piątek, 1 marca 2024

Recenzja: "Diuna: Część Druga" (2024)

 


To mogłaby być jedna z najkrótszych recenzji w historii świata. Mógłbym opisać swoje wrażenia po drugiej części "Diuny" w jednym zdaniu. Nie zrobię tego jednak. Nie za to mi nikt nie płaci! Oto przed Wami moje wrażenia z powrotu na Arrakis.



Pierwsza część "Diuny" była arcydziełem. Nawet nie próbujcie z tym polemizować. Był to film totalny, ze wszech miar perfekcyjny, wybitny. Oglądając "Diunę" Villeneuve'a czułem ekscytację, czułem już w kinie, w trakcie seansu, że obcuję z obrazem z marszu kultowym. Oczekiwałem zatem "dwójki" odliczając dni, skreślając kolejne cyfry w kalendarzu. W końcu, po przeszło dwóch latach, doczekałem, dożyłem do premiery. Nie będę Was trzymać w niepewności: wciąż się trzęsę z emocji, wciąż mam ciary! Oto bowiem Denis Villeneuve dokonał czegoś wielkiego, czegoś dzięki czemu na zawsze zapisze się w historii kina: stworzył jeden z najlepszych obrazów sci-fi, jakie kiedykolwiek powstały!


źródło: filmweb.pl


Wiecie, po tym seansie, trudno cokolwiek przełożyć na słowa - w głowie panuje chaos, pojawia się chęć napisania wszystkiego o wszystkim w jednym momencie. Myślami wciąż jestem na Arrakis, wciąż nie wyszedłem z tego świata. Wciąż pamiętam każdą sekundę, wciąż żyję tym dziełem, wciąż czuję się tak, jakbym siedział na sali kinowej. Moje myśli skupione są wokół obrazu Villeneuve'a. To czyste szaleństwo! Dawno się tak nie czułem. "Diuna: Część Druga" aż tak mną zawładnęła. Mimo wszystko, postaram się skupić i opisać Wam to, czego byłem świadkiem.


źródło: filmweb.pl


"Diuna: Część Druga" nigdzie się nie spieszy. Villeneuve z ogromną precyzją buduje świat, nie robi nic na szybko, odpowiednio rozbudowuje wątki, które rozpoczął w części pierwszej. Nie jest to historia dla pokolenia tik-toka, które chciałoby otrzymać wszystko, najlepiej w piętnaście sekund. Każda scena, każdy dialog, każda interakcja między bohaterami jest składnią monumentalności tej opowieści. Nie ma tu zbędnych momentów, tu wszystko perfekcyjnie się zazębia, by doprowadzić nas do nieziemskiego finału. Scenariusz drugiej części "Diuny" jest tworem boskim, tworem totalnym - to około 160 minut (po odliczeniu napisów końcowych) wybitnego miksu polityki i akcji. Historia jest misterną konstrukcją, która imponuje rozmachem przy jednoczesnym imponowaniu rozwojem bohaterów rzuconych w tę opowieść. Jako widzowie totalnie zatracamy się w tym świecie oczekując na kolejne zwroty akcji, na kolejne decyzje antagonistów i protagonistów, które będą miały swoje konsekwencje w finałowych momentach tego kolosalnego dzieła. "Diuna: Część Druga" to jedna z najlepszych opowieści, jakich dostarczyło nam kino. Można stworzyć monumentalne dzieło, które wciąga i nie powoduje, że chce się iść spać? Można. Cóż, wielu współczesnych twórców, którzy nagle wypuszczają trwające po sto godzin dzieła, mogłoby Villeneuve'owi buty czyścić. Panie Scorsese, pewien Kanadyjczyk ma brudne obuwie, już do ściereczki i wycierać!


źródło: filmweb.pl


Czym jednak byłby sam scenariusz, gdyby zawiedli aktorzy? Tu jednak, co oczywiste, problem taki nie występuje. Villeneuve zebrał prawdziwy dream team, prawdziwą ekipę marzeń. Wszyscy, podkreślam WSZYSCY, grają tu koncert godny najlepszych scen. Najlepiej zobrazuję Wam to na przykładzie Timothee'iego Chalameta, którego, lekko mówiąc, byłem ogromnym antyfanem - chłop irytował mnie niczym najgorsze kapele świata, czyli Coma i Luxtorpeda (dla osób, które mnie nie znają: utwory tych dwóch szrotów powinny zostać na zawsze zdelegalizowane!). To, co gra jednak w obu częściach "Diuny", z naciskiem na "dwójkę" to jest jakiś kosmos! Chalamet w wybitnym stylu ukazuje przemianę Paula, jest odpowiednio charyzmatyczny, by spowodować, że jesteśmy w stanie uwierzyć, że może porwać za sobą ludzi. Fenomenalna kreacja godna tak wielkiego dzieła. Tyle, że oprócz Timothee'iego na wszelkie możliwe laury zasługują tu naprawdę wszyscy. Boskie są Zendaya, Rebecca Ferguson, Florence Pugh, Lea Seydoux, Charlotte Rampling, boscy są Josh Brolin, Javier Bardem, Christopher Walken, Dave Bautista, Stellan Skarsgard. Kurła, jaka ta obsada jest niesamowita, to aż zapiera dech w piersiach. Celowo pominąłem jednak jednego aktora, aktora, który zasługuje na osobne słowa. Austin Butler rolą Elvisa porwał tłumy, rolą Feyda-Rautha przeszedł do legendy! Tak wybitnie wykreowanego antagonisty kino dawno nie widziało. Co za kreacja! Co za uderzenie! Wszyscy aktorzy filmu "Diuna: Część Druga" przejdą do historii, Butler zyskał jednak nieśmiertelność! Feyd-Rautha, z marszu, został legendą kina!


źródło: filmweb.pl


Kiedy już napatrzyliśmy się na aktorów i doceniliśmy ich kreacje, czas skupić się na ludziach, którzy spowodowali, że "Diuna: Część Druga" jest jedną z najlepszych uczt wizualnych, jakich doświadczyłem. Ten świat naprawdę zapiera dech w piersiach. Ogromne pustynne krajobrazy, ukryte świątynie, potężne statki kosmiczne, przerażające czerwy - planeta imponuje rozmachem. Wizualnie dzieło Villeneuve'a olśniewa, efekty specjalne robią piorunujące wrażenie, widać tu każdego dolara zainwestowanego w tę produkcję. Całe zastępy grafików, charakteryzatorów i scenografów wykonały tytaniczną pracę. My po prostu wierzymy w realność tego świata! Nic tu nie jest sztuczne! Nieziemskie kostiumy atakują nasz wzrok całą masą detali, wnętrza imponują monumentalnością, charakteryzacja bohaterów zwala z nóg - w przypadku "Diuny: Części Drugiej" zadbano o wszystko, twórcy nie odpuścili sobie w żadnej kwestii. Całość w niesamowite kadry zamknął Greig Fraser. Zdjęcia jego autorstwa perfekcyjnie współgrają z prezentowanym światem. Czy to potężne otwarte przestrzenie, czy to ogromne od strony rozmachu bitwy, czy to zwykłe sceny dialogowe - każdy kadr nadaje się, by wywiesić go w dowolnym znanym muzeum obok dzieł największych mistrzów. "Diuna: Część Druga", od strony wizualnej, to najlepszy film w XXI wieku - nie zapraszam do dyskusji. To prawdziwa uczta do oczu!


źródło: Apple Music


Całości perfekcji drugiej części "Diuny" dopełnia kluczowy składnik - przepotężny soundtrack autorstwa Hansa Zimmera. Te monumentalne dźwięki, te chórki, te niesamowite mieszaniny różnych instrumentów - rozmach przekłada się na jakość, gdyż ta ścieżka dźwiękowa gra jedną z ważniejszych ról w całej produkcji. Nie jest to jakieś pierdu pierdu w tle - muzyka idealnie współgra z ekranowymi wydarzeniami perfekcyjnie budując klimat zarówno scen dynamicznych, jak i tych spokojniejszych. Pisząc tę recenzję, co oczywiste, soundtrack ten wybrzmiewa w moich słuchawkach - poza kinem brzmi równie piorunująco. Zimmer, ponownie, stworzył muzykę, która przejdzie do historii.


źródło: filmweb.pl


"Diuna: Część Druga" tak naprawdę nie jest filmem, to doznanie, jakiego musicie doświadczyć w kinie. Rozmach, potęga, nieziemskość - dzieło Villeneuve'a w każdym aspekcie jest czymś niezwykłym. To jedna z tych produkcji, których kinowy seans będziecie pamiętać do końca życia. To jedna z tych produkcji, która już podczas pierwszego seansu stała się legendą. To dzieło o którym będzie się pamiętać do końca świata. Villeneuve po raz kolejny udowodnił, iż jest kinematograficznym bogiem. Ba, on jest Imperatorem! A wiecie co jest jeszcze piękniejsze? To, że zabierze nas w podróż na Arrakis raz jeszcze, ekranizując "Mesjasza Diuny"! Trochę na to poczekamy, ale warto, oj warto! 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz