Wampir w romansie, wampir w komedii, wampir w horrorze, wampir w dokumencie, wampir w lodówce, wampir w zmywarce, wampir w umywalce, wampir w supermarkecie, wampir w przestrzeni kosmicznej, wampir robiący stand up, wampir przebrany za Gandalfa [część może być zmyślona przez mój pokręcony mózg]... Kurde, one są już wszędzie! Od piątku wampir znów gości też w kinie. Czy Robert Eggers sprawił, że istota ta ponownie stała się synonimem grozy? Czy reżyser spowodował, że wampir wrócił na swoje miejsce i przestał być pajacem służącym tylko do tego, by trzepać na nim hajs?
Zanim poznacie odpowiedzi na nurtujące Was pytania, cofnijmy się w czasie. Jest rok 1922, F.W. Murnau (obecnie uznawany za jednego z najlepszych europejskich reżyserów w historii) reżyseruje film o wampirze. Na ten moment wszystko jest ok. A jak Wam powiem, że wampir ten to (praktycznie) Dracula, a reżyser nie posiada praw autorskich do tej postaci? No i robi się klops. Wdowa po Bramie Stokerze (twórca "Draculi", ale to zapewne wiecie) wytacza proces Murnauowi i proces ten wygrywa. Reżyser musi zapłacić kobiecie wysokie odszkodowanie i... musi zniszczyć WSZYSTKIE kopie "Nosferatu". Na szczęście dzięki temu, że film wyświetlany był już wtedy w innych europejskich krajach (gdzie postanowiono nie niszczyć kopii), przetrwał do dziś. Dzięki anonimowym kiniarzom możemy podziwiać to wielkie dzieło! Dzięki nim możemy podziwiać ten niesamowity klimat niemieckiego ekspresjonizmu i fantastyczną rolę Maxa Schrecka. Znakomita historia, prawda? To jednak jeszcze nie koniec opowieści o "Nosferatu". Jest rok 1979 - do kin trafia remake filmu, który tworzy, uznany już wtedy reżyser, Werner Herzog (bezsprzecznie jeden z najlepszych reżyserów w dziejach). I co się dzieje? Szaleństwo, totalny sukces komercyjny i artystyczny. Absolutnie zasłużony! "Nosferatu" Herzoga to jeden z najlepszych filmów XX wieku - ten klimat, ten niesamowity Klaus Kinski, te niesamowite zdjęcia, no po prostu opad szczęki! Werner przerósł swojego mistrza, stworzył dzieło totalne. Wydawać, by się mogło, że to koniec historii wampira, który miał nie przeżyć roku 1922. Jest jednak rok 2025 - do akcji wkracza uwielbiany przez publikę Robert Eggers. Reżyser w wywiadach opowiada o swojej fascynacji "Nosferatu" Murnaua, o tym, jak kocha to dzieło, o tym, jak inspirowało jego inne produkcji, mówi o swojej obsesji tym obrazem. Dostępuje zaszczytu, by stworzyć nową wersję tego filmu. Czy podołał tej ciężkiej misji?
Już od pierwszej sceny filmu Eggers atakuje nas mroczną i gęstą atmosferą. Czujemy, że zło nadchodzi, że jest już obok, że ratunek będzie wymagał ofiary. Zostajemy od razu rzuceni do miejsca, w którym nie chcielibyśmy przebywać. Eggers pokazuje świat takim, jakim był w XIX wieku, nic nie upiększa, nie zakłamuje, nie idealizuje. Tu nie ma słodkiego pierdzenia o tym, że zanim zbudził się Nosferatu wszystkim żyło się dobrze, wszyscy byli radośni, a na błękitnym niebie świeciło wesołe słoneczko rodem z Teletubisiów. Brud, żebracy, szarzyzna - to wszystko otacza głównych bohaterów od samego początku opowieści. My jednak, w przeciwieństwie do mieszkańców prezentowanego świata, wiemy, że prawdziwa zagłada dopiero nadchodzi, że zło dopiero się tak naprawdę narodzi. Tu właśnie poznajemy młodych małżonków Ellen i Thomasa. Mężczyzna chcąc poprawić sytuację materialną pary, wyrusza na polecenie swojego szefa do Transylwanii, by spotkać się z hrabią Orlokiem. Ten tajemniczy jegomość ma podpisać dokumenty czyniące go właścicielem niemieckiego zamku Grunewald - transakcja ta może przynieść Thomasowi, prócz wysokiej prowizji, awans w firmie. Bohater lekceważąc wszelkie znaki ostrzegawcze, sny żony i przerażenie transylwańskich Romów dowiadujących się dokąd zmierza, trafia do zamku hrabiego Orloka...
Już przed premierą filmu było pewnym, że tak uznany twórca jak Robert Eggers nie zadowoli się stworzeniem zwykłego remake'u opowieści o Nosferatu. Reżyser reinterpretuje fabułę, na pierwszy plan wysuwając Ellen, czyniąc ją postacią będącą zarzewiem historii, jak i kluczem do jej zakończenia. Dręczące ją koszmary, relacje z innymi postaciami, jej zachowania, jej wahanie - wszystko wpływa na świat przedstawiony. Widzimy jej przemianę, jednak, znając miłość Eggersa do wszelkich mitologii, dostrzegamy sygnały, które ukazują, że jej los został już wzorem dawnych podań przez, czy to nordyckie Norny czy greckie Mojry, napisany. Reżyser kładzie akcenty inaczej niż Murnau czy Herzog powodując, że bohaterka nie jest już tylko ważnym, acz drugoplanowym, dodatkiem do mężczyzn - twórca pokazuje, że to zawsze ona była kluczem do opowieści o Nosferatu. To przecież miłość wampira do niej powoduje, że zło rośnie w siłę, że nadchodzi epidemia dziesiątkująca miasto. To ta obsesja wpływa na finał opowieści... Eggers stworzył historię, w której panuje ciągłe uczucie strachu i grozy, gdzie zło jest absolutnie przerażające, a wątek miłosny, tak istotny dla fabuły, nie jest mdłym zapychadłem, który pojawia się, bo tak musi być. Wielu innych współczesnych reżyserów zreinterpretowałoby tę opowieść tworząc mdłe romansidło z wampirem w tle (tudzież twtorząc absurdalny blockbuster w CGI). Tyle, że Eggers nie jest jednym z wielu, a jego styl jest nie do podrobienia. Śmiało można stwierdzić, że jego "Nosferatu" tworzy osobną szufladkę w gatunku "horror". To dzieło, które łączy elementy niemieckiego ekspresjonizmu ze współczesnym podejściem tworząc dzieło pod wieloma względami innowacyjne - takiej mieszanki w kinie jeszcze nie widzieliśmy i nigdy (zapewne) już nie zobaczymy. Mamy tu zatem aktorów, którzy reinterpretują styl gry znany z filmu Murnaua, jednak w otoczce strachu, mistycyzmu i okultyzmu znanego ze wcześniejszych dzieł Eggersa. Z tego połączenia powstaje "Nosferatu", który zarówno oddaje hołd poprzednikom, jak i buduje jego zupełnie nowy obraz. Reżyser stworzył dzieło monumentalne i minimalistyczne jednocześnie. Tego trzeba doświadczyć osobiście, bo to przeżycie jedyne w swoim rodzaju.
By stworzyć dzieło tak dzikie i klimatyczne Eggers potrzebował odpowiedniej obsady, aktorów nietuzinkowych i charakterystycznych, którzy potrafiliby odnaleźć się w specyficznym stylu reżysera. Przed seansem nie byłem przekonany czy Lily-Rose Depp jest akurat odpowiednim do tego wyborem. Eggers trafił jednak w dziesiątkę. Córka Jacka Sparrowa spisała się perfekcyjnie. Jej mimika, sposób poruszania i styl gry oczami idealnie oddają ducha niemieckiego ekspresjonizmu wpisanego we współczesną produkcję. Dziewczyna jest charyzmatyczna, znakomicie odgrywa emocje swojej bohaterki, a w finale tworzy prawdziwy spektakl. Lily-Rose uchwyciła złożoność Ellen, perfekcyjnie oddała nieszablonowość jej relacji z Thomasem i Orlokiem. To rola, którą zamknęła usta niedowiarkom (takim jak ja) - to nie nazwisko zdecydowało o tym, że dostała główną rolę u Eggersa, a odpowiedni do tego projektu warsztat aktorski. O to, że Bill Skarsgard będzie idealnym Orlokiem, martwić się z kolei nie musiałem. Aktor ten w rolach dziwaków i ekscentryków zawsze się sprawdza doskonale. Tu jednak wszedł na wyższy poziom - co on zrobił z rolą w "Nosferatu" to absolutne mistrzostwo! Orlok jest przerażający i mroczny, stanowi wręcz podręcznikową wizję wcielonego zła. Mimika i barwa głosu Skarsgarda autentycznie powodują, że zarówno czujemy do niego respekt, jak i panicznie się go boimy. Bill tworzy kreację godną swoich poprzedników - stawiam go na równi ze Schreckiem i Kinskim i w pełni biorę odpowiedzialność za te mocne słowa. Skarsgard tworzy kreację wybitną, prawdopodobnie najlepszą drugoplanową w tym roku. To Nosferatu idealny! Dziwnym wyborem castingowym do roli Thomasa wydawał się być Nicholas Hoult. Tego człowieka z otwartymi ustami trudno jest sklasyfikować - gra wiecznie praktycznie tak samo, a jednak jego aktorski styl (w większości) pasuje do wybieranych przez niego kreacji. Tu zachodzi ten sam dziwny proces. Niby nic nowego na ekranie nie pokazuje, a jednak jego specyficzna mimika perfekcyjnie do "Nosferatu" pasuje. Tak, jakby jego styl idealnie oddawał tę reinterpretację niemieckiego ekspresjonizmu. Powinienem napisać, że w scenach ze Skarsgardem i Depp się nie wyróżnia, ale... kurde, o to przecież chodziło, taki właśnie miał być Thomas w wersji Eggersa. Szach i mat. Klasycznie należy bić też ogromne brawa Willemowi Dafoe - tym razem wciela się w ekscentrycznego dziadka - szalonego naukowca, który próbuje rozwiązać zagadkę, jak tu zabić Nosferatu, choć nie do końca wie co robi. To postać barwna, która na tle pozostałych ma wprowadzić więcej szaleństwa w postaci lekkiej dawki humoru (jedynego w tym dziele). Dafoe hula na ekranie, znakomicie bawiąc się swoją mimiką. Na wyróżnienie zasługują też Emma Corrin (nie poznałem jej w tak mało ekscentrycznych fryzurze i ciuchach - obczajcie choćby jej stylówkę z premiery "Nosferatu", która idealnie oddaje jej nieszablonowość) i Aaron Taylor-Johnson (to byłby idealny James Bond) - ich naprawdę dobry warsztat aktorski znakomicie pozwala stworzyć ważne dla fabuły, choć bardziej drugoplanowe, małżeństwo. Znakomicie uzupełniają trio tworzone przez Depp-Skarsgarda-Houlta.
Jeśli jeszcze nie zasnęliście czytając ten tekst, mam dla Was dobrą informację. To jeszcze nie koniec. W ramach nagrody, że dotrwaliście do tego momentu otrzymujecie kod rabatowy na nic. Wpiszcie kod "asereheahehe" gdziekolwiek i nic z tego mieć nie będziecie. Takie promki tylko u mnie!
W filmach Eggersa cholernie ważną rolę odgrywa oprawa audiowizualna. Szok i niedowierzanie, ale w "Nosferatu" też tak jest. Filmów tego reżysera nie da się pomylić z żadnymi innymi, gdy widzicie kadry z jego produkcji, od razu wiecie, czyje to dzieło. Za zdjęcia do "Nosferatu" odpowiada ulubiony operator Eggersa, Jarin Blaschke. Pracowali razem przy "Czarownicy: Bajce Ludowej z Nowej Anglii", "Lighthouse" i "Wikingu". Panowie przy "Nosferatu" wykorzystali i ulepszyli wszystkie "chwyty" znane z tamtych obrazów. Otrzymujemy zatem fenomenalną grę światłem i cieniem (nawiązanie do niemieckiego ekspresjonizmu), genialne kadrowanie aktorów ze zbliżeniami na mimikę twarzy oraz znakomicie skadrowane plenery. Blachke eksperymentuje z formą obrazu coraz bardziej, a jego rola przy dziełach Eggersa coraz bardziej wzrasta. W przypadku "Nosferatu" trzeba napisać, że zdjęcia to jeden z najważniejszych bohaterów tej opowieści - prawdziwa maestria sztuki operatorskiej. Jeszcze ciekawszym przypadkiem niż Blaschke jest Robin Carolan. Jako kompozytor zadebiutował muzyką filmową do "Wikinga" - stworzył soundtrack-arcydzieło. Nastąpiła cisza wokół jego osoby. Teraz ponownie podjął się współpracy z Eggersem. Muzyka do "Nosferatu" to jego drugi soundtrack, który stworzył w życiu i o kurna, co on zrobił! Kompozycje wbijają w fotel, każda nuta jest mistrzowska. Muzyka perfekcyjnie współgra z obrazem podkreślając mrok i napięcie w dziele Eggersa. To jest soundtrack jeszcze lepszy niż ten do "Wikinga"! Słucham go dziś cały dzień w zapętleniu i nie mogę przestać. Muzyczna maestria, która odgrywa w filmie kluczową rolę.
Wierzyłem w Eggersa idąc do kina, acz pewne obawy były. Mając w pamięci dwa wybitne filmy o Nosferatu stworzone przez Murnaua i Herzoga, trudno obaw było nie mieć. Eggers udowodnił jednak, że okazał się osobą godną zbudowania nowego dziedzictwa kultowego wampira. Jego "Nosferatu" jest filmem wybitnym, produkcją doskonałą pod każdym względem. To kino, które wstrząsa, budzi kontrowersje, znakomicie wbudowuje tradycję we współczesność. Według mnie to najlepszy film Eggersa, człowieka, który udowadnia, że można stworzyć kino artystyczne, które wciąga, a nie smęci. "Nosferatu" to dzieło wizjonerskie, produkcja, która na zawsze zapisze się w historii kina wampirycznego. Tak się tworzy filmy! Tak się tworzy kino!
Lily Rose Depp powinna dostać za tę rolę Oscara!
OdpowiedzUsuńW czasach, gdy Oscary coś znaczyły, bankowo byłaby minimum w piątce nominowanych...
Usuń