uznanie to scenografia i
charakteryzacja.
Michał: To film, który autentycznie miał
potencjał na coś lepszego. Niestety, dzieło to jest chaotyczne, ma strasznie
nierówne tempo, czasem coś dopowie, czasem nie pokaże nic. Szkoda, bo punkt
wyjściowy był dobry, a Andrzej Zieliński w roli komisarza sprawdził się
kapitalnie. Ocena w górę za wybitne cameo Andrzeja Seweryna i Mariana Opani –
panowie spisali się na medal!
"Boże Ciało"
Emilia: "Boże Ciało" moim skromnym zdaniem
to najlepszy film w karierze Komasy. Nie wiem, czy ma szansę na Oscara,
który to ciągle przewija się w tekstach obok tytułu — polski kandydat do Oscara
krzyczą nagłówki. Wiem, tylko że zasługuje na uwagę polskiego widza nie tylko
ze względu na tematykę, ale i świetny scenariusz 27-letniego Mateusza
Pacewicza. To film do szpiku kości chrześcijański, humanistyczny tak bardzo
potrzebny nam w czasach, kiedy Kościół i wiara zaczynają dzielić się na dwa
obozy. Tu nie ma ani jednego zbędnego zdania, przegadanych bezsensowne scen.
Pacewicz wie, co chce nam przekazać i stawia tłustą kropkę nad i. Nie
zapominajmy też o fenomenalnej roli Bartka Bieleni, który niesie na barkach ten
film, a jego oczy mówią prawdę, tylko prawdę i samą prawdę.
Ewa: W końcu polski film, który mówi o wierze, o byciu dobrym człowiekiem, a nie o tym, jak być dobrym katolikiem w Polsce. Wybitna rola Bartosza Bieleni, kontrowersyjność, emocje zbudowane nie na akcyjności, a na prostych ludzkich reakcjach to suma składowa kolejnego sukcesu Komasy. Jeden z najwybitniejszych polskich filmów ostatnich lat.
Michał: Od razu napiszę: tak, to dobry film.
Jednak przy całym hajpie i wszystkich hurraoptymistycznych recenzjach muszę
napisać, że „jedynie dobry”. Niby projekcja Cię wsysa, niby wszystko nieźle ze
sobą współgra, jednak finalnie nie otrzymujemy żadnego efektu „wow”. Co gorsze,
samo zakończenie bardzo mocno mnie rozczarowało, „Boże Ciało” zasłużyło na
lepsze ukoronowanie. Szkoda, bo to dzieło naprawdę fajnie zagrane (staję się
coraz większym fanem Elizy Rycembel), dysponujące również świetnymi zdjęciami.
Szkoda, że nie wskakuje na wyższy poziom, bo historia aż się o to prosiła!
"Wojna o prąd"
Michał: Po wielu trudnościach film w końcu
trafił na nasze ekrany. I co by Wam tu rzec? Chyba tylko: warto było czekać!
Zdjęcia urywają jajca, aktorzy dają prawdziwy popis, a soundtracku aż chce się
słuchać po zakończonym seansie! Nie spodziewałem się, że otrzymam aż tak dobre
kino! Szkoda tylko, że „Wojna o Prąd” jest taka krótka – tematyka ta zasługuje
na zdeeeeeecydowanie dłuższą produkcję.
"Ślicznotki"
Emilia: To historia o konieczności
radzenia sobie w trudnych finansowo czasach, umiejętności kombinowania i
odwracania z pozoru patowej sytuacji na swoją korzyść, często kosztem innych.
Czyż nie są to cechy prawdziwego rekina biznesu? Jak to pięknie podsumowuje
Ramona „Cały kraj to klub ze striptizem: są ludzie, którzy rzucają pieniądze i
ludzie, którzy tańczą”. Poszłabym o krok dalej i powiedziała nawet, że cały
świat. Ponoć zdaniem krytyków ma szansę w wyścigu Oscarowym, jednak
nie jestem specjalnie przekonana czy „Ślicznotki” to film Oscarowy. Ogląda się
to dobrze, są momenty, kiedy trzyma w napięciu, są i takie, kiedy powoduje
szczere rozbawienie. Niestety punkt kulminacyjny, do którego zmierza cała
historia, lekko rozczarowuje. Spodziewałam się większych fajerwerków.
