środa, 6 sierpnia 2025

Wielki ranking filmów DC Extended Universe

 



DCEU było wynalazkiem dziwnym, nieprzemyślanym i chaotycznym - nikogo, prócz fanatyków Zacka Snydera, nie zdziwiła informacja o zamknięciu tego projektu. Czas przyjrzeć się temu filmowemu uniwersum z perspektywy czasu - czy trafiły się tam jakieś perełki? Czas na wielki ranking filmów DCEU!





WIELKI RANKING FILMÓW DCEU:



MIEJSCE 16: "Wonder Woman 1984" - zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby ten film tworzył Patryk Vega efekt byłby... lepszy. Patty Jenkins stworzyła taki szrot, że śmiało można uznać ten wypierdek Hollywood za jedną z najgorszych produkcji w dziejach całej kinematografii. Wszystko jest tu fatalne: aktorzy, muzyka, efekty specjalne (dajcie mi Painta i stworzę lepsze)... Oglądanie "Wonder Woman 1984" to prawdziwe tortury, traumatyczne przeżycie.


MIEJSCE 15: "Wonder Woman" - Patty Jenkins trzeba oddać, że poziom to trzymać potrafi. Szkoda tylko, że to poziom ścieku. Pierwsza część przygód kobity z lassem powstała w ramach DCEU to prawdziwy paździerz. Seans przysparza niewyobrażalnych cierpień, a patrzenie na najgorsze slow motion w dziejach powoduje, że dla relaksu chce się odpalić "Smoleńsk" lub "Botoks". Jeszcze przed upadkiem DCEU Patty Jenkins zesrała się, że nie pozwolono jej stworzyć trzeciego filmu o Wonder Woman - my możemy zaś jedynie dziękować "władcom" tego uniwersum za oszczędzenie nam kolejnych cierpień.


MIEJSCE 14: "Aquaman i Zaginione Królestwo" - tego ścierwa nie był w stanie uratować nawet Jason Momoa. Przyjemniejsze od seansu tego kupsztyla jest zapewne nawet pływanie w szambie. Nic tu nie zagrało - widać, że film tworzono w bólach, że koncepcję zmieniano miliard razy, bo naprawdę nic tu nie trzyma się kupy. Na tym filmie umarło DCEU - całe szczęście.


MIEJSCE 13: "Shazam! Gniew Bogów" - jedyny gniew, jaki tu czułem to ten na siebie, że to guano obejrzałem. Humor na poziomie książeczek "100 najlepszych żartów o gównie", Zachary Levi wyglądający jakby wiecznie chciało mu się lecieć do toi toia, efekty specjalne stworzone przez informatyka bez rąk w windowsowskim Notatniku... Najgorsze jest jednak to, że w tym szrocie zagrała Helen Mirren - po co i dlaczego? To tajemnica większa niż ta, gdzie jest Bursztynowa Komnata...


MIEJSCE 12: "Shazam!" - jak widać nieszczęścia faktycznie chodzą parami... Humor na poziomie książeczek "100 najlepszych żartów o gównie", Zachary Levi wyglądający jakby wiecznie chciało mu się lecieć do toi toia, efekty specjalne stworzone przez informatyka bez rąk w windowsowskim Notatniku... Wklejając ten sam tekst i tak wykazałem się większą kreatywnością niż twórcy tego kupsztyla, a poprzednie zdanie idealnie podsumowuje i pierwszą część przygód tego beznadziejnego superbohatera.


MIEJSCE 11: "Blue Beetle" - jeśli Vin Diesel oglądał ten film to musiał być ostro na twórców wściekły, bo słowo "family" pada tu częściej niż w serii "Szybcy i Wściekli". No i w sumie to jedyne, co oferuje to dzieło. Reszta to już standard w DCEU: fatalni aktorzy, żałosny scenariusz, żarty słabsze niż te od pijanego wujka na weselu, efekty specjalne przypominające, że grafika w PONGu z 1972 jednak nie była taka zła... Niebieski Żuk chciał być trochę jak marvelowy Człek-Żelazko, ale na "chciał" się skończyło. Paździerzak.


MIEJSCE 10: "Legion Samobójców" (2016) - gdyby nie zajebista Margot Robbie jako Harley i bardzo dobry soundtrack, dzieło to otrzymałoby ode mnie zaszczytne 0/10 i znalazłoby się obok "Wonder Woman 1984". Po latach już wiemy, że David Ayer nie mógł zrealizować swojej wersji tej produkcji, że wszystko psuła mu wytwórnia. Widać to po ekranowym chaosie, braku spójnej fabuły, okrutnie złym montażu... Umówmy się jednak, że nawet te beznadziejne elementy składowe da się przeżyć, gdy patrzy się na najgorszy element całości tego dzieła, na człowieka-spierdolinę, najgorszy odpad w Hollywood, czyli na Jareda Leto gwałcącego legendę Jokera. Ten pseudoaktorzyna i pseudowokalista powinien być wszędzie zbanowany na wieki wieków... Tyle.


MIEJSCE 9: "Liga Sprawiedliwości" (2017) - jak to można było spierdolić?! Macie do dyspozycji najważniejszych superbohaterów z repertuaru DC i tworzycie to coś... Ten paździerz to dwie godziny nudy, slow motion i wybujałego ego Zacka Snydera, który chce nieść mesjanistyczną wizję niczym Patryk Vega (i robi to w tak samo żenujący sposób). Tak, to ta wersja montażowa filmu, którą stworzyła wytwórnia, ale w tym przypadku niewiele to zmieniło (o czym za chwilę więcej).


MIEJSCE 8: "Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości" - film, który zasłużenie stał się memem dzięki Marcie. Do tej pory uważam, że w niezamierzonych kwestiach komediowych scena "Martha i Martha" wygrywa, jest jedną z najlepszych w historii Hollywood. Szkoda tylko, że Snyder chciał, by "scena martowa" była na poważnie... Zack zrobił tu z Batmana i Supermana pośmiewisko, obiekt internetowych drwin, stworzył film totalnie paździerzowy. Jakiś pseudomrok, jakaś tępa fabuła, jakieś podniosłe opowiastki, które okazują się totalnym banałem... Do tej pory uważam, że gorszego Batmana niż Affleck nigdy nie było i film ten idealnie to potwierdza. W tym wszystkim najbardziej szkoda Jeremy'iego Ironsa, który tworzy naprawdę kapitalną postać Alfreda... Szkoda, że trafił akurat na czas DCEU...


MIEJSCE 7: "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera" - fanatycy reżysera (największe toxici w całym internecie) długo walczyli, by film ten wypuszczono. W końcu wytwórnia się ugięła, w końcu mieliśmy zobaczyć "Ligę Sprawiedliwości" taką, jaka pierwotnie miała trafić do kin (a nie taką, jaką zaserwowała nam w kinach wytwórnia). Tyle, że to... film o tej samej jakości, z tymi samymi błędami, za to trwający porąbane cztery godziny. Rozciągnięte, rozmemłane, okrutnie patetyczne dziełko, o którym szybko zapomniałem. Mesjanizm Zacka Snydera jest koszmarnie męczący, a tu, przez długość projekcji, jest męczący w sposób totalny. Tak, rozszerzono tu sporo wątków (część nawet sensownie), tak, bohaterowie mają tu więcej czasu (w niektórych przypadkach ma to sens), tylko co z tego? To wciąż koszmarnie nudny pokaz slajdów w slow motion z absurdalną dawką podniosłości. Jedynie toxici Snydera mają orgazm przy tej produkcji...


MIEJSCE 6: "Black Adam" - Dwayne "De Kamień" Johnson przez tysiąc lat dążył do tego, by ten projekt zrealizowano. No cóż... nie było warto. Owszem, o dziwo, w pierwszej połowie seansu film ten miewa niezłe momenty, ale później przychodzi typowe DCEU: paździerzowe efekty specjalne i brak pomysłu na fabułę. Dzieło to wygląda tak, jakby przy pierwszej połowie filmu nad projektem czuwali reżyser i Kamień, a potem całość przejęła wytwórnia i zrujnowała produkcję koncertowo. Czy tak było? Nie wiem. Wiem jednak, że "Black Adam" naprawdę mógł być dobrym filmem i gdyby po godzinie nie wbiły tu chaos i sztuczne efekciki tworzone chyba w DOSie, to takim mógł być... Szkoda.


MIEJSCE 5: "The Flash" - doszliśmy już do piątego miejsca, a tu ani śladu dobrego filmu. Czy teraz się to zmieni? No nie... Muszę jednak przyznać, że przez dłuższą część projekcji na "The Flash" bawiłem się całkiem nieźle: suchary tu pasowały, Michael Keaton i Sasha Calle dawali radę, nawet efekty aż tak nie biły w oczy kupsztylozą... Było jednak za dobrze, więc ostatnie kilkadziesiąt minut to już guano typowe dla DCEU. Cały pomysł na film legł w gruzach przygnieciony chaosem i wręcz absurdalnie fatalnym CGI. Trudno pojąć, jak z niezłego dzieła "The Flash" nagle przeobraził się w coś pokroju twórczości Patrysia Vegi. Trudno? No nie, źle to ująłem. Przecież wiadomo, że to krawaciarze z wytwórni przejęli i dokończyli ten film twierdząc, że potrafią to ogarnąć lepiej niż reżyser... No nie pykło...


MIEJSCE 4: "Ptaki Nocy" - nie, na liście wciąż nie ma dobrego filmu. "Ptaki Nocy" dowiodły, że pomimo, że Margot Robbie w roli Harley jest cudowna, to nie jest w stanie udźwignąć całego filmu. Opisywana produkcja ma wiele momentów od których aż wieje nudą, ma fatalnego antagonistę (jedna z najgorszych ról Ewana McGregora), a przyznana obrazowi kategoria "R" (tylko dla widzów powyżej osiemnastego roku życia) wpisana została chyba dla jaj, bo nic tu z kategorii "R" nie wynika (równie dobrze film ten mógł być oznaczony jako standardowe "PG-13"). Owszem, ostatnie kilkadziesiąt minut "Ptaków Nocy" jest zacne, Margot-Mary-Jurnee tworzą fajne trio (acz wiadomo, że rządzi Robbie!), są tu fajniaste sceny... Tylko co z tego, skoro jako całość to po prostu zwykły średniak o którym już nikt nie pamięta...


MIEJSCE 3: "Aquaman" - doczekaliście się, czas na dobry film! Tak, "Aquaman" ma wiele wad, jak choćby (standardowe dla DCEU) fatalne CGI czy banalną fabułkę. Na szczęście James Wan jest na tyle dobrym reżyserem, że nawet pomimo tego, zaserwował nam dzieło do którego naprawdę przyjemnie się wraca. Znakomity jest tu Momoa, spoko jest tu Lundgren, super wypada mix komedii z horrorem (wstawka z THE TRENCH jest zajebista)... Produkcję tę można określić staropolskim słowem "cool", które idealnie oddaje charakter tego dzieła. To fajne kino wakacyjno-rozrywkowe.


MIEJSCE 2: "Legion Samobójców" (2021) - James Gunn wpadł na (wtedy jeszcze) gościnne "występy" do DCEU i pokazał reszcie twórców, jak nakręcić genialne kino superbohaterskie. Margot Robbie jako Harley jest tu boska (widać, że Gunn pozwolił jej na totalne, odjechane szaleństwo), King Shark jest wybitny (jeszcze ten znakomity dubbing Stallone'a!), żarty są porypane (czyli idealne!), a całość jest porywająco chaotycznie doskonała. Tak, fabuła jest tu banalna, ale komu to przeszkadza, gdy na ekranie dzieje się tak wiele, dzieje się tak zajebiście, że aż leżymy na podłodze ze śmiechu? Teraz, gdy Gunn jest szefem działu filmowego DC, takich kozackich filmów otrzymamy o wiele więcej (już "Superman" jest zajebisty)! Piękne lata przed nami!



MIEJSCE 1: "Człowiek ze Stali" - film, który rozpoczął DCEU i który strasznie rozbudził moje nadzieje na to, że otrzymam wspaniałe kinowe uniwersum. Zack Snyder (wtedy jeszcze w znakomitej formie reżyserskiej) stworzył niemal idealne dzieło o Supermanie. "Człowiek ze Stali" to produkcja mroczna, przemyślana, znakomita od strony aktorskiej, rewelacyjna od strony wizualnej, doskonała od strony muzycznej. Znajdziecie tu może i parę momentów memicznych (choćby śmierć Jonathana), jednak totalnie nie psują one frajdy płynącej z seansu. Były to najlepsze kinowe przygody Clarka Kenta do czasu, gdy swojego Supermana przedstawił nam Gunn - oby James na swoim Latającym Człowieku w Majtkach na Wierzchu zbudował lepsze uniwersum niż to, które zapoczątkował "Człowiek ze Stali"...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz