sobota, 6 kwietnia 2019

Blogerskie podsumowanie marca




Dzień dobry. Nazywam się Wiking i opowiem Wam bajeczkę. "Deutschland, mein Herz in Flamen". Dobra, sorry, zbyt mi wszedł w bańkę nowy  utwór Rammstein. Wracam już do tematu. "We hold our heads up to the sky and know that we will never die". Ehh, coś mi zbyt muzyka ostatnio po głowie chodzi, teraz panowie z Amon Amarth z nowym kawałkiem. Dobra, to jednak może skończę z bajeczką, której nie napisałem i przejdę do naszego podsumowania.

W podsumowaniu marca udział biorą:

- Agata (IN LOVE WITH MOVIE)
- Ewa (POPKULTURA)
- Madzia (NIECO INNA PANNA M.)
- Monika (IN LOVE WITH MOVIE)
- Michał, czyli w sumie to chyba ja.



"Śmierć nadejdzie dziś 2"


Michał: Jak nakręcić sequel idealny? Zapytajcie Christophera Landona! Po kapitalnej części pierwszej, otrzymujemy jedynie minimalnie słabszą część drugą. Masa humoru, rewelacyjni bohaterowie, fajnie poprowadzona fabuła (choć już bez tak wielu twistów) – na ekranie dzieje się wiele, a my od ekranu nie możemy się oderwać. Jazda bez trzymanki gwarantowana! A co najważniejsze - Jessica Rothe wciąż jest zabójczo wybitna!  




"Córka Trenera"


AgataMdłe oraz stonowane ukazanie relacji ojca-trenera z córką-zawodniczką sprawiły, że totalnie bezemocjonalnie podchodzę do tego tytułu. Nie ma w nim nic zasługującego ani na wyróżnienie, ani na przesadne skrytykowanie, bo historia jest zwyczajna, aktorstwo bez żenady,  a finał trudny do zapamiętania. 

Michał: Tu otrzymujemy, NIESTETY, kino niezwykle bezpłciowe. Na dzień dzisiejszy (film widziałem na początku marca) nie pamiętam żadnej sceny, żadnego dialogu, nie pamiętam z tego dzieła absolutnie nic. Film ten miał potencjał na ukazanie, z ciekawej perspektywy, relacji ojca z córką, jednak na potencjale się skończyło… Może i aktorzy, jako tako, dawali radę, ale na niewiele się to zdało… 




"Kapitan Marvel"


AgataBardzo przyjemne kino rozrywkowe z typowym (już zaczynam to rozpoznawać!!) marvelowskim poczuciem humoru oraz wartką akcją praktycznie przez cały film. 

EwaTrudno jest być Kapitan Marvel w dzisiejszych czasach. Nie dość, że na Twoich barkach spoczywa pierwszy film MCU, w którym główną rolę odgrywa kobieta (w dodatku superbohaterka), to jeszcze czas na Twój ekranowy debiut przypada tuż przed premierą “Avengers: Endgame”, które może być jednym z popkulturowych wydarzeń dekady. Dobrze jednak jest być Kapitan Marvel, ponieważ wskaźnik zajebistości masz tak wysoki, że wiesz, że dasz radę udźwignąć na swoich barkach wszystkie te oczekiwania. Bowiem film Boden i Flecka, choć niekiedy zachowawczy, to film ukazujący kobiecą siłę, charyzmę, charakterność. Brie Larson nie próbuje się wcielić w główną bohaterkę - ona po prostu się nią naturalnie staje. Samuel L. Jackson, jak zawsze, mistrzowsko wygrywa swoją rolę Nicka Fury’ego, tym razem okraszając ją pewnym nieokrzesaniem dedykowanym czasom młodości. Spójny scenariusz, słodziaszno-przerażający kot, nielichy dowcip, świetne aktorstwo - to wszystko elementy rewelacyjnego blockbustera, który może bawić nie tylko fanów MCU a także fanów dobrej kinowej rozrywki. Na “Kapitan Marvel” bawiłam się znakomicie i uważam, że w zasadzie lepiej być nie mogło.

Madzia nareszcie film od Marvela z kobietą w roli głównej! I to film świetny! (chociaż czego innego się spodziewać, w końcu to Marvel) Chyba od czasów Iron Mana nie było filmu o początkach superbohatera, który aż tak bardzo przypadłby mi do gustu. Jest tu wszystko czego moglibyśmy się po tym filmie spodziewać - świetna historia, pełnokrwista bohaterka i duża dawka (choć nieprzesadzona i nie na siłę) humoru. Wielki plus dla Brie Larson, która pomimo obaw wielu osób (w tym także moich) sprawdziła się w tej roli wyśmienicie.

Michał: Kolejny „origin” w MCU i kolejny sukces! Byłem bardzo sceptycznie nastawiony do angażu Brie Larson do roli tytułowej, ale włodarze Marvela ponownie udowodnili, że nikt tak jak oni nie potrafi dobierać aktorów do swoich produkcji. Brie była dla mnie na ekranie zawsze totalną sztywniarą, grała wciąż na jednej minie, zdawała się mieć misję, by przebić w sztuce posiadania jednego wyrazu twarzy samego Stevena Seagala. Aż tu przychodzi „Kapitan Marvel” i okazuje się, że Brie potrafi grać i, co więcej, potrafi się uśmiechać! Tak, też byłem w szoku. Panna Larson uciągnęła główną rolę, a ja nie mogę doczekać się jej kolejnych występów na ekranie w roli Kapitan Marvel! Sam film to oczywiście historia Carol Danvers, która z niezwykłej kobiety (co często podkreśla się w filmie), staje się superbohaterką. A jako, że to jest Marvel, otrzymujemy tu również: masę humoru, genialne efekty specjalne i świetny soundtrack. No i co najważniejsze: w końcu otrzymujemy kapitalną kobiecą superbohaterkę („Wonder Woman” nie liczę, bo film był szrotem)! Aaa, w filmie grają też Jude Law, Samuel L.Jackson i Ben Mendelsohn – wszyscy panowie są też rewelacyjni. Podkreślę również: jestem białym, heteroseksulnym facetem i pokochałem ten film. Także samce alfa, które bojkotowały (słabo im to wyszło, bo jak to piszę, „Kapitan Marvel” przekroczyła w box office miliard dolarów) to dzieło ze względu na feministyczne wypowiedzi Brie, chyba mnie nienawidzą… Ale szczerze? Mam to w pompie ;) Najważniejsze zostawiłem jednak na koniec: Goose rządzi, a kto twierdzi inaczej, jest lamą! P.S. Uwielbiam moment, w którym postać Brie niszczy podobiznę Arnolda (którego uwielbiam!) – piękna zapowiedź zmian w kinie ;) 

MonikaBring it on Marvel! Jako, że każdy inteligentny człowiek jest feministą, nie podwyższam oceny za to, że w końcu mamy film o Superbohaterce. Moim zdaniem nie jest to nowa jakość. Marvel zaserwował nam kolejna dobrą, ale nie rewelacyjną, pozycję. Bardzo podobał mi się motyw “Nie wiadomo kto tu jest dobry i kogo obdarzyć zaufaniem”. Oczywiście ścieżka dźwiękowa również na propsie. Ja jednak wolę tego typu filmy ze zdecydowanie większą dawką humoru.



"To właśnie życie"


AgataTotalne zaskoczenie oraz mój faworyt miesiąca. Opowieść składająca się z czterech rozdziałów, przy czym epizad pierwszy, to bezapelacyjnie wygryw, jakiego już dawno nie widziałam. Jeśli nie oburza Was czarne poczucie humoru, to z pewnością docenicie kilka nagłych zwrotów nastroju, a cała opowieść wywoła uczucie przyjemnego ciepełka pod skórą. Film jest po prostu o życiu, nie czytajcie opisów, nie oglądajcie zwiastunów, a seans będzie jeszcze bardziej udany. 

Michał: Przeogromna niespodzianka! Perełka Fogelmana to dzieło przewrotne, świetnie skonstruowane, wybornie zagrane i niezwykle mądre. Film ten w przepiękny sposób ukazuje różne oblicza miłości, niezwykle obrazuje ludzką egzystencję z perspektywy wielu bohaterów. Barwne postacie, mocno osadzone psychologicznie, wędrują po ekranie, przeplatają swoje losy, a wszystko prowadzi do jakże cudownego finału, na którym naprawdę możecie uronić łezkę. Albo kilkadziesiąt. Oscar Isaac potwierdza, że jest wybitnym aktorem (szkoda, że tak mało docenianym), Banderas przypomina o sobie w genialny sposób, Olivia Wilde znowu błyszczy. Fogelman wyciągnął ze swojej obsady maksimum, przez co ta niezwykła opowieść została jeszcze bardziej urealniona. Wielkie kino, które każdy musi obejrzeć!



"Całe szczęście"


Agata: Polska komedia romantyczna nr 2546585245 o tym samym.

Madziao mój Boże. Jaki to jest słaby film. Mocno naciągana historia i jeszcze bardziej naciągana (i do tego przewidywalna) intryga. Retrospekcja wrzucona "z dupy" w samym środku filmu, żeby sobie widz rozwiązał tę intrygę, zanim autorzy powiedzą co mieli na myśli. Po tym filmie już kompletnie straciłam resztki szacunku do Romy Gąsiorowskiej. Do tego wszystkiego wkurzająca (bo już nawet nie irytująca) Liszowska. Na plus ze dwie zabawne sceny i dzieciak (jakoś polscy twórcy filmowi mają szczęście do wynajdywania fajnych dzieciaków do grania w filmach). 

Michał: Po tym filmie można było spodziewać się wszystkiego, co najgorsze; taką „markę” wyrobiły już sobie dawno podobne produkcje. Obraz Koneckiego, co prawda odrobinę zaskakuje, ale to dalej to samo. Nie ma tu zaskoczeń, aktorzy grają tu tylko dla wypłaty, nie ma tu niczego, o czym by się pamiętało. Owszem, ze dwa razy może nawet się lekko zaśmiałem, ale nie zmienia to faktu, że produkcja ta to strata czasu. Apel do Romy Gąsiorowskiej: błagam, niech Pani wróci do swoich wielkich ról, a nie marnuje czasu na takie produkcyjniaki… Apel do producentów: błagam, nie zatrudniajcie już nigdzie pani Liszowskiej.



"Robaczki z zaginionej dżungli"


AgataSlogany na plakatach reklamujących ten film zasługują na większą uwagę, niż on sam. Motyw niemej animacji bardzo przypadł mi do gustu, ale zbliżanie się do dramy i oddalanie od komedii uważam za zbyt tragiczne posunięcie w kinie dla małoletnich. 

Michał: Nie ufajcie zwiastunom! Ten film to komedia może przez dziesięć minut, potem robi się z tego prawdziwy horror. Bohaterowie umierają, los nie szczędzi nikogo, a scenarzyści zdają się czerpać frajdę z masakrowania zwierzaków. Dzieciaki umrą ze strachu, dorośli, prócz zbyt dużej ilości nudy, nie znajdą tu niczego. Produkcja dla nikogo. Szkoda, bo gdyby dzieło to utrzymało poziom komediowy, byłoby naprawdę dobrze.



"Przemytnik"


AgataZły dziadek ma w sobie tak wiele z aaawww, że nie da się nie darzyć go sympatią. I chociaż Przemytnik opowiada prawdziwą historię cwanego złoczyńcy i materialisty, to koniec końców – kibicowałam mu mocno. Poza tym, Cooper jest wreszcie tak bardzo bradley’owski w tym filmie! 

Michał: Chyba tylko Conor McGregor wracał z emerytury częściej niż Clint Eastwood… Nie zmienia to jednak faktu, że kocham powroty tego wybitnego aktora. „Przemytnik” to prosta i ciepła historia, która jednak niezwykle angażuje widza. Widać, że film ten tworzony był przez ludzi, którzy podeszli do tematu z ogromną pasją. Mamy tu zatem świetne dialogi, masę humoru, wybitne kreacje aktorskie oraz rewelacyjny soundtrack. To kino wciąga od pierwszej minuty, a dzięki urokowi i charyzmie Clinta nie możemy oderwać wzroku od ekranu. Eastwood jest Bogiem i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej!

MonikaClint Eastwood zagrał w ponad 60.filmach, wyreżyserował 40. To normalne, że na 100 pozycji coś nam się spodoba bardziej, coś mniej. Przeczytałam: “Trzeba iść na ten film i go docenić, bo Clint nie będzie żył wiecznie”. Albo autor ma zmysł jasnowidztwa albo jest jakimś bogiem. Równie dobrze należałoby oglądać wszystkie filmy i doceniać wszystkich aktorów, bo jak wiecie - niczego nie można być pewnym. Mnie ten film emocjonalnie w ogóle nie zachwycił, momentami nawet się wynudziłem. Czegoś zabrakło, zwłaszcza, że była to historia oparta na faktach, z dużym potencjałem. Zarówno przebaczenie, jak i wiele innych rzeczy przychodziło tu za łatwo. Zamiast długich tras i średnio ciekawych krajobrazów chętniej wgłębiłabym się w relacje bohaterów.



"Wszyscy wiedzą":


AgataIrytująco nużący seans, którego nie uratowali nawet Bardem z Cruz. 

Michał: Film ten powinien zwać się „Wszyscy nudzą”. Fabułę, którą nam się tu opowiada dało się zamknąć w dziesięciu minutach, ale ktoś postanowił rozszerzyć seans do przeszło 120 minut. W czasie projekcji towarzyszy nam ziewanie, chęć zaśnięcia, a w hardkorowych przypadkach dłubanie w nosie (bo to ciekawsze zajęcie niż słuchanie smęcenia bohaterów). Owszem, mamy tu śliczne zdjęcia, niezłe kreacje aktorskie, ale nic więcej! Szkoda talentu Cruz i Bardema na takie przeciętniaki…



"Kurier"


Agata: O niebo lepszy, niż tandetny zwiastun i żałosny plakat, ale mimo wszystko jakoś tak mnie nie powalił. Plus za zaangażowanie do głównych ról nieoklepanych twarzy, szkoda tylko, że dziś już tych twarzy nie pamiętam. Za mało charyzmy, jak na opowieść o takim bohaterze. 

Madzianie wiem nawet sama co miałabym o tym filmie powiedzieć poza tym, że jest bezpłciowy. W ogóle nie ruszyło mnie to co widziałam na ekranie, w żaden możliwy sposób mnie to nie przejęło. Czegoś mi tutaj zabrakło i sama nie wiem czego.

Michał: Czytam dużo negatywnych opinii o tej produkcji i naprawdę tego nie rozumiem. Dzieło Pasikowskiego jest tym, czym miało być, a znając filmografię tego reżysera widzę, że powstał obraz, który idealnie się w nią wpisuje. Wiadomo, można przyczepić się scenariusza, który czasem kuleje, można przyczepić się budżetu, ale po co? Pasikowski dostarcza nam świetne kino wojenno-przygodowe, które trzyma w napięciu (nawet, jak zna się historię głównego bohatera) i przyciąga do ekranu. Fakt, chyba tylko mnie, ale przyciąga. „Kuriera” oglądało mi się znakomicie również dzięki rewelacyjnej obsadzie – tu największe brawa kieruję w stronę Phillipe’a Tłokińskiego, który perfekcyjnie wykreował postać głównego bohatera. Bankowo będę wracał do tej produkcji.



"Monument"


AgataNiesamowita męczarnia dla oczu i uszu, bo większość filmu wyglądała trochę tak, jakby była zabawą w udawanie ambitnego kina. A przewlekła, niekończąca się scena z wrzasko-tańcem (czy czymś takim) do dziś wzbudza we mnie niekontrolowany facepalm. 

Madziatego seansu nie zapomnę chyba do końca życia. Bardzo dawno nie przeżyłam tak męczącej projekcji jak ta na zeszłorocznej Kamerze Akcji. Film pozostawia z wielkim mindfuckiem w głowie. Niestety nie takim pozytywnym, o którym się myśli i który się analizuje, a takim o którym chce się jak najszybciej zapomnieć. Fajnie że Polacy starają się eksperymentować i sięgają po gatunki, na których w polskim kinie już dawno osiadł kurz, ale może fajnie by było najpierw się w tym trochę podszkolić. Może potestować najpierw na znajomych i rodzinie zamiast skazywać na to biedną widownię?

Michał: Nie chcę wyjść na hejtera filmów Pani Szelc, zatem napiszę: jeśli lubicie dzieła tej Pani i znajdujecie w nich jakiś przekaz, to obejrzyjcie „Monument”. Jeśli jednak wcześniejsze dokonania Pani Szelc uważacie za przerost formy nad treścią, nie traćcie czasu. Ja, niestety, czas straciłem.

MonikaMiałam szansę (bo nie przyjemność niestety) obejrzeć go na FKA w zeszłym roku. Miał w sobie coś, czego chyba najbardziej nie lubię w filmach w ogóle. Totalne przeartyzowanie, pompatyczność i wmawianie nam, że jesteśmy za głupi by zrozumieć ten film. Jak dla mnie - NIE.



"High Life"


EwaBardzo enigmatyczne połączenie erotyka, horroru, science fiction oraz dystopii. Produkcja Claire Denis mówi do nas symbolami o pierwotnych instynktach oraz potrzebach, o wymiarze dobra i zła, o sensie istnienia. W większości mis-en-scene jest umowne - scenografia, kostiumy, cała kosmiczna przestrzeń, w której żyją bohaterowie. Wizualnie jednak to majstersztyk, w którym barwy świateł odgrywają niesamowitą rolę (mocna czerwień, jaskrawa żółć, mroczny i smutny niebieski). Trzeba przyznać, że “High Life” to film wyzywający na wielu polach. Na pewno ogląda się go z ogromnym trudem przez wolne tempo narracji, wyżej wspomnianą umowność, miszmasz gatunkowy, brak dynamicznej akcji, która budziłaby widza ze snu na sali kinowej. Rozumiem, dlaczego niektórzy odbiorcy zachwycają się tym filmem, jednak to kino dla 3% ogólnej publiczności. Rozwodzenie się nad takimi tematami jak chaos czy pierwotność, i to jeszcze w zamkniętej przestrzeni, do tego nielinearność i zabawa czasowymi planszami tworzy całość niełatwą do przyswojenia. Doceniam, choć nawet minimalistyczny film opowiadający o sprawach najważniejszych mógłby być zrobiony z większą werwą. PS. Pattison tutaj wymiata.



"Władcy Przygód: Stąd do Oblivio"


AgataDobre kino familijne, ze sprawnie wplecionymi i ładnie zrealizowanymi elementami fantastyki. Poza tym, bardzo się cieszę, że wreszcie zaangażowano zdolnych, młodych aktorów, a nie obsadzono w głównych rolach małych pieńków. 

Michał: Kto powiedział, że kino familijne w Polsce umarło? Tomasz Szafrański udowodnił, że wciąż mamy w tym gatunku ogromny potencjał! Reżyser świetnie wyczuł klimat wczesnego Spielberga, dodał do tego sporo z Donnera czy Camerona i przekazał nam dzieło, na którym zarówno młodzi jak i starsi będą się dobrze bawić. Spodziewałem się przeciętniaka, a otrzymałem naprawdę dobre kino, które mogę z czystym sumieniem polecić. Ogromne brawa należą się również za casting, bo młodzi aktorzy spisali się FENOMENALNIE!



"To My"


Michał: Kolejny fenomen, którego nie rozumiem. Dla mnie to kino niezwykle głupie, irytujące i pokazujące, że łatwo jest komuś wcisnąć kit, że coś jest arcydziełem (no, może części widzów autentycznie się to podoba). Bohaterowie zachowują się tu jak debile, fabuła wciąga może przez piętnaście minut, a reżyser jeszcze stwierdza, że zrobi odpał, by ktoś miał majndfaka, gdy wychodzi z kina. Ktoś może miał, ja nie. Co więcej – nic z tego filmu nie pamiętam, bo szkoda zaśmiecać sobie głowę takimi przeciętniakami. Parę razy się zaśmiałem, początek nawet mnie wciągnął, ale szybko całość runęła… Obejrzeć – zapomnieć (choć, w sumie, lepiej nie oglądać). P.S. Czekam na jakieś argumenty fanatyków tego dzieła, którzy oświecą mnie, dlaczego „To My” to arcydzieło. Tylko niech nie będą to standardowe teksty typu „tak, bo tak”.

MonikaNa wysokiej pooscarowej fali, Peele wyrzucił nam na ląd “To my”. I muszę powiedzieć, że mam duży problem z tym filmem. Z jednej strony był naprawdę mocno “pojechany”, może aż za, na granicy z niezrozumieniem. Z drugiej: chyba każdy zmusił się do refleksji o swoim własnym złym bliźniaku. No i spotkanie z Umbrae (najlepsza w całym filmie) skończyć by się mogło jedynie na zawale lub czymś w majtkach, w zależności od odporności. Taki dualizm daje średnią ocenę: 5/10!



"Ciemno, prawie noc"


AgataMroczny, konsekwentny, dobrze zagrany (Roma Gąsiorowska naprawdę potrafi!!), specyficzny, momentami obrzydliwy, ale sensownie poprowadzony i logicznie wytłumaczony. Rasowy kryminał/thriller.  

EwaFilm Lankosza to zbitek thrillera, dramatu społecznego, baśni, realizmu magicznego oraz kryminału. Niekiedy ciężko się w tym wszystkim odnaleźć, jednak niewątpliwie tworzy się tutaj intrygująca, nieco przerażająca, atmosfera. Aktorsko to szarża Fronczewskiego, dobra Cielecka, doskonała scena, przepełniona dramatem, smutkiem i zbliżeniami, Romy Gąsiorowskiej oraz bezkompromisowo rewelacyjna Dorota Kolak. Zdjęcia Koszałki tworzą tę atmosferę tajemniczości, mistycyzmu i nieuchronności. Te dwa elementy - aktorskie popisy oraz operatorski kunszt - to główne dwa powody do doceniania “Ciemno, prawie noc”. W 5 do 20 minut po seansie byłam całkowicie nim zdegustowana. Dlaczego właściwie wyszłam z tego filmu taka niezadowolona? Odpowiedź przyszła po kilkudziesięciu kolejnych minutach i rozjaśniła mój świat. Największy problem, jaki mam, z tym filmem to to, że nie mogę w żaden sposób ustosunkować się emocjonalnie do żadnego z bohaterów, ponieważ żaden z nich nie posiadł rysu psychologicznego. Wszystkie osobowości, nawet głównej bohaterki, sprowadzają się do jakiejś opowieści z ich życia (które w większości opowiada z offu Jerzy Trela). Czy patologiczna rodzina ma definiować moje całe wnętrze? Dlaczego wydarzenie z dzieciństwa ma być powodem dla tego, że jestem tym, kim jestem? W dodatku te wszelkie historie z przeszłości, w większości patologiczne, pojawiają się w tak zatrważającej liczbie, że nie jestem w stanie poczuć żal, smutek czy wzruszenie, z powodu rzeczy, jakie spotkały bohaterów dawniej. To nagromadzenie powoduje wyłącznie czucia i scena gwałtu nie robi na nas aż takiego wrażenia, jakie powinna zrobić. Przez co, niestety, ponownie jako odbiorca, czuje się ze sobą źle, bo niby jak mogę być bezduszną kreaturą, która na wieść o tym, że matka znęcała się nad córką, ziewam i przeciągam się ponownie na kinowym fotelu? Za dużo tu “Trudnych spraw”, za mało skupienia się na jakiejś klamrze oraz konkretnych aspektach książki. Plusów kilka jest, ale jednak mnie nie kupuje.

Michał: Znów popłynę w przeciwnym kierunku niż większość recenzji. Film ten bardzo mi się podobał, przygniótł mnie genialnym klimatem, spowodował, że myślałem o nim kilka godzin po seansie, po kilkunastu dniach wciąż mam go w głowie. Lankosz wykonał rzecz wielką: stworzył kino mądre i trudne, dodatkowo przytłaczając nas ogromnym ciężarem emocji. Można narzekać na źle wyważone tempo akcji (raz jest za wolno, raz o wiele za szybko), brak rozwinięcia historii paru bohaterów, ale generalnie ja ten film kupuję i bankowo obejrzę go jeszcze parę razy. No i oczywiście: ogromny plus dla aktorów – para Cielecka – Dorociński to najlepsze, co może zaoferować nam obecnie polskie kino, prawdziwa wybitność.

MonikaWiele influencerek (hehe) reklamuje teraz na Instagramie kłujące maty na których leżysz dla zdrowia. I tak widzę seans "Ciemno, prawie noc". Oglądanie to nic przyjemnego, niczym ukłucie w oczy okropnymi obrazami. Jednak siedzisz na sali z ciekawości, jaki będzie finał. Zaczęłam czytać książkę Joanny Bator, ale po 50 stronach odpuściłam (przynajmniej na razie), dlatego zrobienie z niej filmu to już majstersztyk. Może nie był to do końca mój styl, ale odkrywanie tej historii z Magdą Cielecką było czymś fascynującym...  Finał okazał się o wiele lepszy niż myślałam! Jasne, kilka wątków można by wyciąć, ale jest o wiele lepiej niż ludzie piszą.




"Złodziejaszki"


AgataTypowy Koreeda – i o ile najczęściej jego filmy oglądam z dużą przyjemnością, tak w tym przypadku troszkę zaczęło mnie już męczyć powielenie standardów, których tak twardo się trzyma. Trudno komuś zarzucać, że ma swój konsekwentny styl, więc wiem, że przesadna krytyka byłaby bezpodstawna i głupia, ale tym razem nie do końca potrafiłam wkręcić się w ten rodzinny sajgon bohaterów. Mimo wszystko, niezły seans.

Ewa“Złodziejaszki” to bardzo ciepła, realistyczna opowieść o rodzinie oraz o tym, co to słowo naprawdę znaczy. Gdy ojciec z synem dokonują małych kradzieży w lokalnym sklepie spożywczym, nie patrzymy na nich, jak ludzi, którzy robią coś nie tak. Mamy raczej wrażenie, że to prawo nie jest dostosowane do nich i to instytucja prawa popełnia jakiś błąd. W takim przekonaniu oglądamy całą produkcję, czując wobec bohaterów jedynie pozytywne uczucia. To rodzina jest tutaj dobrem najwyższym, w której panuje troska, miłość oraz wzajemne wsparcie. Nie liczą się do końca więzy krwi (o czym świadczy przygarnięcie pod dach znalezionej na pobliskim balkonie wygłodniałej dziewczynki doświadczającej przemocy fizycznej w domu), liczy się wyłącznie tu i teraz. Koreeda łączy w tym wszystkim jeszcze dramat społeczny z opowieścią o mieście. Dzieciaki wędrują po parkach, sklepach, plaży, szukając, co i rusz bardziej kreatywnych zajęć, a przy tym wszystkim wydają się być szczęśliwe. Jednak obok pojęcia rodziny, drugim głównym pojęciem filmu jest bieda. Bohaterowie starają się dawać radę jak mogą, każdy kombinuje na swój sposób, każdy się dokłada. Koniec końców liczy się każde sto jenów, które pomoże im przetrwać. Wszystko to oglądamy w przepięknie skomponowanych kadrach, gdzie wypadający mleczak jest tak samo ważny, jak problemy finansowe. Japończycy jednak umieją w kino jak mało, który naród.




"Kapitan"


AgataMasakrycznie ciężki fabularnie i fantastycznie dobry technicznie. O ludzkim wynaturzeniu, w które nie byłabym w stanie uwierzyć, gdyby nie fakt, że film opowiada autentyczną historię.

Michał: Film ten widziałem na Festiwalu Kamera Akcja w październiku i wciąż, jak sobie o nim przypomnę, dostaję ciarek na całym ciele. Mroczne, uderzające z siłą dywizji pancernej, kino, które niszczy Twoją głowę, Twoje serce, Twój wzrok. To dzieło wstrząsające, nakręcone z niezwykłą precyzją, szokujące od pierwszych chwil. Po dziś dzień pamiętam ten seans, a naprawdę chciałbym zapomnieć – ciężar ekranowych wydarzeń przerasta próg wytrzymałości każdego człowieka. Wielkie kino, które nikogo nie pozostawi obojętnym.

MonikaUżywając słowa “okrutny”, gdy piszesz o filmach dotykających tematyki obozów koncentracyjnych czy II Wojny Światowej to trochę jak stwierdzenie, że siostry Godlewskie nie potrafią śpiewać. No jasne to jest jak słońce. Jednak, ten obraz jest okrutny w zupełnie innym sensie. Są filmy które wychodzą poza wojenny szablon. “Est wieder da”, “Życie jest piękne”, “Bękarty Wojny”, a teraz mamy kolejny... Co bardziej dotkliwe - historia oparta na faktach. Niektórych scen nie wymażę z głowy do końca życia, tego jestem pewna. Nie tylko przemoc i wojna są niezmienne od wielu lat, prostactwo również. Nie wspominając już o genialnej ścieżce dźwiękowej! Rewelacyjny!



"Dumbo"


AgataŚredniaczek.. fabuła rozwleczona, słoń mało rozczulający, a dubbing słaby i niezabawny. 

MichałTim Burton nie może odnaleźć swojego rytmu od wielu lat i niestety ten film to potwierdza. Fatalnie poprowadzona fabuła, słabi aktorzy, brak wciągających scen – to dzieło skierowane do najmłodszych widzów, starsi jedynie się wynudzą. Ten film nie angażuje, smęci, irytuje – Burton ewidentnie nie miał pomysłu na to, jak zmienić klasyczną animację, by nadać jej inny charakter i ją wydłużyć. Owszem, wizualnie jest świetnie, muzyka też jest całkiem fajna, ale cała reszta to już niestety spora wtopa. Co gorsze: skandalem jest to, co zrobiono tu z Evą Green – mam nadzieję, że ktoś za to beknie! P.S. „Dumbo” otrzymał najgorszy polski dubbing w historii – serio, jest żenujący na maxa.



"Free solo: ekstremalna wspinaczka"


Ewa: Uwielbiam dokumenty, które nie do końca dokumentami są. “Free solo” to jednocześnie opowieść o zmieniającym swoje życie wycofanym człowieku, thriller o pokonywaniu przeciwnika oraz przedstawienie tego, jak trudne potrafi być życie filmowca. W każdym tym tonie to dzieło kompletne, ukończone, któremu niczego nie brak. To całkowicie zasłużony Oscar dla pełnometrażowego dokumentu. Zachwyca na każdym kroku swoimi majestatycznymi ujęciami, Alexem Honnoldem, którego z każdą kolejną sceną lubi się coraz bardziej, z operatorami, dla których zrobienie tego filmu jest nawet trudniejsze niż przejście dla bohatera ich filmu płaskiej 900 m ściany bez żadnych zabezpieczeń, emocjonalnością i wyważeniem dzięki czemu, cały seans spędzamy obgryzając z napięcia paznokcie. Chapeau bas, dokument idealny.

Michał: Najśmieszniejsze w tym oscarowym dziele jest to, że nie poczułem w nim mocy pasji ani trudów wspinaczki… To około stu minut pieprzenia o „dupie maryny”, pełne jakiś życiowych rozkmin o niczym. Scen związanych ze wspinaczką jest tu mało, akcja koncentruje się na Honnoldzie, który jest chamem, prostakiem i niezwykłym okazem buraka. Tak, główny bohater odpycha, a sam film cholernie często przynudza. Nie tego oczekiwałem i mocno się zawiodłem.



"Przedszkolanka"


AgataFilm idealnie skrojony pod dłuższą dyskusję – z dokładnie przedstawionymi motywami działania przedszkolanki i sensownie ewoluującymi uczuciami przedszkolaka. Duży plus za nieoczekiwanie proste zakończenie. 



"W domu innego"


AgataIrytująco nużący seans, którego nie uratowali nawet Skarskard z Knightley. Nielogiczne, a co gorsza nieumotywowane działania bohaterów denerwowały mnie jednak najbardziej. 

Michał: Ciągle ciekawi mnie jedna sprawa: masz mocny temat, masz dobrych aktorów, a na koniec kręcisz nudne bzdury, które jarają chyba tylko Ciebie samego. Kent zastosował tę zasadę w stu procentach. Akcja dzieje się tuż po wojnie, mogła w świetny sposób ukazać życie Niemców i Amerykanów, ukazać fatalny los człowieka po największym konflikcie w dziejach. Ale nie, po co? Lepiej nakręcić smęt o romansie, który nie ma ŻADNEGO podłoża psychologicznego. Wiecie jak to wygląda? W jednej scenie Rachael i Stephen się nienawidzą, hejtują na maxa, a sekundę później już się kochają i chcą spędzić razem życie. Reżyser i scenarzysta serio uznali, że kij z psychologią, kij z wydarzeniami, które mogły ich zbliżyć? Czy przy filmach serio pracują tacy debile, którzy uznali, że to jest spoko, że widz to  kupi? Aktorzy się starają, zdjęcia są świetne, ale reszta to już poziom dna i kilograma mułu… Tak zmarnować taki potencjał…



"Miłość i Miłosierdzie"


AgataNiechronologiczny i bardzo chaotycznie poprowadzony, słabo zagrany w częściach fabularnych i z wieloma auto-sprzecznymi wypowiedziami w częściach dokumentalnych. 

Michał: W czasach, gdy lekko mówiąc, kościoł toruńskopisowskokatolicki (odłam chrześcijaństwa spotykany tylko w Polsce; nie mylić z normalnym kościołem katolickim) przeżywa potężny kryzys, z odsieczą przychodzi Michał Kondrat. Najsłynniejszy katoreżyser tego kraju atakuje nas filmem o świętej Faustynie. Ale czy na stopro? Otóż, moi kochani, nie. Co więcej – nie jestem Wam w stanie powiedzieć o czym był ten film! O nawróceniach? O Faustynie? O jej przekazie? O obrazie? O niczym? Wybieram ostatnią opcję. Ten film jest tak głupi, że przez większość seansu ciśnie się bekę – trudno zachować powagę, gdy jakieś no name’y czytają zdania z promptera, a, teoretyczny naukowiec (nie został podpisany), który udowodnił Kondratowi, że Jezus z obrazu Faustyny (obraz "Jezu, ufam Tobie" autorstwa Kazimirowskiego, którego powstanie nadzorowała Faustyna) i z Całunu Turyńskiego są tacy sami, z poważną miną wciska nam brednie. Dochodzi tu do tego, że któryś z „ekspertów” w jednym zdaniu (!!) sam sobie zaprzecza! I to nie jeden raz… To film pełen absurdów, który pokochają chyba tylko osobnicy, którzy uważają, że kościół nie ukrywa pedofilii. Michał Kondrat, po raz kolejny, ośmiesza religię, a co gorsze, autentycznie tego nie dostrzega.



Podsumowanie ocen:


Zasady się nie zmieniają: aby coś mogło zostać uznane przez nas za najlepszy i najgorszy film miesiąca, dane dzieła musi obejrzeć, co najmniej, trójka z nas ;) Na liście mogą pojawiać się filmy z lepszą i gorszą średnią, ale zasady to zasady ;) Tradycyjnie: po kliknięciu na obrazek, tabelka się powiększy.




Słówko ode mnie: Cieszy mnie zwycięstwo "Kapitana", choć, oczywiście, "Kapitan Marvel" uwielbiam. O filmie Marvela słyszeli jednak wszyscy, zaś dzieło Roberta Schwentke, z ograniczoną dystrybucją, mogło gdzieś przepaść. A na to nie zasługuje, bo to dzieło WIELKIE! Jeśli macie okazję, koniecznie tę produkcję obejrzyjcie - gwarantuję: będziecie zmieceni.



A już w przyszłym miesiącu przeczytacie, co myślimy na temat najważniejszego filmu w historii ludzkości ("Avengers: Endgame" - chyba nie musiałem tego dopisywać) ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz