środa, 9 listopada 2016

Dwadzieścia filmów na jedenastolecie - część trzecia





Witam Was ze stolicy Zimbabwe, Harare. Jest ciepło, piję drinki z palemką i w spokoju oczekuję na pierwsze spadające pociski nuklearne. Może zatem, by mój drink zbytnio się nie ocieplił, przejdę, bardzo szybko jak na swoje standardy, do głównego założenia tego posta.




Miejsca od 10 do 6






10. "300" - wczoraj było o "Sin City", teraz czas na jeszcze lepszą, w moim odczuciu, adaptację powieści graficznej. Film Snydera to jedna z nielicznych pozycji, które oglądałem już przeszło sześć (sześć sześć) razy. Uwielbiam styl tej produkcji, tę niesamowicie ukazaną historię legendarnej bitwy, te niezwykłe efekty specjalne. Jest to dzieło wybitne, wielkie, monumentalne, wspaniałe. A dodatkowo dzięki doskonałym kreacjom aktorskim (Butler!!!) oraz klimatycznej muzyce, uważam, iż jest to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w całym życiu. Szkoda, że Snyder nie potrafi już tak kręcić...





9. "Mad Max: Na Drodze Gniewu" - jeśli ktoś powiedziałbym mi przed premierą tej produkcji, iż przebije ona filmy z Gibsonem, zaśmiałbym się jej/mu prosto w twarz. Wyszło jednak na to, że muszę się zaśmiać sam z siebie. George Miller stworzył wizualną perełkę, film, któremu zapewne jeszcze długo pod tym względem nic nie dorówna. Dodatkowo efekty specjalne (prawie wszystkie) powstawały w realnym świecie, a nie na zielonym ekranie u jakiegoś Johna The Informatyka. Najnowszy "Mad Max" robi piorunujące wrażenie, w jego okrutnym świecie chce się przebywać godzinami, delektując się każdym kadrem i każdą akcją. A, gdy dorzucimy do tego wyborną kreację Charlize i kapitalną Toma, otrzymujemy film kompletny. Wielkie dzieło.





8. "Steve Jobs" - zapewne dla większości będzie to największe zaskoczenie na tej liście. Ja dzieła tego jednak pominąć nie mogłem. Oryginalność, klimat, wybitni aktorzy, niezwykły soundtrack. Oglądałem ten film dwa razy i ciągle zaskakuje mnie wybitnością prezentacji fabuły. Podział na trzy akty z odwołaniami do lat wcześniejszych, a nie nudne tupu-tupu po biografii, okazał się absolutnym majstersztykiem Sorkina. Owszem, "Social Network" uwielbiam, jednak uważam, iż "Steve Jobs" wręcz nokautuje tamtą produkcję. Tu dialogi są jeszcze bardziej przemyślane, akcja, która opiera się jedynie na nich, wciąga od pierwszych sekund, a Fassbender... No cóż, Fassbender to po prostu, aktualnie, najlepszy aktor świata, a równać się z nim może już tylko Christian Bale. Michael jako Jobs mnie zniszczył - perfekcja w każdym calu. To kino, które trzeba znać, którym po prostu trza się jarać.





7. "Róża" - bezsprzecznie najwybitniejszy polski film tego wieku. Smarzowski poprzez klimat i siłę przekazu przedstawił nam historię, która nami wstrząsa, która powoduje, że nie ma się ochoty o niej nawet rozmawiać. To kino powalające, wsiadające na psychę, kino, wobec którego, po prostu nie da się przejść obojętnie. Mistrzowski scenariusz, genialne zdjęcia, kapitalny montaż oraz absolutnie niesamowici aktorzy (Dorociński i Kulesza!!!!!!) powodują, iż dzieło to zapada w pamięć na tyle, iż nie ma się już sił na ponowny seans. Szkoda, że z "Wołyniem" już tak dobrze Smarzowskiemu nie poszło, bo były zadatki na kino jeszcze większe i jeszcze bardziej porażające. "Róża" to jednak produkcja, która ukazuje, iż Polacy doskonale wiedzą, jak tworzyć dzieła wybitne - i jeśli znów usłyszę od kogoś, że nie ogląda rodzimych produkcji, to zrzucę ze schodów...





6. "Wyścig" - jestem stary, ale nie aż na tyle, by pamiętać złoty wiek Formuły 1. A żałuję - wtedy był to sport dla prawdziwych twardzieli (a nie obecnych mięczaków - no może prócz Kimiego), coś elitarnego. Dlatego tak niezmiernie cieszę się, iż piękno tej dawnej rywalizacji tak niezwykle udało się odtworzyć Ronowi Howardowi. Mając naprawdę niewielki budżet, stworzył dzieło wielkie, monumentalne, wyborne. Nie wiem, jak Wy, ale ja, pomimo, że znałem finał rywalizacji Hunta z Laudą, nie mogłem wysiedzieć w fotelu, żyłem tą produkcją, dawno aż tak mocno nie utożsamiałem się z bohaterami. Dzięki Chrisowi i Danielowi, dzieło to wykroczyło poza ramy zwykłego filmu, a stało się emocjonalnym rollercoasterem. A przecież właśnie tak to wyglądało w rzeczywistości, Ron niczego od siebie nie dodał - tę historię napisało życie. Uwielbiam wracać do tej produkcji, za każdym razem przeżywam ją na nowo, za każdym razem emocjonuję się tu każdą sekundą czasu ekranowego. Kino kompletne.




No to na tyle dziś - wiecie co Was czeka już jutro? Tak, dokładnie - przewodnik turystyczny po Zimbabawe. A może jakaś lista? A sam już nie wiem. Ale myślę, że warto poczekać - jestem ciekaw, jak będziecie zapatrywać się na pierwszą piątkę mego zestawienia. Do jutra!







2 komentarze:

  1. Z dotychczasowych 15 filmów, które tu opisałeś nie widziałem tylko "Steve'a Jobsa". Większość jest całkiem spoko... "Wyścig" to wg mnie najlepszy film Howarda, "Róża" to najlepsze dzieło Smarzowskiego ("Wołyń" też znakomity). Strzelam, że w pierwszej piątce zapodasz coś z serii Fast & Furious i może coś z duetu Scorsese/DiCaprio albo McQueen/Fassbender.

    OdpowiedzUsuń