środa, 30 listopada 2016

Podsumowanie listopadowych podbojów




W listopadzie modliłem się do boga wojny. Znaczy byłem na koncercie Vadera, ludzie mnie bili, ja ich również biłem - ogółem spoko impreza, kwintesencja koncertu metalowego. Dlaczego piszę o tym we wstępie? Cóż, szczerze? To nie wiem. Tak chciałem przyszpanić. Albo po prostu nie miałem pomysłu, co tu napisać, bo działo się wiele i niewiele i w sumie nie pamiętam, co ja robiłem. Starość nie radość, ale przynajmniej napiłem się dziś kawy, co jest bez sensu, bo mi się nie chciało pić kawy. Po tych wszystkich zawiłościach, może lepiej przejdę do filmów. Tak, to dobry pomysł, bo sam nie rozumiem tego wstępu.



Standardowo, na początek, cyferki - czyli coś, czego nie ogarnia minister Morawiecki. Zatem nawet, jak to przeczyta, to może nic nie zrozumieć. Ups, chyba wystawiam się na wizytę o 6 rano... Ale trudno, przynajmniej będziecie mieć jakiś wpis. W listopcu moje oczy widziały 40 filmów (z czego 8 to krótkometrażówki), których średnia, według filmwebowej skali, wyniosła 5,5/10 (info dla rządu - trochę więcej niż 5/10). Co mi się podobało? Co mi się nie podobało? Czego nie widziałem? Czy mam ze sobą problemy psychiczne?




Najlepsze filmy, jakie widziałem w listopadzie:





1. "The Rolling Stones Ole Ole Ole!" - mógł to być zwykły dokument, a i tak wszyscy mielibyśmy zaciesz. Bo kto nie lubi tych dziadków? Kto by nie chciał się napić z Keithem? Albo spaść z nim z palmy? Ale nie jest to zwykły dokument. To genialnie zrealizowana produkcja, w której wszystko jest odpowiednio wyważone. Mamy zatem sporo anegdotek, sporo o wolności, sporo o walce o wolność, no i oczywiście, sporo muzyki. Nawet bardzo sporo. Nawet bardzo, bardzo! A to, w sumie, bardzo istotne, skoro to dokument muzyczny. Bo wyobraźcie sobie dokument muzyczny bez muzyki. Trochu odpłynąłem i zgubiłem wątek. Aaa, muzyka. No własnie - ogółem to tu grają i śpiewają. I jest super, bo grają i śpiewają swoje największe hity. A wszystko to widzimy z perspektywy kilkunastu, idealnie ustawionych kamer i mamy zaciesz na twarzy przez cały seans. No i są i gadający ludzie, nie tylko z zespołu. Bieg do kina! No chyba, że nie lubicie Stonesów, to idźcie się schować! Głęboko. Ocena: 9/10.




2. "Operacja Bazyliszek" - bardzo lubię cykl "Legendy Polskie" Tomka Bagińskiego. Znaczy lubię tak mniej więcej na 7 wszystkie poprzednie części. "Operacja Potwór, który zamienia ludzi w kamień" jest bezsprzecznie najlepszym do tej pory odcinkiem - masa tu kapitalnych tekstów (m.in. o Behemocie <3), ciekawej akcji, no i przede wszystkim, aktorsko urywa jajca. Domagała gra rolę życia, jednak całość kradnie bezbłędny Lubaszenko. No i jest i fajny, taki pocieszny, milusi bazyliszunjo. Oooo, słodki potworek <3 Gorąco  polecam, bo wystawiam 9/10.




3. "Gimme Danger" - zapytacie: znów dokument muzyczny? Ano znów. Bo Żim Żarmuż (nie mylić z jarmużem) stworzył bardzo dobry film opowiadający o zespole, którego nie znacie, jeśli słuchacie rapsów, bumc-bumc, albo disco polo - band ten zwie się The Stooges, a jego liderem był Iggy Pop. Znaczy Iggy żyje i ma się dobrze, ale zespołowi się padło, bo, w sumie, po BIAŁYCH latach koncertowania, większa część członków już niezbyt może koncertować - no chyba, że w innym świecie. Jarmusch postanowił oddać swoisty hołd temu zespołowi - jest zatem dowcipnie, Iggy atakuje nas ciągle anegdotkami, a materiały archiwalne, których nie ma, zastąpiono  kapitalnymi (pseudo)animacjami. Słyszałem ostatnio gdzieś wypowiedź, iż jest to film TYLKO I WYŁĄCZNIE dla fanów The Stooges - w sumie się do nich zaliczam, zatem nie wypowiem się na temat tego, czy cuś z niego zrozumiecie. Jedno jest jednak pewne: bawić będziecie się przednio. Ocena: 8/10.




4. "Nowy Początek" - Denis o dziwnym nazwisku znów dokonał przełomu. Zamiast najazdu kosmitów, ciągłego pif-paf, bum-bum, pocałunek, pif-paf, bum-bum, amerykańska flaga i napisy końcowe, postanowił stworzyć ambitne kino sci-if, w którym akcja polegać będzie na gadaniu. I nie ukrywam - wyszło to kapitalnie. Siedziałem, jak na szpilkach, przez całą projekcję, by dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Finał niszczy beret, bezsprzecznie. Szkoda tylko, że robi to zbyt ckliwie. I to jest w zasadzie mój jedyny zarzut do tej produkcji - serio, serio. Wszystko inne jest tu perfekcyjne, a wizyta kosmitów nie była jeszcze nigdy aż tak emocjonująca. Nawet w "E.T.", ani w "Alfie". Choć, w sumie, w tym pierwszym nie ma emocji, a w drugim się ciśnie pompę. Głupie porównania. Ale kij. I tak lećcie do kina, bo warto: 8/10.




5. "Przełęcz Ocalonych" - czego możemy spodziewać się po Melu Gibsonie? Ano flaków. I nie da się ukryć, że tych to tu nie brakuje. Ba, jest ich tu naprawdę sporo. Nawet bardzo sporo. Ale, w sumie, to film wojenny, zatem nie mogło się obejść bez nich. Gibson jednak nie ogranicza się do pokazywania ludzkich wnętrzności - on stworzył NAJLEPSZE sceny wojenne od czasów "Szeregowca Ryana". Serio, istna perfekcja. Wojna jest tu ukazana niesamowicie przerażająco, a bitwy ciągną się i ciągną. Coś niesamowitego. Jednak, nie samymi obrazami wojny człowiek żyje, bo i inne  "elementy" całości są tu genialne. Aktorsko jest prawie idealnie (Garfield i Vaughn owacje!), muzycznie przeniesamowicie, a tak dobrego montażu naprawdę dawno nie widziałem. Jest jednak jedna rzecz, która na tym filmie niesamowicie ciąży - żałosny wątek romantyczny. Tak paździerzowych scen kobieta - mężczyzna nie widziałem w kinie dawno. Bardzo dawno. Gdyby nie to, biografia Dossa byłaby wręcz filmem perfekcyjnym. W każdym razie, MUSICIE obejrzeć to w kinie - na wielkim ekranie wojna według Gibsona robi olbrzymie wrażenie: 8/10.




Największe porażki miesiąca:




1. "Wszystkie nieprzespane noce" - no i niestety, znów polski film musi okupować pierwsze miejsce. Jednak zasłużył na to niesamowicie mocno. To "dzieło" to bezsensowny zlepek scen, w którym jakieś enty wypowiadają pseudofilozoficzne teksty, których sami nie rozumieją. Aaa i snują się po ekranie z imprezy na imprezę, by pokazać nam, że w Warszawce wiele się dzieje. Aaa i mają na to piniondze - skąd? Dobre pytanie, bo reżyser i scenarzyści nie raczyli tego ukazać. Mają też hajsy na wynajem mieszkania koło Pałacu Kultury. Ale już pal to licho. Po co zagłębiać się nad sensem czegoś co sensu po prostu nie ma? Cóż, przy okazji Węży, naprawdę będę miał olbrzymie rozterki, które produkcje zgłaszać... Ocena: 0/10.



2. "Kobiety bez wstydu" - są filmy, które powodują, że czuję się, jakby mnie ktoś porwał, związał i zrobił na mnie krwawego orła. To nie jest ten film. Ten film powoduje, że krwawy orzeł okazuje się całkiem przyjemną rozrywką. Ba, najlepszą na świcie. Przy "Kobietach bez wstydu" aż chce się wydłubać sobie oczy i wyrwać uszy. To jest traumatyczne przeżycie i jedynie prawdziwie hardcorowi Wężowcy są się w stanie przez to przebić. Przeżyła/eś film Orzechowskiego? Przetrwasz atak jądrowy, nawet wtedy, kiedy atomówka pierdyknie wprost w Ciebie. Rambo to przy Tobie pikuś. Dlatego nie oglądajcie tego, Rambo może być tylko jeden. Ocena: 0/10.




3. "Zabójca Idealny" - kiedy widzisz, że ryj Sigala zajmuje już nie pół, a cały plakat, to wiedz, że coś się dzieje. Nie tylko to, że ma takie ego, że musi być na całym plakacie - jest tak okrągły, że może być piłką do nogi. No i musi mieć więcej miejsca. Nie chcę tu obrażać ludzi o większej masie, bo i sam troszku zbędnych kilosów mam, ale nie zgrywam bohatera kina akcji. A ten zgrywa. Znaczy, zgrywa przez... trzy minuty ekranowe. Tak, zajmuje cały plakat, a jest postacią dziesiątoplanową. Ogarniacie? Ja nie. A dzieło to miało zadatki na bycie sci-fi, ale w sumie zabrakło tyle, ile twórcom "Kac Wawy" do stworzenia arcydzieła. Litości, co za paździerz. Ocena: 1/10.




4. "Goście, Goście III: Rewolucja" - o tym filmie dowiedziałem się w dniu premiery. Tu powinna mi się zapalić lampka. Bo, co by nie mówić, znana seria, a tu cisza, cisza i ooo, to powstała trójka? I to z Reno i Clavierem? Spoko, dobrze wiedzieć. I cóż, trochu przez sentyment, trochu przez ciekawość, film ten odpaliłem. I się załamałem psychicznie - piłem potem przez dziesięć dni, nie spałem w ogóle. No trochu przesadzam, ale nie zdziwiłbym się, jakby ktoś tak skończył. Śmiesznych gagów jest tu... w sumie ich nie ma. Siedzicie, oglądacie i macie w głębokim poważaniu, co się dzieje, bo nawet się nie zaśmiejecie. Super komedia po prostu. Ciekawe, co sobie myśleli Reno i Clavier? "O super film, gramy!" Coś czuję, że było jednak: "kur.a, ale syf, ale przynajmniej będą piniondze". No i niestety to powstało - mam dla Was cenną radę. Nie odpalajcie, zróbcie coś pożytecznego, np: zacznijcie liczyć krople deszczu spadające Wam teraz z nieba. Ocena: 1/10.




5. "Ostatnia Misja USS Indianapolis" - film nawiązuje do strasznych wydarzeń, jakie miały miejsce w 1945 roku, kiedy to japońska łódź podwodna zatopiła amerykański krążownik. Ludzie zginęli bezpośrednio w czasie ataku lub później, już w wodzie, zjadani przez rekiny albo umierali z wycieńczenia. Ogółem, coś okropnego. Ktoś jednak wpadł na pomysł, by dysponując budżetem jednego odcinka "Klanu", zrealizować o tym produkcję. Wyszło tak źle, że aż się można za głowę złapać. Aktorstwo jest sztuczne (Nikolasie Kejdż, zejdź, w końcu, z tej drogi!), efekty są tworzone w Paincie przez ucznia pierwszej klasy podstawówki, a sposób prezentacji wydarzeń woła o pomstę. Jak tym ludziom nie było wstyd realizować taki chłam, który miał pokazać jedną z największych tragedii morskich w historii USA? Ja bym się zapadł pod ziemię. Aha, gra tu jeszcze Wiki Rosati - jest na ekranie łącznie koło dziesięciu... Pewnie pomyśleliście, że minut, bo przecież gra żonę Kejdża - chodziło mi jednak o sekundy. Tak, jak mrugniecie oczami, to nawet jej nie zobaczycie. Zresztą nawet nie próbujcie tego oglądać - szkoda życia. Ocena: 1,5/10.





Szybkie podsumowanie:


Najlepszy film: "The Rolling Stones Ole Ole Ole!"

Najlepszy scenariusz: "Nowy Początek"

Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Joseph Gordon-Levitt ("Snowden")

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Amy Adams ("Nowy Początek")

Najlepszy aktor drugoplanowy: Vince Vaughn ("Przełęcz Ocalonych")

Najlepsza aktorka drugoplanowa: Maja Ostaszewska ("Pitbull. Niebezpieczne Kobiety")

Najlepsze zdjęcia: "The Rolling Stones Ole Ole Ole!"

Najlepszy soundtrack: "The Rolling Stones Ole Ole Ole!"

Najlepsze efekty specjalne: "Nowy Początek"

Najlepszy montaż: "The Rolling Stones Ole Ole Ole!"






Najbardziej oczekiwane premiery grudnia:


4. "Pasażerowie"
3. "Jarocin. Po co wolność"
2. "Sully"
1. "Łotr 1. Gwiezdne Wojny - Historie"








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz