środa, 7 stycznia 2015

Wiking Recenzuje: "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii"







Chciałem totalnie olać ten film. Dwie poprzednie części były słabe, a trailer "trójki" zapowiadał najgorszą z nich. Życie wymaga jednak poświęceń, no i się poświęciłem. Dla Was :D No dobra, sam też chciałem jednak zobaczyć, jak to zakończą. Skoro już się zamuliłem przy dwóch częściach... Zatem, już bez pitu pitu, najnowsze dzieło Petera Jacksona już za mną...





Szkoda tylko, że poświęciłem na nie aż tyle czasu... Pomyśleć, że w tym czasie mogłem zamieść ulice Poznania, umyć wszystkie okna, wyrzucić śmieci, zabić sąsiada, który odpala TV z maksymalnie podkręconym dźwiękiem, bo jest zrąbem... Naprawdę mam być szczery? "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" to bezsprzecznie największa filmowa żenada ostatnich lat. Film na siłę ckliwy, tworzony na siłę i na siłę wpuszczony do kin. Peter Jackson odwalił chałę, przy której aż chce się wyjść z kina. Po dwóch minutach...

Czy ten film miał sens? Czy ta trylogia miała sens? Czy Peter lecący na kasę miał sens? Szczerze mówiąc, jako fan "Władcy Pierścieni", mam ochotę udusić reżysera. "Hobbit: Niezwykła Podróż" i "Hobbit: Pustkowie Smauga" w porównaniu do "trójki" okazują się arcydziełami światowego kina, dziełami wybitnymi - a przecież same były jakie były... "Bitwa Pięciu Armii" miała być częścią najbardziej spektakularną, mostem między tą trylogią, a "Władcą Pierścieni". Okazała się jednak dziełem gorszym niż wszystkie produkcje Asylum razem wzięte...

Od czego by tu zacząć? W sumie, to nieistotne, tu wszystko jest tragiczne. Od reżyserii, poprzez scenariusz, aktorstwo i co najdziwniejsze, efekty specjalne. Żyjemy w XXI wieku, graficy są w stanie wyczarować na komputerach absolutnie wszystko... najpierw jednak muszą się znać na rzeczy, a nie być mistrzami Painta. A takich własnie Jackson zatrudnił. Efekty specjalne w "Bitwie Pięciu Armii" wołają o pomstę do nieba, są gorsze niż... W sumie nie mam porównania, bo nawet słynny smok z "Wiedźmina", czy lateksowe kukły z którymi walczył Geralt prezentowały się bardziej okazale niż ta, podobno, megaprodukcja. Wszystko tu jest sztuczne - od scenografii, poprzez walki, smoka, orki, ludzi, Legolasa, pseudotrolle, Saurona aż po najlepsze, czyli ten narysowane przez dziecko z podstawówki spadające kamienie. No nie mogę! Na co poszedł cały budżet?! Toż to większy przekręt niż działalność Wall Street. Ja za takie gówno (inaczej tego nie da się po prostu nazwać - przepraszam urażonych brzydkim słowem) nie zapłaciłbym pięciu groszy. My tymczasem mówimy o bardzo grubych milionach! WTF?! Jakim cudem efekty z "Władcy Pierścieni" prezentują się dalej tak genialnie, a ten syf z "Hobbita" wieje taką żenadą?! Jackson, myślałeś, że nikt się nie zorientuje, że cały budżet schowałeś w swojej kieszeni?Ale wiecie co? To nie jest jeszcze najgorsze. W filmie jest scena, gdy wkurzona Galadriela drze japę i robi hokus-pokus przed okiem Saurona - jej twarz zmienia kolor na niebieski. Uwierzcie, tak masakrycznie tragicznego, beznadziejnego, żałosnego, ch....ego efektu nie widzieliście w życiu. Nawet w kinie tureckim lat 70 XX wieku - wiem co mówię, oglądałem paru przedstawicieli gatunku. Masakra, jak taką żenadę można było wkleić do superprodukcji?! Toż to nawet dzieci z podstawówki wyśmieją, bo lepsze efekty widują w "Teletubisiach"!

Uwierzcie, naprawdę chciałbym na tym skończyć marudzenie. Ale nie mogę. Po prostu nie mogę. Za cholerę, nie mogę. Dlaczego? Bo równie "wspaniały" jest tu scenariusz. Narzekacie na polskie komedie romantyczne? Obejrzyjcie "Bitwę Pięciu Armii" i docenicie kunszt naszych scenarzystów. Te wszystkie sztucznie podniosłe sceny, te żałosne sceny smutku, te tragicznie poprowadzone, "nieprzewidywalne" zbiegi okoliczności... No aż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Tolkien właśnie wstał z grobu i idzie spuścić twórcom tekstu potężny wp... łomot. Mamy zatem smutne sceny, przy których płaczemy ze śmiechu (finał). Mamy sceny grozy przy których leżymy na podłodze ocierając łzy po głośnych wybuchach śmiechu (te jakieś duszki, co atakują Gandalfa i jego gangstaekipę). Mamy sceny rozmów przy których płaczemy ze śmiechu, bo ich poziom jest niższy niż w "Modzie na Sukces" (wszystkie dialogi między krasnalami). No i sceny bitwy, przy których płaczemy ze śmiechu nie tylko przy efektach specjalnych, ale i oglądając tych biednych bohaterów, którzy zmuszeni zostali przez scenarzystów do pojawienia się w określonym miejscu, by spotkał ich przewidziany wcześniej los (krasnale w śmiesznej górskiej wieży). Widziałem wiele żałosnych scenariuszy, oglądałem wiele żałosnych filmów na ich podstawie, ale "Bitwa Pięciu Armii" bije je totalnie na głowę swoim idiotyzmem, ilością scen typu "żenua". Osobiście, czułem się obrażany przez scenarzystów oglądając to ścierwo.

A na tym jeszcze nie koniec. Są i aktorzy. Znaczy "aktorzy". Tu nie ma dobrej kreacji, tu nie ma średniej kreacji, tu nie ma nawet słabej kreacji. Tu są same chałowate kreacje! Wszyscy, po prostu wszyscy, włącznie z Ianem, są totalnie żałośni. Ale, w sumie, jakby zapłacili mi takie honorarium, też odwaliłbym taką chałę, wziął czek i poszedł do domu. Oglądam zatem tych ludzi wyglądających tak, jakby dzień wcześniej ostro balowali, ba, chyba nawet tego samego dnia balowali i na siłę zostali zmuszeni by wejść na plan filmu. To już nawet w "Transformersach" aktorstwo było lepsze, mimo, iż tam aktorstwa nie było. Co ja właśnie widziałem?! Aktorskich amatorów, czy podobno, aktorów z wysokiej półki?! Mam wrażenie, że ta pierwsza opcja pasuje tu idealnie. W poprzednich częściach chociaż się wysilali, by udawać, że grają, a tu? Ian ma ciągle przestraszoną minę, Freeman udaje cwaniaczka (z naciskiem na udaje, bo to mu kompletnie nie wychodzi), Orlando jest chyba wygenerowany komputerowo wraz ze swoją mimiką, Lilly ma jedną minę, a Evans udaje charyzmę. Najgorszy jest jednak Armitage, który nie tylko udaje bycie szalonym, ale i udaje, że potrafi grać. Jakbym napisał, że to jedna z najsłabszych ról w historii, musiałbym przeprosić wszystkich, których zaliczam do tej kategorii. To JEST najgorsza rola w historii. Parodia aktorstwa - to tak, jakby... Aaa, po tym filmie, nie mam już nawet sił na wymyślanie żadnych zestawień, choć to lubię. Równie dobrze w tym filmie mogłyby grać drzewa rosnące w pobliżu mojego bloku - nikt nie zobaczyłby różnicy, a może i one wypadłyby lepiej. Tak, wypadłyby lepiej, bo gorzej się nie da.

Przy całej tej lawinie wad, chciałbym ten tekst zakończyć, ale znów nie mogę. Została muzyka. Niby silny punkt dotychczasowych części - tu również wypada fatalnie. To TE SAME utwory, co poprzednio, różniące się może paroma nutami, jednak wplecione w film tak tragicznie, że gorzej się nie dało. Tu muzyka po prostu nie pasuje do akcji! To tak, jakby puścić techno na koncercie metalowym i czekać na brawa. Goście wzięli kasę za to samo, poszli do domów, żyją jak królowie... Nic tylko dorwać taką banalną robotę, z której nikt cię nie rozliczy...



"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" okazał się kinem o wiele, wiele, wiele, wiele, wiele, wiele gorszym niż się spodziewałem. To dzieło bez zalet, nawet bez maciupeńkiego plusiczka. Tu wszystko jest złe, tragiczne, żałosne. Na miejscu twórców byłoby mi wstyd wpuszczać taki chłam do kin. Ale oni są zacieszeni - kasiorka płynie szerokim strumieniem, chatki na Malediwach budować można. Szkoda tylko, że to wszystko dzięki gwałtowi na klasyce fantasy. Mam nadzieję, że groźba Jacksona, iż powróci do Śródziemia,  nie doczeka się spełnienia. To byłby czarny dzień dla świata i zapewne początek jego końca...





Ocena:

1/10






A jak powinien wyglądać filmowy "Hobbit"? Internety już wiedzą i mają sto procent racji:














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz