poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Podsumowanie lipcowych najazdów






Dziś 1 sierpnia, 72 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. W tym roku jednak inna niż te z ostatnich lat. Wszystko dzięki "dojnej zmianie" i panu Zamachowi, który SKOMPROMITOWAŁ nie tylko siebie, ale cały nasz kraj. "Negocjować" z Powstańcami? To już powinno być dla niego hańbą, ale nie! On musiał postawić na swoim i spieprzyć tak ważne uroczystości, by móc zostać gwiazdą. On, który w życiu nie osiągnął niczego wraz z prezesem, którego największą zasługa jest to, że ma kota, zdecydowali, że to nie bohaterscy Powstańcy, a zakłamane polityczne ryje będą na pierwszym planie. Jest mi wstyd, czuję się obrażony, a co mają czuć Powstańcy? PiSiory nazywają się patriotami? Powinni PRYMITYWAMI! Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego powinna nas jednoczyć, ale znowu, dzięki politycznym świniom, dzieli naród, a co gorsze, uwłacza randze tego heroicznego zrywu. Mam nadzieję, że obecny rząd następnej rocznicy już nie doczeka i znów będziemy żyli w normalnym (za PO był też jeden wielki chlew, ale przynajmniej nikt nie "podnosił ręki" na takie rocznice) kraju. Nie chcę, by za rok te antypolskie karły bawiły się w swoje gierki... Nie chcę widzieć już ich ryjów. Tego sobie i Wam życzę. Dobra, koniec polityki, czas na filmy.




Na początek, jak zawsze, garść statystyk. W lipcu obejrzałem 38 filmów (z czego 5 to krótkometrażówki), a ich średnia ocen wyniosła 5,86. Tak, aż 5,86! :) W końcu lepszy miesiąc! Ale czy na pewno?





Najlepsze filmy, jakie widziałem w sierpniu:







1. "Jason Bourne" - tu pojawią się kontrowersje. Jestem jedną z nielicznych osób, które uważają, że ten film wymiata. Owszem, naprawdę wiele złego można powiedzieć o fabule (jest głupia, kompletnie pozbawiona sensu, banalna), ale wiecie co? Mam to w głębokim poważaniu. Bawiłem się FENOMENALNIE! Tak, wiem, że poprzednie części w doskonały sposób łączyły akcję z rewelacyjnym scenariuszem - tym razem jednak postawiono na czystą rozrywkę. Dzięki genialnym zdjęciom (ludzie, przestańcie w końcu narzekać na "trzęsącą się kamerę", bo to już się nudne robi!) i absolutnie niesamowicie zrealizowanym scenom akcji film wsysa od pierwszej sekundy i aż do napisów końcowych nie można oderwać oczu od ekranu. Matt Damon znów idealnie odnajduje się w swojej postaci, a Paul Greengrass udowadnia, iż jeśli o kino akcji, praktycznie nie ma sobie równych. Pościgi, bijatyki, strzelaniny po prostu masakrują system, a zwrot akcji po pościgu w Grecji naprawdę daje radę. Idealny wakacyjny blockbuster - wystawiam 10/10 (naciągnięte o "oczko", ale za sposób realizacji po prostu się należało)








2. "Czarna Żmija: Nonszalanckie Lata" - jedna z dwóch klasycznych postaci Rowana Atkinsona, której "przygody" bawią do łez. Ostatnio powróciłem do tego serialu i przyznam, iż po latach, dalej robi kapitalne wrażenie. Poczucie humoru się nie zestarzało, a Czarna Żmija i Baldrick potrafiliby spowodować, iż nawet minister Płaszczak by się wyszczerzył. "Nonszalanckie lata" to najlepszy "odcinek" (w zasadzie osobna produkcja) poświęcony spiskom Edmunda, doskonała porcja rozrywki na krótką przerwę od codziennych zajęć (czas trwania to niecałe 15 minut). Bawiłem się niesamowicie, a Baldrick przeszedł samego siebie. Dla fanów brytyjskiego poczucia humoru, pozycja obowiązkowa! Ocena: 10/10.







3. "Escobar: Historia Nieznana" - bardzo mało słyszało się o tym filmie, a przecież w roli legendarnego barona narkotykowego występuje sam Benicio Del Toro. Trafiłem na tę produkcję przypadkowo w telewizji i muszę przyznać, iż dziękuję Thorowi, iż miałem to szczęście. Film niesamowicie trzyma w napięciu, ma rewelacyjnie napisany scenariusz, a finał Was zdemoluje. Do tego dochodzą absolutnie niesamowity Del Toro, bardzo dobry Josh Hutcherson oraz wbijające w glebę zdjęcia oraz masakrujący nas soundtrack. Kawała niesamowitego filmu. Ocena: 9/10.








4. "Star Trek: W Nieznane" - po słabej części "drugiej" liczyłem, iż seria odzyska blask. W końcu za kamerą stanął człowiek, który spowodował, iż "Szybcy i Wściekli" stali się idealnym kinem wakacyjnym. Justin Lin i tym razem się spisał - stworzył film o klasę lepszy od części poprzedniej, ale też i o klasę słabszy od "jedyneczki". Fani "Star Treka" zjedzą mnie żywcem, ale uważam, iż dodanie całej masy akcji okazało się "strzałem w dziesiątkę". Na ekranie dzieje się cholernie wiele, jest strasznie mało przestojów między strzelaninami a innymi strzelaninami - jednak kiedy ten przestój się pojawia, ma się ochotę zasnąć. Dialogi są tragiczne, niektórym aktorom brakuje charyzmy (szczególnie zawodzą Quinto i Elba), a bardziej porywające wydaje się wtedy nawet oglądanie curlingu. Potem jednak wszystko wraca do normy i bum, bum, blast, puff, jebut, wybuch. Film oglądało mi się lepiej niż "Przebudzenie Mocy", bo przynajmniej nikt nie ściągu tu hełmu (;)) i nie sili się na udawanie, iż coś ma mieć tu głęboki sens. Ocena 8/10 wydaje się sprawiedliwa.








5. "Tarzan: Legenda" - tak, też jestem w szoku... Na to miejsce było wielu kandydatów (choćby "Iluzja 2", czy norweska "Fala"), jednak postawiłem na film Yatesa. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - film urzekł mnie... historią. Tak, tu nie liczą się walki, efekty specjalne, a właśnie fabuła. Ta, w kapitalnym stylu, rozprawia się z kolonializmem, w doskonały sposób wyjaśnia, dlaczego przyczynił się on do tak wielu tragedii. Po filmie o Tarzanie, nastawionym na odbiór przez nastoletniego widza, naprawdę się tego nie spodziewałem. Brawo panowie scenarzyści! Jednak to nie sama fabuła zdecydowała o tej pozycji. Otrzymujemy tu również niesamowite zdjęcia, bardzo klimatyczny soundtrack oraz, a może przede wszystkim, Margot Robbie. Fakt, przez 90% jest przykuta kajdankami do statku, mało mówi, ale i tak ją wszyscy kochamy (a kto nie, ten lama). Aaa, to film o Tarzanie, zapomniałem. W tą postać wcielił się Alexander, jeden z miliarda synów Stellana Skarsgarda - paniom zapewne spodoba się to, że przez 94% produkcji lata wszędzie z gołą klatą, a panom się nie spodoba, bo panie zmuszą nas do zrobienie takiej klaty. Nie no żarcik... Chyba... Aktorsko facet radzi sobie za to średnio - na szczęście towarzyszy mu kapitalny Samuel L. Jackson, który w scenach, gdy nie możemy podziwiać Margot Robbie, bawi nas do łez. Produkcję tę zdecydowanie polecam, WSZYSTKIM. Ocena: 8/10.





Największe porażki miesiąca:






1. "Zjednoczone Stany Miłości" - czyli czekam na hejty. Czasem wydaje mi się, że jak film zdobędzie jakąś nagrodę na festiwalu, to od razu trzeba tę produkcję gloryfikować. Po kiego wacława?! Towarzystwo Wzajemnej Adoracji zagłosowało na kogoś, by potem ten ktoś zagłosował na nich. Proste. "Zjednoczone Stany Miłości" są idealnym tego przykładem. Oglądamy niesamowity gniot, który nie wzrusza, nie przekazuje żadnych wartości, nie ma żadnego morału. To paździerz, który powoduje, iż wiercimy się w fotelu czekając na napisy końcowe - te nadchodzą mniej więcej po dwustu latach (kiedy myślałem, że film zbliża się ku końcowi i spojrzałem na zegarek, od startu projekcji minęło... 15 minut); myślałem, że opuszczając kino wyjdę w czasach, gdy na Ziemi nie będzie już ludzi. Wiecie jak wygląda scenariusz tego filmu, za który twórcy otrzymali nagrodę w Berlinie? Siusiak, piersi, flaczki, siusiak, piersi, seks, siusiak, seks, piersi, seks, sperma, seks, seks, "dzień dobry", seks, sperma, siusiak, gołe kobiety, siusiak, seks, piersi, wymioty. CZYM TU SIĘ ZACHWYCAĆ?! Czy żyjemy w czasach, gdy jak ktoś na ekranie paraduje nago i wypowie głupie zdanie w stylu: "To super fotograf z Warszawy" mamy się jarać? Ten film to wydmuszka, która udaje ambitną produkcję, a nie niesie za sobą żadnego przekazu. Szczerze? Więcej życiowych porad wyniesiecie z "Sharktopusa", czy "Titanica 2". Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ten film zasłużył na jedyne możliwe dla niego nagrody, czyli Węże. I to we WSZYSTKICH kategoriach. Omijajcie to ścierwo. Ocena: 1/10.








2. "Gejsza" - równie "wybitna" polska produkcja. Jedyną przewagą tego paździerza nad "Zjednoczonymi Stanami Miłości" jest to, że nikt tu nie udaje, iż tworzy ambitne dzieło. To głupi szajs, w którym fabuła napisana jest tak, jakby wszyscy widzowie byli traktowani jako debile, aktorzy "grają" jakby mieli zaraz umrzeć, a zdjęcia nawet nie udają, że mają ukazać akcję. Tu aż szkoda klawiatury na opisywanie wszystkiego, co jest złe - tu naprawdę WSZYSTKO jest złe. Kto dopuścił, by ten szajs trafił na ekrany?! Ocena: 1/10.







3. "Momentum" - kolejne wybitne dzieło, które spowodowało, iż w trakcie seansu zacząłem myśleć o tak istotnych kwestiach, jak to, czy pierdniecie pingwina powoduje raka u nosorożców. Fabuła nie trzyma się kupy, Olga Kurylenko robi to, co umie najlepiej, czyli udaje, że gra, a Morgan Freeman chyba przez przypadek trafił na zły plan zdjęciowy. Ten film jest tak porywający, jak wyścigi żółwi błotnych na dystansie miliarda kilometrów. Twórcy, poprzez otwarte zakończenie, straszyli nas sequelem - na szczęście widzowie pokazali im środkowy palec i producenci groźby nie spełnili. Ocena to aż 1,5 na 10, bo przy "Zjednoczonych Stanach Miłości" nawet tak głupi film wydaje się inteligentny.







4. "Lawstorant" - początek wielkiej kariery filmowej Michała Wiśniewskiego i na szczęście jej koniec. Oglądałem to w sumie nie tak dawno (bo 8 lipca), ale już za cholerę nic z tego nie pamiętam - a wydaje mi się, że Alzheimer mnie jeszcze nie dopadł. Czy coś można tu zatem pochwalić? Nie pamiętam, ale wystawiłem 2/10, więc musiałem dostrzec jakiś pozytyw. Może Graczyk dobrze zagrał?







5. "Wszystkie Drogi Prowadzą do Rzymu" - Sarah Jessica Parker powoduje, iż od filmu lepiej trzymać się z daleka. Najlepiej z bardzo daleka. W sumie też nie wiem, dlaczego to oglądałem, ale, o dziwo, nie było tak tragicznie, jak można było się spodziewać. Nie, Parkerowa nie zagrała dobrze, jest beznadziejna jak zawsze, ale inni dają radę. Claudia Cardinale w roli śmiechowej babci jest niezwykła, a Rosie Day w roli zbuntowanej nastolatki nawet daje radę. Do tego dochodzą przepiękne samochody i niezłe zdjęcia. Szkoda, że na tym koniec pozytywów - resztę lepiej przemilczeć. Ocena: 3/10.






Szybkie podsumowanie:



Najlepszy film: "Jason Bourne"

Najlepszy scenariusz: "Tarzan: Legenda"

Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Matt Damon ("Jason Bourne")

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Helen Hunt ("Ride")

Najlepszy aktor drugoplanowy: Woody Harrelson ("Iluzja 2")

Najlepsza aktorka drugoplanowa: Lizzy Caplan ("Iluzja 2")

Najlepsze zdjęcia: "Jason Bourne"

Najlepszy soundtrack: "Jason Bourne"

Najlepsze efekty specjalne: "Iluzja 2"

Najlepszy montaż: "Fala"







Najbardziej oczekiwane premiery sierpnia:




5. "Czerwony Kapitan"
4. "Batman: Zabójczy Żart"
3. "Mechanik: Konfrontacja"
2. "Legion Samobójców"
1. "Sharknado 4"







6 komentarzy:

  1. Pełna zgodna co do Tarzana - naprawdę dobrze się to oglądało. Dwie fabuły w jednym filmie sprawiły, że znana legenda znów nabrała uroku. Zdecydowanie warto to było obejrzeć na dużym ekranie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie! Ale sądzę, że i na małym bedzie się fajnie to oglądało :)

      Usuń
  2. To mam co nadrabiać ;) pozdrawiam serdecznie filmoznawcę

    OdpowiedzUsuń
  3. Zrobię ulotkę z komentarza odnośnie "Zjednoczonych..." i będę rozdawać przed każdym seansem w każdym kinie w mieście.

    OdpowiedzUsuń