Michał: Przed seansem spotkałem się z masą
dobrych recenzji dotyczących tej produkcji. Po seansie zacząłem zadawać sobie
pytanie: skąd się one wzięły?! Dzieło to jest nudne, fatalnie zagrane (skąd te
zachwyty nad J.Lo?!), niczym nie zaskakuje… Ma kilka (można policzyć na palcach
jednej ręki – wystarczy, że masz trzy palce) niezłych momentów, ale generalnie
szkoda czasu na tego smrodka. No chyba, że ktoś z Was jest mocno niewyżyty i
lubi sobie popatrzeć na skąpo odziane tańczące panie – wątpię, by były tu takie osoby (:D),
ale może? ;)
"Zabawa w pochowanego"
Michał: Całkiem przyjemna czarna komedia,
która mogła być jednak jeszcze lepsza. Dlaczego mogła? Moim zdaniem za dużo tu przestojów,
film bardzo często zwalnia do tempa ślimaka i dłuższymi chwilami na ekranie nie
dzieje się nic. Można się zaziewać. Jednak, kiedy dzieło wskakuje na poziom
rozpierduszkowo-dowcipkowy to aż chce się śledzić tę akcję! Jest brutalnie,
jest dowcipnie, jest porypanie! Może to i film na raz, ale warto się z nim
zapoznać. Mimo jego wad.
"Czarownica 2"
Madzia: Druga część „Czarownicy” jakością dorównuje części
pierwszej. Nie jest ani lepsza, ani gorsza. Ot, kolejny wytwór Disneya, który
wizualnie wygląda pięknie i tym nadrabia braki w fabule. Momentami troszeczkę
wieje nudą, ale przepiękna Angelina Jolie od razu wszystko nadrabia, gdy tylko
pojawia się na ekranie.
Michał: Olśniewający wizualnie sequel, który
jest równie dobry, jak część pierwsza. Ponownie otrzymujemy nieźle napisaną
baśń (oczywiście bez jakichś wielkich zaskoczeń), w której aktorzy radzą sobie
naprawdę fajnie (no może prócz Elle Fanning, która gra niczym kłoda drewna), a
kolory bardzo mocno przykuwają naszą uwagę. To jednak kino, o którym zapomina się po dwóch dniach, nawet
pomimo dobrej zabawy. Disney nie zawodzi, jednak i aż tak mocno tu nie oczarowuje.
"Zombieland: Kulki w łeb"
Emilia: Wielki powrót po 10 latach. I
jeden z bardziej udanych sequelów, jakie oglądałam. Nie ma tu niczego
odkrywczego ani świeższego niż w pierwszej części, ale nie oczekujemy tego. Bo
to po prostu Zombieland, czysta frajda z oglądania padających zombiaków i ich
przezabawnych oprawców.
Michał: Jak zrealizować sequel idealny?
Spytajcie twórców „Zombieland 2”! Płakałem ze śmiechu, bawiłem się przekozacko,
pokochałem ten film całym sobą. To totalna jazda bez trzymanki, do której będę
wracał wielokrotnie! Aż człowiek chciałby się wybrać w podróż z Tallahassee,
Columbusem, Wichitą i Little Rock… No i oczywiście z ich nowymi, krejzolskimi
znajomymi. Spodziewałem się kina bardzo dobrego, otrzymałem kino bliskie
ideałowi! Jeśli jeszcze nie widzieliście, koniecznie to nadróbcie!
"Ikar. Historia Mietka Kosza"
Ewa: Wydaje mi się, że to poprawnie zrealizowana biografia, której największym plusem jest to, że nie gloryfikuje głównego bohatera i jego życia. Wszystkie mroczne demony Kosza zostają w pewien sposób wyjaśnione, dzięki retrospekcjom i uważnemu przeglądaniu się jego relacjom z bliskimi. Jednak tym, co nadaje temu filmowi ton, tym, co go ukierunkowuje jest ogromna doza jazzu. Ogrodnik swoimi umiejętnościami we wchodzeniu w skórę trudnych ludzi z trudnym życiorysem, po raz kolejny buduje świetną rolę, maskując przy tym niektóre wady scenariusza.
Michał: Maciej Pieprzyca dostarczył nam film
poprawny pod każdym względem, w którym gości kilkanaście scen wspinających się
na wyższy poziom. Mam tu to samo, co w przypadku „Bożego Ciała” – niby w
trakcie seansu człowiek wciąga się w akcję, jednak już po seansie w głowie zbyt
wiele z projekcji nie pozostaje. Największym plusem tego dzieła jest oczywiście
muzyka – wielkie brawa dla Leszka Możdżera. Również świetnie wypada duet
Ogrodnik – Adamczyk. Tak, ten Adamczyk – chłop, w końcu, przypomniał nam, że
potrafi grać. „Ikar” jest kinem dobrym, jednak jednokrotnego użytku.
"Rodzina Addamsów"
Madzia: Uwielbiam filmową wersję „Rodziny Addamsów” z 1991 roku, nie
mogłam więc nie iść na animację. Zawiodłam się to może za wiele powiedziane,
ale z pewnością się nią nie zachwyciłam. Fabuła jest bardzo oklepana (ale to
akurat problem większości animacji). Oglądałam film z polskim dubbingiem i
niestety Jarosław Boberek jako Gomez bardzo mi przeszkadzał. Za każdym razem
kiedy Gomez coś mówił ja słyszałam króla Juliana z „Madagaskaru”. Na wielki
plus ścieżka dźwiękowa.
Michał: Seans ten dostarczył mi masę frajdy
– sporo tu kapitalnych tekstów (oglądałem film w wersji oryginalnej), sporo tu świetnego dowcipu sytuacyjnego, sporo
tu nawiązań do klasyków horroru. Szkoda tylko, że fabularnie dzieło to leży,
kwiczy i prosi o dobicie – fajnie, że scenarzyści mieli poczucie humoru, szkoda
tylko, że nie chciało im się stworzyć czegoś bardziej zaskakującego. „Rodzina Addamsów” to
jednak fajna komedyjka. Na raz.
"Obywatel Jones"
Michał: Agnieszka Holland potwierdza, iż
wciąż ma ten pazur. Jej najnowszy film to dzieło niezwykle przygnębiające,
wręcz depresyjne – jednak nie mogło być inaczej, tematyka po prostu przeraża.
Sceny ukraińskie autentycznie niszczą nas wewnętrznie (niby człowiek zdawał
sobie sprawę z tego, jak wyglądał Wielki Głód – jednak Holland ukazała to tak
realistycznie, że aż czasem człowiek odwraca głowę od ekranu), wydźwięk dzieła
autentycznie nas dobija. Na ogromne brawa zasługuje casting – Norton w roli
Jonesa, Kirby w roli Brooks i Pieczyński w roli Litvinova są autentycznie niesamowici!
Zwłaszcza Vanessa, której wielkim fanem jestem już od dawna – zawsze też miło
na serduszku, że wystąpiła u polskiej reżyser. „Obywatel Jones” może nie jest
kinem idealnym (czasem przeskoki akcji potrafią zirytować), jednak jest
naprawdę bardzo dobry. Polecam!
"Van Gogh. U bram wieczności"
Michał: Film ten ma jedną wadę: prowadzenie
akcji. To dzieło strasznie chaotyczne, które ogarną w całości fani Van Gogha,
pozostała część widowni może się ostro pogubić. Nie zmienia to jednak faktu, że
mamy do czynienia z produkcją naprawdę barwną i ciekawą. Dafoe jest
fenomenalny, Oscar Isaac jako Gauguin miażdży, Rupert Friend w roli Theo
spisuje się nieziemsko – aaa i nie można pominąć cameo Madsa Mikkelsena, który
we wspólnej scenie z Willemem tworzą jedne z najciekawszych minut ze wszystkich
tegorocznych filmów. Film ten jednak stoi przede wszystkim zdjęciami – opad
szczęki! Prezentacja świata jest fenomenalna, godna malarstwa Vincenta – coś
niesamowitego! „U bram wieczności” to kino godne uwagi, nawet pomimo niezbyt
dobrej prezentacji sfery biograficznej.
"Bliźniak"
Michał: Jedynym seansem, jaki mi pasował
była projekcja w 3D – w technologii, której autentycznie nie lubię. Jakież było
moje zdziwienie, gdy się okazało, że Ang Lee zaprezentował nam jeden z
najlepszych trójwymiarów, jakie dane było mi zobaczyć! Sceny akcji wyglądają
przekozacko, pełno tu kapitalnych zabiegów (widok „z pierwszej osoby” z
termowizją – GENIALNE!), młodsza wersja Willa Smitha prezentuje się
fenomenalnie (oprócz sceny finałowej – czyżby nie starczyło budżetu?), dynamika produkcji autentycznie powoduje, że nie można oderwać oczu od ekranu. Wygląda to obłędnie
i tylko dzięki temu nie żałuję, że ten film widziałem. Bo gdybym wybrał się na
projekcję 2D, to możliwe, że teraz mocno bym tu bluzgał. Fabuła jest żenująca,
aktorzy są beznadziejni (nawet Clive Owen wypada fatalnie), muzyka bywa niezwykle irytująca. Podsumowując: jeśli nie obejrzeliście w 3D, to lepiej się za to nie
zabierajcie.
"I młodzi pozostaną"
Michał: Wielkie dzieło Petera Jacksona,
które jest tak mocnym uderzeniem, że po seansie łapie się totalnego doła. To
dokument niezwykły, fenomenalnie zrealizowany, bez patosu, za to z niezwykłymi
historiami z frontu. Kino to autentycznie porusza i sprawia, że chce się
krzyczeć jeszcze głośniej: nie chcemy już wojen, chcemy pokoju! Piękne
świadectwo tamtych okrutnych lat.
"Countdown"
Madzia: Wybierałam się na ten film bez żadnego nastawiania się na
arcydzieło horroru, a dostałam horror naprawdę dobry. Sama fabuła może i jest
mocno oklepana, ale w tym przypadku jakoś to nie przeszkadza. Trochę mi ten
film „atmosferą” przypominał „Śmierć nadejdzie dziś”. Co ciekawe, choć cały
film opierał się przede wszystkim na jumpscare’ach (budowania napięcia raczej w
nim mało), to jednak w 99% nie były one wymuszone, wrzucone na siłę. Do tego w
około 50% były ciężkie do przewidzenia, co w tego rodzaju horrorach jest bardzo
ważne. Najlepsze postaci w filmie – ksiądz i sprzedawca telefonów. Dla ich scen
warto film obejrzeć :)
Michał: Podsumowałbym to krótko: zieeeew!
Nie ma tu nic odkrywczego, nic tu nie przeraża, a ilość głupot wręcz irytuje.
To podrzędny horror, jakich są miliony.
"Złe Miejsce"
Madzia: No cóż. Po zwiastunach spodziewałam się zupełnie czegoś
innego. Przede wszystkim nie spodziewałam się, że dostanę film klasy B. Mimo
wszystko nie byłby to może jednak taki zły film (i nadawałby się na przykład na
guilty pleasure). Niestety, największym minusem „Złego miejsca” jest fakt, że
już na samym początku filmu dowiadujemy się co w tej nieszczęsnej szopie
siedzi. I po co? Nie można by było odkryć tego gdzieś w trakcie? Do tego
wszystkiego jeszcze wieje nudą. Byłam na dosyć późnym seansie i miałam kłopot z
utrzymaniem otwartych oczu. No niestety, nie przemawia ten film do mnie w
ogóle.
Michał: Przepiękny hołd dla B/C/Z-klasowych
horrorów/slasherów z lat 70 i 80 XX wieku. Twórcy, co chwilę, puszczają do nas
oczko, widać, że sami świetnie się bawili tworząc to dzieło. Ogląda się to
kapitalnie, seans sprawił mi ogromną frajdę. Bardzo chętnie jeszcze kiedyś do
tego dzieła powrócę. Ma ono swoje wady, jednak generalnie spełnia swoją
najważniejszą funkcję idealnie: świetnie odmóżdża.
"Mój przyjaciel Ufik"
Madzia: To jest dopiero ciekawy przypadek. Poszłam na ten film tylko
i wyłącznie dlatego, że pasował mi godzinowo, nie wiedząc nic o jego fabule. Po
zerknięciu na jakiś pomniejszony plakat w telefonie stwierdziłam, że będzie to
typowa historia o dzieciaku i jego psie. Jak bardzo się myliłam! Można,
oczywiście, powiedzieć, że to historia o dzieciaku i jego psie, ale na pewno
nie jest typowa. Jest piękna wizualnie, niesamowicie kolorowa i idealna dla
dzieci w wieku do lat 10. Jeśli macie dzieci, to zdecydowanie zabierzcie je na
tę animację. Obiecuję, że im się spodoba, a wy obudzicie w sobie resztki
dziecka, które drzemią w was w środku.
Podsumowanko w cyfrach:
W tym miesiącu niezbyt udało nam się zastosować zasadę, że najlepszy i najgorszy film wybieramy w momencie, gdy daną produkcję widziało minimum troje z nas. Uznajmy zatem, że w naszej opinii filmem miesiąca został "Joker", pomimo, iż wyższą notę uzyskał "I młodzi pozostaną" (ale widziałem to dzieło, niestety, tylko ja). Trudno jest też przyznać tytuł najgorszej produkcji miesiąca, ale przyjmijmy, że najsłabszą notę uzyskały "Ślicznotki" i to one zaznaczyłem na czerwono, jako tę produkcję najgorszą (choć ocena nie jest miarodajna). Zresztą, jak zwykle, przedstawiam Wam całą tabelkę ocen - po kliknięciu na nią, wszystko się Wam wyjaśni ;)
To dziś by było na tyle ;) Do poczytania za miesiąc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz