środa, 17 lipca 2024

"Wikingowie: Walhalla" (sezon III) - recenzja




Nastał Ragnarok. Nastał czas, by rozstać się z serialem "Wikingowie: Walhalla". Nastał czas, byśmy pożegnali się z Freydis, Leifem i Haraldem. Nastał czas, by "Wikingowie" wyruszyli na ostatnią wyprawę.



"Prawdziwi Wikingowie zawsze dążą do chwały" - to zdanie pada w jednym z odcinków z ust Haralda i jakże trafnie definiuje i ten serial. Po średnim pierwszym sezonie, twórcy wyciągnęli wnioski, naprawili błędy i ruszyli po swoje, po zwycięstwo, po triumf, jakim okazała się seria druga. Postawiono tam na dynamikę, akcję, a wojna o wpływy była idealnie wyważona ze świetnie zaprezentowanymi wątkami przygodowymi. Co zaś czeka na Was w serii trzeciej, finałowej?



Od wydarzeń z drugiej serii mija siedem lat. Świat ulega coraz większym przemianom, skandynawskie wierzenia zostały już praktycznie wyparte przez chrześcijaństwo, a walka o wpływy i dziedziczenie ziem w Europie staje się coraz bardziej zawiła. W tej dziejowej zawierusze spotykamy naszych ulubionych protagonistów: marzącego o koronie Norwegii Haralda, żądnego przygód i odkryć Leifa oraz pragnącą przywrócić dawną wiarę Freydis. Cała trójka weźmie udział w grze, której zwycięzcy zyskają wieczną chwałę i nieśmiertelność.



Chwała Odynowi, chwała scenarzystom! Trzeci sezon to osiem niezwykle dynamicznych i trzymających w napięciu odcinków. Nie ma tu miejsca na nudę, nie ma tu zbędnych scen, otrzymujemy creme de la creme "Wikingów", czyli masę przygód, masę intryg i masę przepięknych lokalizacji. Wraz z bohaterami trafiamy między innymi na Sycylię, do Konstantynopola, na Grenlandię, no i oczywiście tam, gdzie wszystko się zaczęło, czyli do Kattegat. Wszystko pięknie uzasadniono fabularnie, znakomicie mieszając prawdziwe wydarzenia z naszej przeszłości z tymi fikcyjnymi, które zrodziły się w głowach scenarzystów. Twórcom "Wikingów: Walhalli" pomysłów nie brakuje. Poprzez metamorfozę Europy, poprzez liczne dworskie intrygi, poprzez liczne bitwy i potyczki, ewoluują nasi bohaterowie. Nie są to jakieś sztuczne cyborgi, to ludzie z krwi i kości, kształtowani przez wydarzenia, w których uczestniczą. Ich przeszłość, ich ambicje, ich bieżące problemy - to wszystko wpływa na to, jak odnajdują się w nowej rzeczywistości, gdzie nie liczą się już spontaniczne grabieże, a walka o trony ogromnych mocarstw. Dynamikę akcji znakomicie budują dialogi oraz interakcje między poszczególnymi bohaterami - tu nie zawsze liczy się brutalna siła, a często zwycięża podejście dyplomatyczne. Fabuła zaprezentowana w trzeciej serii "Wikingów: Walhalli" naprawdę nas angażuje, powoduje, że chcemy oglądać odcinek za odcinkiem, by zobaczyć, co spotka naszych ulubieńców. Tym większa szkoda, że Netflix nie pozwolił twórcom opowiedzieć pełnej historii Haralda czy Leifa, uznając, że sezon ten będzie finalnym. No tak, lepiej przewalać hajs na masowy szrot niż pozwolić kompetentnym ludziom ukazać dzieje jednostek, które zmieniły bieg naszych dziejów... 



Nawet najlepszy scenariusz potrzebuje jednak perfekcyjnej obsady, która będzie w stanie idealnie oddać go na ekranie. "Wikingowie: Walhalla" nie mają obsady perfekcyjnej... mają obsadę boską! Pokochałem bohaterów tego serialu, pokochałem tych aktorów! Tu każdy, począwszy od pierwszego planu, a kończąc na ekipie epizodycznej, daje z siebie wszystko. Spójrzmy na nasze główne trio: Frida Gustavsson (Freydis), Leo Suter (Harald) i Sam Corlett (Leif). Widz autentycznie wierzy w przemianę ich bohaterów, kibicuje im, chce, by zrealizowali swoje marzenia i to pomimo faktu, iż nie są krystalicznie czystymi protagonistami. Widzimy jednak, że aby przetrwać w otaczającym ich świecie, muszą łamać zasady, muszą dostosowywać się do taktyk swoich antagonistów. Frida, Leo i Sam tchnęli życie w swoich bohaterów, stworzyli z nich prawdziwych ludzi - właśnie tego, jako widzowie, przecież pragniemy. Nie chcemy sztuczności i tu sztuczności nie otrzymamy. Kocham tę trójkę, uważam, że lepiej Freydis, Haralda i Leifa obsadzić się nie dało, jednak w trzecim sezonie zmiażdżyło mnie inne trio, które stworzyło, według mnie, najlepsze serialowe kreacje drugoplanowe w tym roku. Mowa tu o Bradleyu Freegardzie (Kanut Wielki), Davidzie Oaksie (Earl Godwin) i Secie Sjostrandzie (Magnus) - o kur... co oni grają! To prawdziwy koncert, to prawdziwa maestria! Bradley Freegard miażdży nas swoją charyzmą i aktorskim talentem (wybór dziedzica to jakiś obłęd, dawno nie widziałem tak genialnie zagranej sceny w serialach!), David Oakes tak wybitnie gra cynicznego gnojka chcącego utrzymać się u "koryta", że aż go szczerze nienawidzimy (tak potrafią tylko wielcy!), a Set Sjostrand to już majstersztyk wśród antagonistów, chcemy by jego bohater umierał w męczarniach (by stworzyć taką postać potrzeba potężnej dawki talentu). Muszę tu również wyróżnić Emmę Berlin (błyszczy niesamowicie jako królowa Emma), Floriana Munteanu (fenomenalny jako dowódca wojsk bizantyjskich) oraz oczywiście Marcina Dorocińskiego (w tej serii bardzo krótkie cameo, acz i tak jest genialny, jak zawsze). Osoby odpowiedzialne za casting do "Wikingów: Walhalli" zasługują na najwyższe uznanie - zebrali genialną ekipę, za którą autentycznie będę tęsknić. Ileż bym dał, by serial ten doczekał się kolejnych sezonów, z tą samą obsadą...



Ogromną siłą serialu pozostały również muzyka, zdjęcia i montaż. Soundtrack perfekcyjnie buduje klimat każdej sekundy produkcji, bywa wolny i spokojny w scenach rozmów, bardzo dynamiczny w scenach walk, podniosły w momentach przełomowych. Muzyka zapada w pamięci, doskonale oddaje ekranowy nastrój, staje się jednym z bohaterów produkcji. To znakomite kompozycje, bez których "Wikingowie: Walhalla" mogliby stracić swojego ducha. Podobnie jest i ze zdjęciami. Operatorsko ten serial to absolutny top. Kamera doskonale kadruje prezentowane wydarzenia, czujemy się tak, jakbyśmy znaleźli się w samym centrum prezentowanych zdarzeń. Nie jest istotnym, czy na ekranie odbywa dialog, bitwa, czy prezentowany jest krajobraz - zdjęcia są po prostu kapitalne! Całości produkcji dopełnia rewelacyjny montaż. Fabuła dość szybko przeskakuje między różnymi miejscami, energia każdej sceny jest inna, a my nie czujemy tu ani grama chaosu, wszystko jest perfekcyjnie "spięte", nikt nie pogubi się w prezentowanych wydarzeniach. Całość "sklejono" idealnie, odpowiednio dynamicznie.



"Wikingowie: Walhalla" to produkcja, której będzie mi brakować. Chciałbym zobaczyć kolejne serie, chciałbym zobaczyć, jak Leif odnajduje pewien duży kontynent na blisko pięćset lat przed takim jednym Kolumbem, chciałbym zobaczyć jak Harald staje się jednym z najsłynniejszych wojowników w dziejach, chciałbym zobaczyć, jak rok 1066 zmienia oblicze Europy. Niestety, Netflix jak to Netflix, dał zada... Będę tęsknić za tym serialem, za tą obsadą... Wam zaś bardzo polecam zapoznać się z prawdziwymi sylwetkami prezentowanych w tym serialu postaci. Kanut Wielki, Leif Eriksson, Harald Hardrada to ludzie, którzy swoimi życiorysami mogliby obdzielić połowę świata - warto ich poznać (o ile ich jeszcze nie znacie), by dowiedzieć się, czym jest prawdziwa zajebistość. To jedni z najważniejszych bohaterów w historii, o których oczywiście z polskich podręczników szkolnych praktycznie nic się nie dowiecie... Wiadomo, lepiej po raz miliardowy wałkować nic nieznaczących faraonów egipskich... Mam nadzieję, że "Wikingowie: Walhalla" spowodują, iż więcej osób postanowi zapoznać się z tym okresem w dziejach Europy - gwarantuję, lepsze to niż jakieś "Gry o Tron"!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz