Joss Whedon, w niektórych kręgach, uważany jest za twórcę kultowego. Zasłużenie, niezasłużenie - każdy jest w stanie ocenić to samemu. Ja jednak od początku twierdziłem, że do roboty w Marvelu po prostu się nie nadaje. Jego produkcje, w większości, powielają te same schematy, brak mu doświadczenia z wysokobudżetowymi dziełami... No i nie ma co ukrywać - jego "Avengers" okazali się jedną ze słabszych produkcji Marvela, a mimo to, dostał szansę na realizację "dwójki". Z planu dochodziło wiele negatywnych sygnałów - chłop zaczął strzelać fochy, nic mu się nie podobało. Kevin Feige podjął zatem jedyną możliwą decyzję - rozstanie wytwórni z reżyserem. Czy słusznie? A może "Avengers: Czas Ultrona" zaprzeczyli racjonalności tej decyzji?
Reżyser miał wszystko - niezwykle zdolnych aktorów, kapitalnego przeciwnika dla grupy, masę lokacji do dewastacji, no i możliwość przygotowania widzów pod rewolucję, jaka zajdzie w najbliższych latach w marvelowym uniwersum. No i potwierdził jedynie to, że do wysokobudżetowego kina się nie nadaje. Próbował wciskać w każdym możliwym momencie dialogi, które miały RZEKOMO rozbudować od strony psychologicznej wszystkich ekranowych bohaterów. Możecie się jedynie domyślić, jak żałośnie wygląda to na ekranie - to tak, jakby nagle Michael Bay chciał zrealizować kino psychologiczne, a Patryk Vega dobry film. Rozmowy Natashy z Bruce'm albo Pietro z Wandą są tak sztuczne i tragiczne, że ma się ochotę poprosić pana z obsługi, by przewinął te fragmenty. Co sobie taki Whedon sobie myślał wciskając na siłę te beznadziejne fragmenty? Że głupi widz się nie zorientuje? Że wszyscy jesteśmy idiotami i uznamy, że to jest fajne? Nie wiem, czy celowo, czy nie, ale Joss robi z widzów kretynów, którzy nie mają własnych mózgów. I on śmiał marudzić, że Marvel ingeruje w montaż filmu i wywala różne sceny, zastępując je innymi? Na ekranie doskonale widać, co wyszło spod ręki Whedona, a co nie - i uwierzcie mi, wszelkie możliwe laury należą się jedynie Kevinowi Feige, który zapanował nad "Czasem Ultrona" i spowodował, że film bardzo mocno nie odstaje poziomem od ostatnich, kapitalnych, produkcji studia. Już się boję, jakby wyglądała ta produkcja, gdyby decydenci się nie wtrącili... Z innych planów filmowych studia nigdy nie docierały informacje, że Marvel mocno ingeruje w produkcję - tylko od Whedona... Dziwi to kogoś? Gość zniszczył pierwszą część "Avengers" i był bliski zniszczenia i drugiej... Naprawdę podziwiam Feige'a - widać, że niesamowicie zależy mu na tym, by filmy jego wytwórni były jak najlepsze i praktycznie za każdym razem dostarcza nam fenomenalne widowisko. Whedon uważa się za wielką gwiazdą i w końcu dostał to, na co zasłużył - kopniaka w dupę.
Tu chciałbym skończyć swój wywód o rozkapryszonej primadonnie, ale nie mogę... Whedon odpowiadał także za scenariusz produkcji. "Czas Ultrona" miał ponownie zebrać całą drużynę i podprowadzić akcję pod wstęp do nadciągającej wojny. Niestety, jak się jest Whedonem, to nawet tak proste zadanie wydaje się zbyt skomplikowane. Owszem, bohaterowie, tym razem, mają lepiej rozłożony czas ekranowy, jednak tak gwałtowne rozszerzenie ilości postaci, jakie ma tu miejsce, okazuje się totalną kompromitacją. Kończy się na tym, że nasi ulubieńcy przez większość produkcji po prostu milczą lub stają się tłem dla filmowych wydarzeń, bo Whedon musi wkleić kolejnego, nowego superhiroł. Przesadził i to maksymalnie. A wiecie co jest gorsze? Chciał dodać jeszcze dwóch(!) kolejnych, ale Feige się nie zgodził - no i Joss strzelił focha, a my możemy się jedynie cieszyć. Jeszcze większa ilość postaci byłaby strzałem w stopę - już teraz jest ich na ekranie o około pięć za dużo. Można je było wprowadzać pojedynczo, w innych filmach - ale nie, Joss postanowił wcisnąć wszystkich jednocześnie. A wiecie co jest jeszcze gorsze? Z "Czasu Ultrona" wyparowało poczucie humoru... Serio - praktycznie nie ma tu marvelowych sucharów, co w przypadku takiej produkcji jest błędem karygodnym. Whedon chciał filmu poważnego umieszczonego w typowej stylistyce Marvela. Co za baran! Brak tego ekranowego luzu to wręcz hańba! Jedyne, co mogę dobrego napisać o scenariuszu to to, że w fajny sposób wprowadzono czarny charakter oraz w bardzo dobrym stylu rozwijano jego "osobowość". Ultron jest faktycznie ozdobą tego filmu - pytanie jednak, czy bardziej za sprawą fabuły, czy fenomenalnego dubbingu Spadera?
No właśnie - aktorzy. Już pisałem, że każdy z bohaterów nie ma dla siebie zbyt wiele czasu. To, niestety, wyraźnie widać w przypadku dwójki odtwórców głównych ról. Mark Ruffalo i Scarlett Johansson są tak słabi, że wydaje się to aż zbyt nieprawdopodobne. Nie dają z siebie niczego - gorsze jest jednak to, że ich wątek jest i tak jednym z bardziej rozbudowanych... Rozmowy prowadzone między ich bohaterami są tak sztuczne, łopatologiczne i drętwe, że przypominają bardziej polskie "komedie" romantyczne, niż marvelowe dzieło. Błąd Whedona i błąd aktorów - cóż, szkoda, że tak zdolni ludzie podeszli do swego zadania na zasadzie "coś powiem, a i tak czek dostanę". Na całe szczęście ich "zaangażowanie" starają się "przykryć" inni. Downey, Hemsworth, Jackson, Evans i Renner naprawdę dają z siebie sporo i jest to dla widza widoczne. Zagrali "po swojemu", po marvelowemu i stają się jednym z ważniejszych ogniw całości produkcji. Co więcej - bardzo narzekałem na ilość wprowadzonych postaci, ale nie mogę narzekać na ich jakość. Taylor-Johnson jako Quicksilver wypada kapitalnie - może troszku gorzej od Petersa, grającego tą samą postać w "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie", ale i tak mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. W końcu objawił nam się także i Paul Bettany - może i skryty za irytującą charakteryzacją, ale Vision okazuje się całkiem fajną postacią, która daje nadzieję na ciekawy wątek w dalszych filmach Marvela. Największą aktorską niespodzianką jest tu jednak Elizabeth Olsen, której powierzono rolę Scarlet Witch. Nie dość, że prezentuje się okazale, to na dodatek aktorsko idealnie wpisuje się do "avengersowej" ekipy. Jest luz, jest fajna kreacja! Czekam na kolejne ekranowe minuty Scarlet w filmach Marvela! Jednak, tak naprawdę, największym plusem produkcji jest tu... głos Jamesa Spadera. Po prostu jedno wielkie WOW! Ten dubbing naprawdę przeraża i powoduje, że Ultrona można traktować jedynie na poważnie. Tacy Eccleston, czy Weaving mogą mu buty czyścić. Spader to jedna wielka charyzma, która genialnie przekłada się na jego bohatera! Totalna miazga!
"Czas Ultrona" to także, kolejny, popis specjalistów od efektów specjalnych. W zasadzie, ten film, to jeden wielki efekt specjalny. Wyróżnić można tu sporo - od początkowej sceny akcji w bazie HYDRY, poprzez zadymkę u King Konga/Golluma (dowcip dla kumatych;)) aż po efekciarski, choć nie ukrywajmy, GŁUPI finał - spece od komputerów mieli ręce pełne roboty, jednak wszystko dopięli na ostatni guzik. A wygląd generowanych na ekranach monitorów postaci - majstersztyk. Hulk znów wygląda czadersko, jednak tym razem zostaje przesunięty na dalszy plan ze względu na genialne przedstawienie Ultrona. To jest coś niesamowitego. Główny przeciwnik ekipy robi piorunujące wrażenie - to prawdziwe, komputerowe arcydzieło. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o Visionie. Jego wygląd woła o pomstę do nieba i naprawdę strasznie trudno się do niego przyzwyczaić - to tak, jakby cały budżet wydano na Hulka i Ultrona i zabrakło im na tego ziomala. Dobrze chociaż, że Bettany podołał roli - w przeciwnym razie Vision byłby niezłą wtopą Marvela.
Do plusów produkcji należy zaliczyć także bezapelacyjnie zdjęcia i muzykę. Pierwszym zajął się, znany ze "Strażników Galaktyki", Ben Davis i od razu widać efekty. Ujęcia są rewelacyjne, kamera wychwytuje najmniejsze detale rozgrywające się nawet na dalszych planach, a my mamy czasem wrażenie obecności w samym środku akcji. Fenomenalna robota. Za soundtrack odpowiadało zaś dwóch, świetnych kompozytorów. Brian Tyler i Danny Elfman stworzyli bardzo przyjemne, choć nie tak doskonałe jak w "Strażnikach Galaktyki", dzieło, które fenomenalnie zazębia się z ekranowymi wydarzeniami. Nie wiem jednak, czy nie lepszą opcją było zatrudnienie tylko jednego z nich - może wtedy otrzymalibyśmy prawdziwy orgazm dla naszych uszu?
"Avengers: Czas Ultrona" są filmem dobrym - temu nie da się zaprzeczyć. Mają jednak jedną, cholernie wielką, wadę - nazywa się Joss Whedon. Jestem w stanie się założyć, że nawet kamień posadzony na fotelu reżysera wykonałby lepszą robotę niż pan primadonna - niewiele zabrakło, by sprowadził na ekranową drużynę prawdziwą katastrofę. Na szczęście, odpowiednie osoby w porę zadziałały i uchroniły tę produkcję przed wtopą. Całe szczęście, że ten pan odchodzi - niech wraca do mniejszych projektów, które są dla niego idealne. Do blockbusterów się po prostu nie nadaje...
Ocena:
7/10
(może naciągnięte o jedno "oczko", ale miłość do filmów Marvela robi swoje)

"Z innych planów filmowych studia nigdy nie docierały informacje, że Marvel mocno ingeruje w produkcję - tylko od Whedona..."
OdpowiedzUsuńNie do końca masz rację. Wszak jeśli mnie pamięć nie myli to właśnie z tego powodu Edgar Wright zrezygnował z reżyserowania "Ant-mana".
Masz rację, mój wielbłąd. Trochę usprawiedliwię się tym, że po tym, jak Edzio odszedł oraz po obejrzeniu trailerów, kompletnie na ten film nie czekam :D Ale i tak mój błąd :)
Usuń