środa, 30 sierpnia 2017

Aktor, kaskader, mistrz dobierania ról czy najbardziej znienawidzony człowiek świata?




Mierzy 170 centymetrów wzrostu - choć w filmach tego nie widać. Od kilkudziesięciu lat jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi na świecie. Gra, jak na hollywoodzką gwiazdę, niewiele, jednak jak gra to jego filmy odnoszą (przeważnie) gigantyczne sukcesy. Sam wykonuje (zdecydowaną większość) scen kaskaderskich. Jest też najbardziej rozpoznawalną twarzą kościoła scjentologicznego, trzykrotnie (dość głośno) się rozwodził, a liczbę osób, które go nienawidzą trudno zliczyć. Oto Tom Cruise, człowiek, który podzielił świat.





Krótka notka biograficzna


Tomek, zwany Thomasem, urodził się prawie w Dzień Niepodległości - 3 lipca. Nie, nie 1776 - choć podejrzewam, że jakby się urodził w 1776 nikt by nie zwrócił uwagi, bo krążą plotki, że i tak wciąż wygląda tak samo. Oficjalnie przyszedł na świat 3 lipca 1962 roku, czyli dawno, dawno temu w odległej galaktyce. Czy jakoś tak. Rodzice Tomka rozwiedli się, kiedy ten miał dwanaście lat - był to jeden z powodów, dla którego przyszły aktor niezbyt dobrze zaczął się uczyć. I to lekko mówiąc. W ciągu młodzieńczego życia zaliczył kilkanaście szkół, nie miał kolegów, a na dodatek posiadał dysleksję, co w tamtych czasach mogło oznaczać mniej więcej to samo, co dżuma. Tomasz myślał jednak o swojej przyszłości. Początkowo postanowił, że zostanie zapaśnikiem. Cóż, zapewne wielu z Was by to ulżyło, gdybyście nie musieli go oglądać w filmach - niestety w czasie jednej z walk doznał poważnej kontuzji kolana i plany o walce z Najmanem w KSW musiał porzucić. Potem postanowił zostać (tu cisnął mi się słaby, sucharski żart i się powstrzymałem) księdzem. Szybko jednak chyba stwierdził, że kobiety są zbyt fajne, by marnować życie na celibat. Swoją drogą: wyobrażacie sobie Cruise'a jako papieża? Już widzę, jakby biegał po dachach Watykanu albo skakał w tłum z papieskiego okna - byłby fun. No dobra, za daleko poleciałem. W każdym razie postawił jednak na karierę aktorską. Dlaczego? Pewnie uznał, że skoro lubi biegać i wietrzyć ząbki, to porobi to za hajsy. I dla fanek. Ciekawostka: Tom Cruise ma tyle samo sióstr, ile miał rozwodów. Przypadek? Nie sądzę. 


Początki kariery aktorskiej


Trza przyznać, iż niewielu może pochwalić się takim mocnym wejściem w karierę filmową. Thomas już na samym początku drogi na szczyt wystąpił u tak znanych kolesi jak Franco Zeffirelli (ciekawostka: kolo jest potomkiem Leosia Da Vinci, serio - "to wysoko postawiona poprzeczka"), Francis Ford Coppola (zapewne znacie typa z tego, że jego bratankiem jest Nicolas Cage), Harold Becker (w jego filmie Bruce Willis nie był duchem), czy Paul Brickman (no dobra, to beka, tego typa serio nikt nie zna). Po rolach u tych ziomów prawdziwe uderzenia miały jednak dopiero nadejść. Pierwszym sygnałem, iż Tomek ma szansę na wielką karierę była rola w (słabiutkim) filmie "Legenda", który wyreżyserował Ridley Scott. A trza przyznać, że koleś był wtedy w niesamowitym gazie, bo znany był już jako reżyser "Obcego" oraz "Łowcy Androidów" (filmu, który jednak ludki docenili dopiero po latach). Co prawda film poniósł dotkliwą porażkę w kinach (podobno są typy, co uważają, że to klasyk, ale oni chyba są jakimiś masochistami), jednak nazwisko Cruise'a trafiło do kajecików wielkich graczy Hollywood - oczywiście zapisano je "wężykiem, Jasiu, wężykiem". I to na tyle czytelnie je zapisano, że już następnego roku, 1986 (mnie jeszcze nie było w planach), do kin trafiają dwa filmy, które stworzyły Tomka tym, kim aktualnie jest - jedną z największych gwiazd kina.



"Kolor Pieniędzy" i "Top Gun"


Martin Scorsese i Tony Scott. Aktualnie, bezsprzecznie, uważani za mistrzów kina. Absolutnie zasłużenie. W roku 1986 Martin wyrastał powoli na władcę kin - miał już na koncie legendarnego "Wściekłego Byka" czy "Króla Komedii". Tony dopiero miał wyrosnąć na wielkiego reżysera, miał dopiero wyjść z cienia brata - w jego dorobku znajdował się wtedy film "Zagadka Nieśmiertelności" (osobiście uważam, że średniak - ale za obsadę szacun). Wtedy wszyscy pomyśleliby, że to rola u boku wielkiego Paula Newmana w filmie Scorsese przyniesie Tomkowi ogromne laury. A tu zonk. Owszem, film "Kolor Pieniędzy" jest świetny (przyniósł Newmanowi Oscara), jednak to rola Mavericka w dziele Scotta spowodowała, że o podpis Cruise'a na kontrakcie zaczęło walczyć całe Hollywood. "Top Gun" okazał się niespodziewanym hitem, wszyscy pokochali historię rywalizacji Mavericka i Icemana o tytuł najlepszego, wszyscy pokochali te genialnie zrealizowane sceny lotnicze, panie pokochały Tomka i Vala, panowie pokochali Kelly. Czy ktoś się wtedy spodziewał, że "Top Gun" nie tylko odniesie sukces, ale i stanie się jednym z filmów wszech czasów? Chyba tylko Armia Amerykańska licząca na to, że liczba poborowych wzrośnie. Cóż, chyba się nie przeliczyli - bo kto po seansie filmu Scotta nie chciałby zostać pilotem myśliwca?! No dobra, pewnie byli tacy, ale nie było ich zbyt wielu. Hajsy na koncie Tomka i Vala mocno zaczęły się zgadzać - Cruise jednak, co teraz wiemy, wyszedł na tym jednak zdecydowanie lepiej. 



Droga na absolutny szczyt


W tamtych czasach Tom z rodu Cruise'ów (no prawie) musiał chyba słuchać dużo "Autobiografii" Perfectu, zwłaszcza mocno wsłuchiwał się w słowa:


Za kilka lat
Mieć u stóp cały świat
Wszystkiego w bród


Choć istnieje możliwość, że nie znał tego utworu (w co wątpię - wszyscy przecież znają "Autobiografię"), wziął sobie te słowa do serca. Świat powoli stawał się jego, a kolejne lata jedynie go w tym przekonaniu utwierdzały. W 1988 następuje uderzenie w postaci "Rain Mana" - absolutnie wielka rola Tomka, którą przykryła jeszcze większa rola Dustina Hoffmana. Cóż to za film! Cóż za obsada! Dzieło to spokojnie można nazwać jednym z najlepszych w historii kinematografii, a duet głównych aktorów za jeden z najlepszych, jakie widziało kino. Ciekawostka: Tom Cruise był, w końcu, od kogoś wyższy - Dustin Hoffman ma 166 centymetrów wzrostu. Krążą słuchy, że pierwszym wyborem do roli Charliego nie był Thomas, a Bill Murray - ja jednak cieszę się, że padło na Kruzjusza. Kto oglądał "Rain Mana" wie, że to własnie duet Hoffman-Cruise stworzyli ten film. Tego samego roku do kin trafił film "Koktajl", który przyniósł Tomkowi pierwszą nominację do Złotej Maliny. Film jednak nie był tak zły, jak się o nim mówi - uważam, że to naprawdę dobra produkcja. Ale, że wtedy członkowie Akademii Złotych Malin "kochali" Stallone'a, Kruzjusz (wtedy) tej nagrody nie dostał.



Rok 1989 (najlepszy rocznik w historii świata - nieskromnie dodam, że wtedy urodziła się tak ważna osobistość jak... ja) to jeden, ale za to cholernie ważny, film w dorobku aktora. To wtedy na ekrany trafia antywojenne dzieło legendarnego Olivera Stone'a, "Urodzony 4 lipca". Mocne, bezkompromisowe uderzenie w bezsens wojen. Tom Cruise otrzymał za rolę w tym dziele między innymi Złotego Globa (pokonując Daniela Day-Lewisa, Robina Williamsa, Ala Pacino i Jacka Lemmona) oraz pierwszą w karierze nominację do Oscara (statuetkę, moim zdaniem niezasłużenie, otrzymał wtedy Day-Lewis). Już wtedy zaczęto dostrzegać, iż Tomek nie ma ograniczeń aktorskich - dramat, komedia, zagra wszędzie.



Rok 1990 przynosi moim zdaniem jedną z największych wtop aktora. Film "Szybki jak Błyskawica" jest nudny, Cruise nie ma nic do zagrania, a wyścigom nie towarzyszą żadne emocje. Tomek wyniósł jednak nawet z tego gniocika pewien benefit - na planie poznał Nicole Kidman, swoją przyszłą żonę. Znam kogoś, kto mu tego bardzo zazdrości - nie, nie jestem to ja. 



Aktor uniwersalny


To właśnie lata 90 XX wieku pokazują to, za co, osobiście, najbardziej cenię Cruise'a. Uniwersalność. Niewielu jest aktorów, którzy potrafią zagrać wielkie role w dowolnym gatunku filmowym. Tomasz, niezależnie, od repertuaru pokazuje, że nie boi się żadnego wyzwania. Role dramatyczne w filmach "Ludzie Honoru" (moim zdaniem strasznie niedoceniany film), "Magnolia" (nie doceniam geniuszu tej produkcji Andersona - aktorsko bomba, jednak wlecze się to niesamowicie), "Jerry Maguire" (jedna z moich ulubionych ról aktora - oscarowy skandal: statuetkę otrzymuje wtedy Geoffrey Rush, którego rola w "Blasku" blaknie przy wyczynie Kruza), "Oczy Szeroko Zamknięte" (świetna rola u Kubricka - co prawda nie był to najlepszy film tego reżysera, ale CV aktorskie wzbogaca); rola w kostiumowym horrorze - "Wywiad z Wampirem" (Tom Cruise wspólnie z Bradem Pittem zdobywają za swoje kreacje Złotą Malinę - jakim prawem?! Dalej tego nie wiem); no i oczywiście rola, która uczyniła Cruise'a jedną z ikon kina akcji - "Mission: Impossible". Lata 90 - poza "Szybkim jak Błyskawica - przynoszą same wielkie kreacje tego aktora. Czy był to najlepszy okres jeśli chodzi o aktorskie popisy Tomasza? Zapewne tak, ale nie był to mój ulubiony okres filmowy tego aktora.



Nowe milenium, nowe wyzwania


Jako, że rok 2000 zalicza się oficjalnie do poprzedniego milenium, może go pomińmy... Choć może nie, ma być o aktorze, to będzie. Rok 2000 to jedna z największych wtop Cruise'a. Choć wtopa, która nie była jego winą. To wtedy na ekrany trafia sequel "Mission: Impossible" zrealizowany przez Johna Woo. Wszystko wydawało się spoko. Uznany reżyser, świetny aktor, niezły scenarzysta, duży budżet. Co mogło nie pyknąć? No, w sumie... Nic nie pyknęło. Film stara się łączyć Hollywood z Dalekim Wschodem, szybką akcję z akcją w stylu kung-fu, efekciarstwo z ... megaefekciarstwem. Cruise nie wie co ma grać, jest zagubiony, nikt chyba nad tym filmem nie panował. Nic tu nie wypaliło. Film jest słaby, męczy oczy, nic go nie ratuje. Szkoda, że akurat ta produkcja nie dostała Złotej Maliny, bo na nią cholernie zasłużyła. Ale już może przemilczmy tę qpę - grunt, że producenci się nie poddali i ciągnęli tę serię dalej. 



W 2001 roku dochodzi do ponownej współpracy aktora z reżyserem Cameronem Crowe, która poprzednio dała wspaniały efekt w postaci filmu "Jerry Maguire". I choć "Vanilla Sky" jest filmem słabszym, to i tak jest to kino dobre. Plejada gwiazd (prócz Cruise'a w dziele występują Cameron Diaz [ciekawe czy Crowe zatrudnił ją ze względu na imię xD], Penelope Cruz, Kurt Russell...), piosenka Paula McCartneya, niezły scenariusz - pyknęło to całkiem nieźle.



Rok później do kin trafia dzieło Stevena Spielberga "Raport Mniejszości". Miałem wtedy 13 lat i film ten seryjnie zrobił na mnie wrażenie. Oczywiście efektami specjalnymi, bo nie paździerzowymi rolami aktorskimi (zwłaszcza Farrella, który był, jest i będzie paździerzem). Teraz doceniam to, jak Steven przewidział rozwój technologii, jednak sam film kompletnie nie porywa. Jest za długi - bo choć efekty dalej są mocną stronę tej produkcji (15 lat po premierze!), to dzieło to nie oferuje niczego innego. Cruise mógł się spisać lepiej, choć i scenariusz nie jest bez winy.




2003 przynosi jeden z ulubionych filmów mojego taty - "Ostatniego Samuraja". Centralnie, do tej pory, niezbyt ogarniam, dlaczego aż tak kocha tę produkcję. Pomysł jest fajny, wykonanie bardzo dobre, ale to dzieło jednokrotnego użytku. Przyjemny seans, jednak mocno w mózg się nie wgryza. Z kreacji aktorskich w pamięci zapada zdecydowanie bardziej Ken Watanabe niż Tom Cruise. Nie kupuję tej produkcji.




Rok 2004 to już jednak olbrzymi sukces. "Zakładnik", w którym absolutnie fenomenalny duet tworzą Tom Cruise z Jaimie Foxxem, to dla mnie jedna z najlepszych sensacyjek tego milenium. Świetnie poprowadzona fabuła, genialnie zrealizowane sceny, mistrzowskie kreacje aktorskie, klimat... Ależ to jest film! No, ale jeśli za produkcję bierze się sam Michael Mann, nie ma się czemu dziwić. Moim zdaniem, to własnie ten film spowodował, iż Tom Cruise może śmiało uchodzić za jedną z ikon kina akcji. Wielka kreacja, wielki film! Kurde, aż chyba dziś do niego wrócę.



2005 również lepiej byłoby pominąć... Wtedy to na ekrany kin trafia kolejny film duetu Cruise-Spielberg, chłam zwany "Wojną Światów". Nikt mi nie powie, że to dobra produkcja. Nikt mi nie wciśnie, że to nawet produkcja średnia. To gniot, za który Spielberg powinien przeprosić ludzi i oddać hajsy za bilety. Bo o ile do Cruise'a nie można się przyczepić (jest najjaśniejszym punktem produkcji) tak reszta jest żałosna i żenująca. Tego nie da się oglądać nawet po pijaku. Szkoda, że Cruise sygnuje to swoją twarzą - nie było warto.



Na całe szczęście rok później do kin trafia najlepsza, w moim odczuciu, część "Mission: Impossible". "Trójeczka" to kino kompletne - akcja gna na złamanie karku, starcie Hunt-Davian jest epickie, wszystko od początku do końca trzyma się kupy. Dziękuję producentom, iż po wpadce w postaci "dwójki", wyłożyli hajsy na "trójkę". Ten film to kwintesencja serii - szybko i wściekle (Vin Diesel pozwie mnie do sądu). Oglądałem ten obraz z dziesięć razy i za każdym razem bawiłem się fenomenalnie. Cruise vs. Hoffman - w tym starciu aż kipi od emocji!



Halo, halo! Pobudka! Wiem, że przysypiacie, ale jeszcze trochę tekstu przed Wami. To ten moment, byście zrobili sobie kawę. Albo ze trzy. Dam Wam czas.





Czas minął, lecimy dalej.





2007 przynosi nam film, o którym pamiętam już chyba tylko ja. I ogromnie się temu dziwię. "Ukryta Strategia" to dzieło wielkie nie tylko ze względu na wyborny scenariusz, to dzieło wielkie ze względu na jedno z najlepszych starć aktorskich tego milenium! Redford - Streep - Cruise - wielka trójka, wielkie kreacje. Jakim prawem film ten przepadł? Czemu nikt o nim nie pamięta? Nie wiem i mam przez to depresję. Mocne, emocjonalne kino polityczne - takiego ze świecą szukać. A brak nominacji do nagród dla całej trójki uważam za skandal większy niż afera Watergate. To kino wbija w fotel!




Kolejny rok to kolejny popis aktorskiej uniwersalności Tomasza. Z jednej strony kapitalna rola Clausa von Stauffenberga w niezłej "Walkirii" (film miał zdecydowanie większy potencjał, jednak Singer poszedł zbyt w hollywoodzkość), a z drugiej perfekcyjna komediowa kreacja w całkiem dobrych "Jajach w Tropikach". Zdjęcia do filmów powstawały w podobnym okresie - przejść od kompletnie zakręconej kreacji do śmiertelnie poważnej w tak krótkim okresie? Jak widać, dla Tomka to nie problem. Do tej pory żałuję, że nic nie wyszło z filmu o Lesie Grossmanie - tam dopiero Cruise mógłby zaszaleć. Skoro ukradł swoimi kilkoma minutami całe "Jaja w Tropikach", to co zrobiły w filmie pełnometrażowym?! Kurde, szkoda, że się o tym nie przekonamy...



Rok 2010 przynosi kolejny dowód na to, że wbrew opinii ludzi, Cruise ma do siebie ogromny dystans. "Wybuchowa Para", będąca parodią całego "akcyjniackiego" dorobku aktora, była, w moim odczuciu, strzałem w dziesiątkę. Nie wiem, jak Wy, ale ja, na tym filmie, bawiłem się przekozacko. Ponowne spotkanie Tomka z Cameron wypadło perfekcyjnie, chemia między nimi aż wylewa się z ekranu. Śmiechu od groma, akcji od groma, aktorskich popisów od groma. Akurat kończy się lato - to chyba idealny okres, by powrócić do tej komedii. A kto nie widział, niech to szybko nadrabia.



2011 to kolejna część przygód najbardziej znanego bohatera wykreowanego przez Tomka. "Mission: Impossible - Ghost Protocol" to kapitalny akcyjniak, przepełniony genialnie zrealizowanymi scenami. Film słabszy od "trójki", ale i tak rewelacyjny. Tu zatrzymam się jednak na chwilę. Zapewne wiecie czym jest Burj Khalifa - to taki, w c..j wielki budynek, który stoi sobie w Dubaju. Na samą myśl, że miałbym wjechać nawet na jego piąte piętro, srałbym w gacie (tak, mam lęk wysokości). A co zrobiłbym, gdyby mi kazali kręcić sceny na najwyższych kondygnacjach i to na zewnątrz tego budynku? Umarłbym natychmiast na zawał. A widzicie - Tomek nie umarł i w pełni zrealizował sceny, które przewidział scenariusz. Tak, bez kaskadera, Cruise podczepił się na linach i jak gdyby nigdy nic zrealizował sceny na ogromnej wysokości, na najwyższym budynku na świecie. Nie wiem, jak wielkie ma chłop jaja, ale w Hollywood nikt nie ma większych. Coś niesamowitego. Nikt w Ameryce nie zasługuje na swoje aktorskie gaże, tak jak on... Fenomen.



2012 przyniósł spory skandal. Nie, nie było nim beznadziejne "Rock of Ages", którego akurat Cruise był najjaśniejszym punktem - krótko na ekranie, ale na maxa zapada w pamięci. Skandalem, według fanów powieści Lee Childa, było obsadzenie Tomka w roli Jacka Reachera. I jako fan jego książek, pokrótce opiszę Wam sytuację: książkowy Reacher to wielki, dopakowany kolo, na widok którego ludzie srają w majty (o ile mają majty - jak nie, to brązowe spodnie [suchar]). A Cruise... Cóż, wzrostem nie grzeszy. Jako ultrafanboj powieści Lee Childa, uważam  jednak, iż twórcy... nie mogli dokonać lepszego wyboru. Cruise ma charyzmę, kamera go uwielbia, sztuka filmowa powoduje, iż tak naprawdę wygląda na wielkiego kolesia - dla mnie, idealny wybór na Reachera. Ale cóż, chyba jako jedyny fanatyk książkowych przygód Jacka, uważam, że lepszego wyboru nie można było dokonać. "Jednym Strzałem" nie jest najlepszą możliwą ekranizacją powieści o tym tytule, jednak do Cruise'a nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Idealnie wczuł się w postać Reachera i perfekcyjnie przeniósł tego kultowego bohatera na wielki ekran.




Lata 2013-2014 przynoszą nam dwa, świetne filmy sci-fi, w których wystąpił Tomek. Pierwsza na ekrany trafiła "Niepamięć", jeden z najładniejszych wizualnie filmów ostatnich lat. Do pewnego momentu pełno tu suspensu, wszystko trzyma nas w ogromnej niepewności - rozwiązanie akcji okazuje się trochę banalne i nieprzekonujące, jednak film Kosinskiego uważam za naprawdę udany. Jednak późniejsze "Na Skraju Jutra" to dopiero petarda. Kapitalny pomysł, genialne wykonanie, absolutnie mistrzowski duet Blunt-Cruise - ależ się to ogląda! Liman stworzył prawdziwe arcydzieło kina sci-fi i utwierdził mnie w przekonaniu, iż Cruise odnajdzie się w dowolnym gatunku filmowym. Ciekawostka: film bazuje na książce Hiroshi Sakurazakiego - błagam, nie czytajcie jej! To niesamowity gniot, przez który prawie nie da się przebrnąć. Stąd większe brawa dla Limana, że z takiego szamba stworzył tak niesamowitą produkcję!



Lata 2015-2016 to kolejne filmowe powroty. Najpierw Cruise wskakuje w skórę Ethana Hunta. I choć "Rogue Nation" bardzo daleko do poziomu dwóch poprzednich części "Mission: Impossible", ponownie trzeba oddać hołd Tomkowi. To właśnie na potrzeby tej produkcji, bez korzystania z pomocy kaskaderów, aktor uprawia sprint po dachu startującego samolotu, a potem na wysokości około 1500 metrów nad poziomem morza, leci uczepiony do drzwi tej maszyny. Tam, gdzie wszyscy mielibyśmy już nawet nie brązowe spodnie, a prawdopodobnie cali bylibyśmy brązowi, on na luzie sobie leci i kręci film, przypięty jakąś linką. Brakuje słów, by oddać poświęcenie do roli... W 2016 nie musiał się już tak poświęcać, bo wrócił do roli Jacka Reachera. Czyli też do kina akcji. "Nigdy nie wracaj", w moim odczuciu, było filmem lepszym niż "Jednym Strzałem" (plakacik zdobi jedną z moich ścian) i jeszcze lepiej oddawało ducha powieści Lee Childa (ciekawostka: Child wystąpił w filmie w małej roli). Poza Cruisem, świetnie dobrano role kobiece: Cobie Smulders oraz młodziutka Danika Yarosh w kapitalny sposób partnerują gwieździe kina. Mam nadzieję, że, pomimo słabego wyniku w boksofisie, Tomek jako Reacher jeszcze powróci. Sprawdza się idealnie.



Dwa najnowsze filmy aktora to "Mumia" oraz "Barry Seal: Król Przemytu". Pierwszy zapoczątkowuje DARK UNIVERSE i powoduje rozłam wśród osób, które go oglądały. Ja uważam, iż pomimo WIELU wad jest to film naprawdę dobry, który w sporym stopniu ratuje świetna rola Cruise'a. Większość opinii jest jednak mniej przychylna. Rozdźwięk jest spory - dlatego lepiej się samemu przekonać, po której stronie barykady się jest. Ja mam nadzieję, iż kolejne filmy wyeliminują mankamenty "Mumii" i DARK UNIVERSE będzie coraz lepsze. Tylko niech nikt nie narzeka na Sofię Boutellę, bo jest mmmega i mogę kogoś trafić toporem, jeśli twierdzi inaczej xD "Barry Seal" trafił zaś na nasze ekrany w zeszłym tygodniu. Czy go polecam? Napiszę tylko: to jedna z najlepszych ról Toma Cruise'a, gość miażdży system! Więcej dowiecie się z podsumowania miesiąca, które pojawi się tu 1 września.



Taaaa, zdecydowanie bardziej wolę nowomilenijny wizerunek aktora. Może nie tworzy kreacji oscarowych, ale szuka dla siebie nowych segmentów i udowadnia, iż w pełni zasługuje na siano, które zarabia. No i co ważniejsze - podobnie jak DiCaprio, uciekł od wizerunku amanta, w którym widziało go wielu producentów. I całe szczęście! Jako aktor kina akcji czy kina komediowego sprawdza się perfekcyjnie! No i wciąż ogromny szacun za to, że nie korzysta z pomocy kaskaderów. Ma 55 lat i jest w doskonałej formie - co prawda, ostatni popis kaskaderski skończył się poważną kontuzją, która wstrzymała prace na planie nowego "Mission: Impossible", ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że mogąc siedzieć na krzesełku i obserwować jak inni męczą się za niego (co robi prawie całe Hollywood) on czynnie uczestniczy w scenach, które przewidziano dla niego w trakcie zdjęć. Pełne poświęcenie dla pracy - to się szanuje!



Kontrowersje


No i przechodzimy do zagadnienia najbardziej kontrowersyjnego. Czy da się lubić Toma Cruise'a? Ja stoję na straży tezy, iż należy oddzielać życie osobiste od pracy, jednak jestem tu w mniejszości. Osobiście uważam Cruise'a za jednego z najlepszych żyjących aktorów na tej planecie. Facet idealnie wybiera role (wtopy zdarzają mu się bardzo rzadko), poświęca się dla swoich kreacji (popisy kaskaderskie), uczciwie zarabia pieniądze (choćby przy okazji "Ostatniego Samuraja" studiował przez osiem miesięcy wszystko związane z tradycją samurajską oraz uczył się sztuk walki - a przecież nie musiał), nie wysługuje się innymi - aktorstwo to jego zawód i traktuje go niezwykle poważnie. Ogromne gaże, które dostaje należą mu się jak mało komu. Co jednak robi poza planem filmowym? Kobiety przy nim nie wytrzymują, rozwody są niezwykle głośne (ten z Katie Holmes żyje już chyba własnym życiem - każda bulwarówka przedstawiała coraz to dziwniejsze przyczyny rozstania), a sporą część pieniędzy przeznacza na niezwykle kontrowersyjną, acz popularną w Hollywood, sektę scjentologów. Czy jednak powinniśmy go za to piętnować? Owszem, sprawia wrażenie zdystansowanego od świata, od ludzi, ale czy powinniśmy oceniać jego życie prywatne? Rozwody to w dzisiejszych czasach norma - a, że ładuje kasę w scjentologię? Spora część Polaków wrzuca na tacę w kościele, mimo, że zarabia mało. Inna część lokuje hajsy w nieruchomości. Inni w dzieła sztuki. Jeszcze inni przewalają na pierdoły. Co nam do tego, co ludzie robią z kasą? Dlatego uważam, iż życie osobiste powinno zostać osobiste. Podtrzymuję to, co napisałem: dla mnie Tom Cruise jest wielkim aktorem. A to co robi prywatnie, to nie mój interes. Ja chcę go oglądać na wielkim ekranie i mam nadzieję, że jeszcze przez wiele, wiele lat będę mógł to robić.




A teraz, znudzeni lekturą, idźcie pobiegać - może to przepustka do Hollywood. Tomek biega w każdym filmie, biegaj i Ty - wysokie gaże czekają xD






3 komentarze:

  1. Szacun i sztos!!
    ale liczyłam, że pojawi się osobny akapit na temat ewolucji jego uzębienia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojjj, wiedziałem, że o czymś zapomniałem :/ No nic, może innym razem xD

      Usuń
  2. Rzeczywiście mało się zmienia jego twarz ;) Szczerze - zapamiętałam go z filmu Ostatni samuraj oraz filmu o wampirach i oczywiście Top Gun - ale wiadomo mam romantyczną duszę to dlatego ;)

    OdpowiedzUsuń