sobota, 3 stycznia 2015

Wiking recenzuje: "Exodus"


Cóż, w normalnych okolicznościach zapewne bym tę produkcję olał. Bo jak tu oglądać film o gościu, który gada z płonącym krzewem, żyje miliard miliardów lat i ratuje uciśniony lud przed złym faraonem - to nawet w dziele fantasy by nie przeszło. Wiem, wiem - jestem bezbożnikiem, poganinem, satanistą... :D Ale nie chcę tu obrażać niczyich uczuć religijnych - sam mam wielu znajomych katolików i świetnie się dogadujemy. Ale wracając - skoro jednak za ten film zabrał się sam Ridley Scott, do obsady dołączyli Bale i Edgerton, a na dodatek trailery zapowiadały świetną rozrywkę - to jak to mogłem olać? :D



Rozmowa, bitwa, rozmowa, bitwa, nudna rodzina, rozmowa, bitwa, rozmowa, bitwa - to chyba najkrótsze streszczenie tego filmu. Tego bardzo dobrego(!) filmu. Tak, ja bezbożnik, mówię Wam, że to bardzo dobry film. Nie umierajcie mi tu teraz! Niech ktoś dzwoni pod 112! Jeśli już oddychacie, to spieszę z wyjaśnieniami. Oto Ridley Scott dokonał rzeczy, która wydawała się niemożliwa - sprawił, że zarówno wierzący, jak i niewierzący... złapią zonka. Ale bardzo pozytywnego. Bóg się tu pojawia (w, hmmmm jak to określić, specyficznej formie), jednak nie stanowi osi wydarzeń. Ma na nie wpływ (choć czy napewno?), jednak liczy się tu tak naprawdę historia Mojżesza - człowieka, który zarobił kamieniem w bańkę. Niektóerzy zobaczą tu boską interwencję, inni niekoniecznie. I to jest tu właśnie najciekawsze - to dalej historia biblijna, jednak opowiedziana z takim polotem, że nawet osobom, które biblię widziały jedynie w empiku (a Nergal siedzi i się śmieje :D) powinna się spodobać. "Exodus" naprawdę trudno jednoznacznie ocenić - to film, który wywoła naprawdę skrajne emocje (zwłaszcza u nas, wśród tej fanatycznej grupki Jezusa).

Zapisuję się zatem do tych ludków, którzy uważają, że to dzieło bardzo dobre, acz nie pozbawione wad. A właściwie jednej, ale tak potężnej, że aż to się w głowie nie mieści. Żona i dziecko Mojżesza - no kuźwa, do stu piorunów, jak można tak beznadziejny, nudny, tragiczny, oklepany i żałosny wątek wprowadzić do filmu, który tak fenomenalnie się ogląda?! To totalna zapchajdziura, którą powinno się eksterminować, wyciąć, spalić na stosie! Sceny te trwają może ze 20 minut (tak strzelam, bo przysypiałem), ale to najgorsze 20 minut w historii kina (no może prócz "Avatara"). Jest drętwo, jest nudnie, jest żałośnie - zrozumiałbym, gdyby te sceny były ważne dla fabuły. Ale do tysiąca pierunów - za CHOLERĘ nie są. Wycięlibyście i nikt nie zobaczyłby różnicy w fabule. Można wpleść do filmu romans, ale kiedy ma się na niego pomysł. Tu pomysłu nie było i polecam wziąć do kina poduszkę, by to przetrwać.

Na całe szczęście reszta produkcji to już typowy Ridley Scott. Jest akcja, jest masa efektów, jest świetny wątek Mojżesza i Ramzesa. Mamy zatem masę bitew, efekciarsko zrealizowane plagi, fenomenalną scenę przejścia przez Morze Czerwone... Każdy znajdzie tu coś dla siebie! W wielu momentach "Exodus" przypomina skrzyżowanie "Gladiatora" z "Helikopterem w Ogniu" nasycone dodatkowo... tym monumentalnym kinem amerykańskim lat 50 i 60 ubiegłego wieku. Hołd dla "Ben Hura", "Kleopatry" i innych tego typu produkcji jest tu naprawdę widoczny, jednak, co oczywiste, sporządzony głównie za pomocą komputerów. Mi to nie przeszkadza - uwielbiam dobre efekty specjalne. Jednak te w "Exodusie" nie są dobre, są fenomenalne! Opad szczeny miałem przy każdej batalistycznej scenie, przy każdej scenie plagi - robią absolutnie genialne wrażenie. Spece od efektów specjalnych zasługują na najwyższe uznanie - działanie komputera jest tu PRAKTYCZNIE niewidoczne, widać, że budżet nie poszedł na marne (w przeciwieństwie do choćby "Avatara", czy "Hobbita"). Najważniejsze, że mają one swoje uzasadnienie w filmie i nie są tylko po to, by były. A scena "powrotu" Morza Czerwonego - po prostu totalne WOW (zwłaszcza te ujęcia spod wody)!

No dobra, ja tu pitu pitu o efektach, jakby w tym filmie nie było nic innego. A takie sformułowanie byłoby... grzechem(:D). "Exodus" to także rewelacyjne starcie aktorskie dwóch charyzmatycznych osobowości - Christiana Bale'a i Joela Edgertona. Przyznam się, że jestem pod olbrzymim wrażeniem. Ten pierwszy, jak to ma we zwyczaju, gra swoje, co w jego przypadku oznacza ciągle to samo: jest genialny! Jak dobrze wiecie, uważam iż Christian znajduje się w ścisłej trójce najlepszych aktorów globu i za każdym razem, każdym kolejnym filmem, jedynie to potwierdza. Wbrew pozorom u Scotta nie miał łatwego zadania - Mojżesz nie jest tu postacią jednoznaczną, miota nim masa emocji, bohater przechodzi poważną przemianę. Bale czuje się zatem jak w domu - takie postacie są dla niego stworzone. Swoją charyzmą, talentem i pasją sprawia, iż wierzymy, iż taki Mojżesz mógł naprawdę istnieć, mógł czuć to, co ukazuje na ekranie Christian. Genialna robota. Ważne jest także to, iż tym razem napotkał godnego "przeciwnika". Joel jest tu w niesamowitym gazie (to chyba jego najlepsza kreacja!), a jego Ramzes raz nas śmieszy, a innym razem chcemy mu wbić dzidę w oko. Czy jednak faraon jest tu postacią czysto negatywną? Polemizowałbym. Edgerton doskonale pokazuje także i jego ludzkie oblicze, sprawiając, iż widzowie CZĘSTO czują z tym bohaterem specyficzną więź, często nawet mocno go dopingując. To mi się właśnie w filmie Scotta podoba - ta niejednoznaczność dwóch głównych bohaterów opowieści. Mógł odklepać standardzik - kochany i dobrotliwy Mojżesz kontra zły, zepsuty do szpiku kości Ramzes. Nie poszedł jednak na łatwiznę, a film jedynie na tym zyskuje. Nam, widzom, pozostaje się jedynie cieszyć. Mimo, że w obsadzie znalazło się miejsce i dla innych głośnych nazwisk, ich postacie są tłem, goszczą na ekranie po parę minutek. To film Bale'a i Edgertona - absolutnie fenomenalna decyzja Scotta!

Wiecie jednak co jest jeszcze lepsze? To, że nie potrafię się zdecydować, czy najważniejszym aspektem tej produkcji jest genialne starcie Mojżesza z Ramzesem, czy... soundtrack. Muzyka po prostu wgniata w fotel - każdy kolejny utwór jest lepszy od poprzedniego, każdy kolejny utwór w niesamowity sposób napędza akcję! Alberto Iglesias (nie mylić z partnerem/mężem Kurnikovej!) dokonał rzeczy wielkiej - ten soundtrack naprawdę miażdży system! Nie pamiętam kiedy, aż tak mocno, utwory z filmu zapadały w mojej pamięci - w przypadku "Exodusu" tak właśnie się dzieje! Ja muszę mieć płytę z tą muzyką!! Czy to scena batalistyczna, czy zwykła rozmowa, muzyka dodaje głębi i tworzy niezwykłą relację z ekranowymi wydarzeniami. To nie jest zwykły soundtrack, to już dzieło sztuki!

Wiele dobrego można napisać także o zdjęciach. Patriotycznie się zrobiło, bo tworzył je Dariusz Wolski. Ujęcia z lotu ptaka, czy te podwodne (wspomniane wcześniej) dodają tej produkcji jeszcze większego rozmachu, dzieło staje się jeszcze bardziej monumentalne. O tym, iż jest to jeden z najlepszych operatorów świata, chyba nie trzeba nikogo przekonywać - "Exodusem" jedynie to potwierdza. Wszystkie ujęcia są tu dokładnie przemyślane - nie można mieć absolutnie żadnych zastrzeżeń.

A co zostawiłem sobie na koniec? O dziwo... 3D. Tak, pokazy przedpremierowe odbywają się jedynie w tej technice i początkowo dość mocno się wahałem, czy warto wydać te parę złociszy więcej, czy poczekać tydzień. Drugie "o dziwo"... już nie żałuję. Jestem wrogiem tej technologii, to pewnie tez już wiecie, jednak w "Exodusie" sprawdza się wybornie! To jest ten prawdziwy trójwymiar, gdzie obiekty atakują nas z ekranu, gdzie czuje się te efekty i widzi się sens w siedzeniu przez cały seans w tych kretyńskich okularkach. Dobre 90% całości filmu TRZEBA w nich oglądać i to nie dlatego, że napisy przekonwertowano do tej technologii. Tu trójwymiar działa, jest świetny. Szczerze? W pewnym momencie kompletnie zapomniałem, że mam te okularki na nosie - aż tak wchłonęła mnie akcja, którą 3D jedynie pogłębia. Rzadko to piszę, ale ten film, w tej technologii, naprawdę się sprawdza! A to, z moich ust (właściwie to rąk) bardzo rzadki komplement.



Tak, wiem. Ta recka to jeden wielki komplement dla nowego filmu Scotta. Prawda jest jednak taka, że każdy odbierze to dzieło inaczej. Ja jestem nim zafascynowany - faktem jest, iż chyba jestem także fanbojem Ridleya, bo nawet tak zjechany "Adwokat" mi się podobał. "Exodus" to kino, które nie sprawi aż tylu kontrowersji i nie zobaczymy po nim kolejnego wiadra pomyj wylewanych na reżysera. Ja, ze swojej strony, gorąco do seansu zachęcam. Nie jest to kino doskonałe, ale ogląda się je fenomenalnie.





Ocena:

8,5/10






P.S. Mam też już graficzny plan dla systemu oceniania, ale na razie muszę znaleźć czas, by go "przelać" na kompa ;)





2 komentarze:

  1. Zachęcona maksymalnie; hehehe komplementy gonią komplementy a na koniec 8,5/10 :D - a już myślałam że film 10tkowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątek rodziny tą ocenę zaniża - bez niego byłoby co najmniej 9,5 :)

      Usuń