piątek, 7 września 2018

"Riding through this world all alone"




W czasach, gdy byle gówniarz nie jarał się jakimiś chłamami od Netflixa (no umówmy się, ostatnio na Netflixie praktycznie nic nie ma), w czasach, gdy stacje telewizyjne nie przeznaczały potężnych pieniędzy na swoje produkcje, w czasach, gdy o platformach streamingowych można było marzyć, stacja FX postanowiła sfinansować nowy pomysł Kurta Suttera, już wtedy uznanego twórcy, który przez parę lat tworzył kapitalny projekt zatytułowany "The Shield" (w Polsce: "Świat Gliniarzy"). Idea była prosta, ale zarazem niezwykle chwytliwa: osadzić produkcję telewizyjną w brutalnym świecie gangów motocyklowych. Tak zrodzili się "Sons of Anarchy", najlepszy serial (no na równi z "Wikingami"), jaki kiedykolwiek zaoferowała nam telewizja!





Dla "Świeżaków": "Sons of Anarchy" to siedmosezonowa opowieść o losach Jacksona "Jaxa" Tellera (w jego postać wciela się chyba już każdemu doskonale znany Charlie Hunnam), jego wzlotach, upadkach, dylematach, problemach. Historia jest niezwykle złożona, w czasie całej produkcji doskonale poznajemy nie tylko głównego bohatera, ale również jego przyjaciół i wrogów - intryga jest długa, zawiła, obfituje w miliony zwrotów akcji. Każde działanie ma tu swoje konsekwencje, a konsekwencje bywają niezwykle brutalne. Ten świat nie wybacza i doskonale widać to w ewolucji postaci Jaxa. W całości dostrzeżecie ogromne inspiracje dziełami Szekspira - ta opowieść nie jest błahą historyjką, jakich w TV wiele, to złożone, artystyczne dzieło sztuki, które po prostu wbija w fotel.



Dlaczego warto wjechać do świata "Sons of Anarchy"?


Fabuła:


Kurt Sutter od początku planował "Sons of Anarchy" na siedem sezonów i na całe szczęście widownia dopisywała już od pierwszych odcinków i dość szybko stało się jasne, że plan swój zrealizuje. Brutalny świat gangów motocyklowych porwał widownię. Nie ma w tym nic dziwnego! Nie ma tu zbytecznego odcinka, nie ma zapychaczy, każda scena pcha akcję naprzód i powoduje, że z emocji nie jesteśmy w stanie oderwać oczu od ekranu. Egzekucje, pościgi, strzelaniny, porwania, wojny gangów - nie ma czasu na nudę. Każda akcja powiązana jest z innymi wydarzeniami, kształt świata się zmienia, zmieniają się i sojusze. Kto gra z kim? Kto jest po której stronie? Kto jest kapusiem? Ilością intryg można obdzielić ze sto innych produkcji. W tym coraz brutalniejszym świecie stara się odnaleźć Jax, początkowo mentalny chłopiec, który z każdym kolejnym epizodem nabiera pewności siebie i staje się coraz większą częścią tych brutalnych realiów. Sutter osadził swoją historię w małym, amerykańskim miasteczku, co okazało się idealnym posunięciem. Bohaterowie wchodzą w interakcje w mieszkańcami, Ci albo stają po ich stronie albo ponoszą konsekwencje swoich działań.



Bohaterowie: 


Właśnie, przed chwilą wspomniałem o BOHATERACH, czyli o liczbie mnogiej. Owszem, najważniejszą postacią historii jest Jax, jednak bez innych niezwykle barwnych i cholernie ciekawych postaci jego egzystencja nie miałaby prawa bytu. W "Sons of Anarchy" każda postać ma swój portret psychologiczny, nie jest osobą jednowymiarową. Gdybym miał opisywać wszystkich bohaterów, którzy odegrali kluczową rolę w produkcji, musiałbym napisać całą, potężną książkę. Wspomnę tylko o swoich ulubieńcach.



Filip "Chibs" Telford - Szkot, który dorastał w Irlandii Północnej, skąd trafił do USA. Najwierniejszy przyjaciel Jaxa, człowiek, który wskoczyłby w ogień za swoim kumplem. Chibs od samego początku jest ważną postacią w hierarchii SAMCRO (Sons of Anarchy Motorcycle Club Redwood Original - pełna nazwa klubu), a na przestrzeni kolejnych sezonów jego ranga dla historii jedynie wzrasta. Postać, wybitnie zagrana przez Tommy'iego Flanagana, wnosi do opowieści dawkę humoru, jednak w chwilach zagrożenia to on staje się głównym żołnierzem klubu. Dla "Sonsów" zrobi wszystko.



Clarence "Clay" Morrow - sportretowany przez wybornego jak zawsze Rona Perlmana. Postać ta przechodzi jedną z największych ewolucji w historii produkcji. Początkowo go lubimy, choć wiemy, że skrywa jakiś sekret. Z biegiem czasu i wraz z dogłębną prezentacją postaci życzymy mu tylko jednego. Perlman doskonale oddaje historię swojego bohatera, perfekcyjnie gra na naszych emocjach. Wielki aktor, wielka kreacja. Jedna z najciekawszych w historii telewizji.



Gemma Teller Morrow - nikt mi nie powie, że jeśli chodzi o drugoplanowe postacie kobiece w serialach (Lagertha jest pierwszoplanowa ;)), ktoś może zagrozić tej bohaterce. Katey Sagal, prywatnie żona Kurta Suttera, stworzyła najgłębszy z możliwych portretów psychologicznych "kobiety klubu". Kochająca matka, troskliwa opiekunka klubu, której grzechami można by obdzielić wszystkie kobiece postacie z seriali, stała się ikoną tej produkcji. Nic dziwnego, że nawet osoby przyznające Złote Globy postanowiły wręczyć swoją nagrodę Sagal w 2011 roku a przypominam, że serial nie powstawał dla HBO czy innego giganta (a przeważnie tacy dostają nagrody). Decyzje Gemmy mocno rzutują na klubie, choć jeszcze częściej wpływają na Jaxa, przesuwając go coraz bardziej w stronę mroku. Wielka kreacja.



Harry "Opie" Winston - chyba, bezsprzecznie, ulubieniec widzów. Dobroduszny Opie stara unikać przemocy, choć swoją posturą sugeruje, że brutalność to jego drugie imię. Wielki przyjaciel Jaxa, niezwykle oddany swojej rodzinie. Widzowie pokochali go za jego decyzje, które ostatecznie i tak musiały skończyć się spiralą przemocy. W tym świecie nie ma miejsca na dobro.



Marcus Alvarez - szef klubu "Majów" nie pojawiał się w każdym odcinku, jednak jego obecność mocno wpływała na to, co działo się w Charming (miejscowość, w której w większości toczy się akcja). Bohater niezwykle lojalny dla swoich przyjaciół, bezwzględny dla swoich wrogów. Emilio Riviera, prywatnie bliski przyjaciel Danny'ego Trejo (ten pan zresztą gościnnie w "Sonsach" wystąpił, ale bez spoilerów!), rewelacyjnie sportretował charakter tego bohatera - widz szanuje Marcusa, bo wie, że w tym brutalnym świecie chce, by jego klub był obecny, by przetrwał.


Nie sposób opisać tu setki naprawdę kapitalnych bohaterów, którzy przewinęli się przez tę produkcję. Obejrzycie i zobaczycie, co mam na myśli. Kogoś ważnego tu jednak chyba pominąłem, prawda? A no tak:



Jax: 


"Sons of Anarchy" to jeden z nielicznych (w ostatnich latach tylko "Wikingowie" i "Justified" mogą się tym pochwalić) seriali, gdzie głównym bohater nie smęci, a my autentycznie przejmujemy się jego losem. Z Jacksonem zżywamy się już w pierwszym epizodzie, wspólnie z nim przeżywamy jego decyzje, wybory, doceniamy, że chce z gangu motocyklowego stworzyć zwykły klub, który nie byłby uwikłany w brudne interesy. Dzięki niezwykłej kreacji Charliego Hunnama, która zasłużenie przyniosła mu uznanie w Hollywood, Jax staje się dla nas jak brat - autentycznie chcemy, by jego historia zakończyła się happy endem. Czy tak się stanie? Przekonajcie się sami ;)



Muzyka: 


Tu już mi nikt nie może zaprzeczyć. "Sons of Anarchy" mają najlepszy soundtrack w historii telewizji, ba, chyba nawet w całej historii popkultury. Genialne brzmienia idealnie dostosowane do ekranowych wydarzeń. Zaczynając każdy epizod od "This Life" automatycznie wskakujemy w klimat produkcji, a późniejsze utwory jeszcze bardziej angażują nas w akcję. Wyborny cover "House of the Rising Sun", przepiękne "Come Join the Murder", potężne "John the Revelator", czy cudne "Girl from the North Country" to jedne z SETEK perełek, jakimi uraczyli nas artyści i Kurt Sutter. Nigdy wcześniej ani zapewne nigdy później soundtrack nie stanie się tak pełnoprawnym bohaterem historii, jak ma to miejsce w "Sons of Anarchy". NIGDY!








Realność świata: 


Owszem, zdarza się tu parę nie do końca realistycznych zwrotów akcji, jednak generalnie Kurt Sutter starał się jak najwierniej oddać brutalny świat gangów. Trup ścieli się gęsto, policja/DEA/ATF grają nie do końca fair, zaś przekupieni funkcjonariusze przymykają oko na "lewe" interesy gangów. Bohaterowie przeżywają tragedie, rozterki, nie ma tu żadnych superbohaterów, to zwykli śmiertelnicy. Myślicie, że "Gra o Tron" była prekursorem zabijania pierwszoplanowych bohaterów? Obejrzyjcie "Sons of Anarchy", dopiero wtedy zobaczycie jak na widzów wpływa śmierć ekranowych postaci - to są prawdziwe uderzenia w serducho. Śmierć jakiegoś Starka to nic w porównaniu ze stratami w "Sonsach"... Sutter doskonale, co pisałem też wcześniej, wpasował SAMCRO do Charming. Nielegalne biznesy kręcone w małym miasteczku, z dala od czujnego oka stróżów prawa, pod różnymi przykrywkami, sprawdzają się tu idealnie.



Motocykle: 


Piękne bestie na których widok aż cieknie ślinka. Nawet jeśli jest się zwolennikiem samochodów, to w motocyklach z "Sons of Anarchy" nie można się nie zakochać. Bo któż nie kocha Harleya Davidsona?! Ten powiew i symbol wolności idealnie oddaje ducha bohaterów. Wspaniałe maszyny.



Miks gatunkowy: 


Kurt Sutter zadbał o to, by historia nie była przypisana ściśle to jednego gatunku. Mamy tu zatem elementy thrillera, kryminału, komedii, kina drogi, produkcji autorskiej, a nawet westernu. Mieszanka zastosowana przez twórcę przyniosła wspaniały efekt - elementy różnych gatunków idealnie się dopełniają tworząc genialną i spójną całość.



Cameo: 


W epizodach w "Sons of Anarchy" wystąpili chociażby Stephen King, David Hasselhoff, Ashley Tisdale, Walton Goggins, Courtney Love, Danny Trejo... Większą rolę przypisano Marilynowi Mansonowi, który na ekranie pojawiał się kilkukrotnie i odegrał całkiem ważną rolę. A to jedynie część znanych osobistości, które przewijały się przez serial (wszystkich wymieniam z głowy). Serial w USA był tak kochany, że Sutter w zasadzie nie musiał nikogo prosić o gościnny udział - ludzie zgłaszali się sami. I nie ma się tu czemu dziwić...



Powrót (?)



Cztery lata trwała moja tęsknota - na szczęście Kurt Sutter postanowił wrócić do świata, który zostawił. Świat się zmienił, zmieniły się sojusze, jednak, mam nadzieję, że nie zmieniła się chęć twórcy do tworzenia genialnych historii. O tym przekonamy się w serialu "Mayans M.C.", których pilot mnie zachwycił. Oby serial ten stał się godnym następcą "Sons of Anarchy" - telewizji tego potrzeba! No i powraca to oczekiwanie... Epizody co tydzień, napięcie rośnie, aż nie można się doczekać tego, co przyniesie kolejny odcinek. Pokolenie Netflixa tego nie zna... A szkoda, bo dopiero wtedy można w pełni docenić klasę serialu - skoro nie można się doczekać kolejnego tygodnia, to "wiedz, że coś się dzieje"...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz