piątek, 7 lutego 2025

Czy "Emilia Perez" to "Kobiety Mafii 3"?

 


Zapewne wkładam kij w mrowisko, ale muszę, bo nie wytrzymam. Mam serdecznie dość gloryfikowania filmu "Emilia Perez". Czas przestać robić z tego paździerzu arcydzieło!



Totalnie nie siedzę w oscarowym klimacie. Doskonale wiecie, że gardzę tymi nagrodami, uważam, że obrazy pokroju "Nomadland", "Moonlight" czy "Kształt Wody" hańbią tytuł "Najlepszego Filmu" (w latach, gdy wygrywały te produkcje, na świecie powstało milion lepszych dzieł). Jedyne, w czym dobra jest Akademia, to w ośmieszaniu samych siebie. W tym są absolutnymi mistrzami! Stąd też byłem totalnie poza bazą, miałem w zadzie, ile nominacji dostały takie paździerze jak "Emilia Perez" czy "Kompletnie Nieznany". Do czasu... Przeglądałem sobie internet i w oczy rzucił mi się artykuł, iż w tym roku byliśmy bliscy wyrównania oscarowego rekordu nominacji (ten wynosi czternaście). Jakież było moje zdziwienie, gdy przeczytałem, że trzynaście (!) zdobyła właśnie "Emilia Perez"... WTF?!



Mówimy tu o filmie, którego reżyser jawnie przyznał się, że kręci obraz o Meksyku nie znając kultury meksykańskiej. Mówimy tu o filmie, którego reżyserka castingu powiedziała, że nie zatrudnili meksykańskich aktorów, bo nie znaleźli (oprócz jedynej Meksykanki w jednej z głównych ról, Adriany Paz) nikogo utalentowanego z tego kraju (faktycznie, Gael Garcia Bernal, Diego Luna, Demian Bichir, czy Salma Hayek totalnie nie mają przecież talentu - ja pier...). Mówimy o filmie, którego akcja rozgrywa się w Meksyku, a dzieło nakręcono we Francji. Mówimy o filmie, którego scenariusz przypomina C-klasowe dzieła Dolpha Lundgrena czy Jean-Claude van Damme'a. Mówimy, w końcu, o filmie, który, gdyby nie wstawki musicalowe, mógłby stworzyć nawet Patryk Vega.



Czymże jest ta "Emilia Perez", która jeszcze nie tak dawno temu określana była przez krytyków filmowych jako arcydzieło wszech czasów (ostatnie afery wokół produkcji spowodowały, że nagle krytycy już tak nie chwalą tego dzieła)? Powiem Wam. To totalnie błaha opowieść o tym, jak to szef niby potężnego meksykańskiego kartelu postanawia zmienić płeć, by zacząć nowe życie. Brzmi jak kino klasy Z, które widzieliście jakiś czas temu o godzinie 22 na kanale AMC? Bo dokładnie tym jest "Emilia Perez". Obraz ten to kolejny dowód na to, jak odklejeni są krytycy filmowi i Akademia. Spuszczają się bowiem nad fabułą filmu, który równie dobrze mógłby być kolejnym dziełem upadłej gwiazdy kina akcji. Serio, jakby wziąć ten scenariusz, ale w głównej roli obsadzić jakiegoś Michaela Jai White'a pisaliby, że to fatalny obraz z fatalną historią, 1/10. Ale, że zrobił to dziadek co uchodzi za twórcę kina ambitnego? A nie, to wtedy to film-arcydzieło! Bo co my tu tak naprawdę mamy? Stereotypowo ukazaną zmianę płci bez pogłębiania obrazu psychologicznego głównej postaci - ot, jestem chłopem, ale teraz chcę być kobietą. Tak, bo tak, nie pytajcie dlaczego. A rodzina? A w sumie nara z nimi. Po pewnym czasie: a w sumie to chcę być z rodziną. Prawniczka dej mnie tu rodzinę do mojej nowej chałupy, ale nie mów, że ja to ja. W ogóle to byłam gangusem, ale już olać moje dawne grzechy! Ja jestem dobro - prawniczka, robimy fundację, by rodziny znalazły zwłoki zamordowanych przeze mnie i mój gang. Później jeszcze dochodzi do tego porwanie, pif paf (które realizował chyba nastolatek bez żadnego talentu) i wypadek samochodowy. Zero zaskoczeń fabularnych, zero zwrotów akcji, zero głębi psychologicznej. ChatGPT napisałby lepszą historię. Aha, "Emilia Perez" ma nominację do Oscara za "Najlepszy Scenariusz Adaptowany". Mówimy tu o filmie, który powiela stereotypy, który gardzi inteligencją widza. Brawo Akademia! To co za rok nominacja dla "Putina" Vegi?



Jedyne czym tak naprawdę "wyróżnia" się "Emilia Perez" są wstawki musicalowe (dołączam linki). Czy dobre? Ekhm... Scena, gdy prawniczka grana przez "Gamorę bez makijażu" (tak zwana Zoe Saldana) śpiewa i tańczy na kolacji jest, według mnie, naprawdę udana. Kamera działa fajnie, choreografia jest zacna, utwór "El Mal" jest całkiem spoczko - to mi siadło. Ale inne wstawki muzyczne? O kurła... "Lady" śpiewana u lekarza - tortura dla uszu i oczu. "El Alegato" śpiewane w trakcie udawania pracy - tortura dla uszu. "Mi Camino" śpiewane kiedyś tam w fabule (serio już nie pamiętam) - tortura dla uszu. Najgorsza jest jednak "Bienvenida", którą WYJE (trudno to nazwać śpiewem) Selena Gomez. Gdyby Amerykanie chcieli wymusić zeznania na terrorystach w Guantanamo, to otrzymali utwór, który spowoduje, że każdy się rozpruje i zacznie sypać już po dziesięciu sekundach. Prawdziwa katorga dla uszu. Aha, "Mi Camino" ma nominację do Oscara. Widać, że Akademia to banda starych i głuchych pierników - tylko osoba bez słuchu wyróżniłaby takie wycie...



Trzeba jednak przyznać, że w zalewie tego całego ścieku, przebija się coś zajebiście zabawnego. Hollywood to najbardziej lewicowe miejsce na ziemi. Oscary to już od dawna nie są nagrody dla najlepszych filmów. To już od dawna nagrody, które promują filmy na siłę inkluzywne i różnorodne. Masz dobrą fabułę, ale nie umieściłeś osoby LGBT w drugim planie? Jesteś skreślony. Masz znakomitą ekipę, ale stylistką nie jest osoba niedosłysząca? Przegrałeś, Twój film nie ma szans na Oscary. Akademia, wprowadzając nowe reguły nominacji (jeśli ich nie kojarzycie, zapraszam TUTAJ), totalnie się ośmieszyła. Nie, żeby była to jakaś nowinka, bo ośmieszają się od lat, ale ten regulamin jest jakimś absurdem. Wydaje mi się, że kwestia ciśnięcia beki z tej listy łączy, jako jedna z nielicznych spraw na świecie, lewaków, centraków i prawaków. Doskonale wiecie, jak daleko mi do prawej strony, ale obecne reguły nominacji to jest najgorsze, co mogło spotkać i tak mało prestiżowe już Oscary. Akademia, chcąc walczyć z wyimaginowanymi problemami, chcąc uchodzić za turbopostępową, sama staje się czymś najgorszym: ideologicznym cenzorem. Dzięki tym bzdurnym regułom kino artystyczne zamiast się rozwijać, staje się produktem schematycznym, bezsensownym, robionym pod batutę chorej listy chorych wymagań. I w tym wszystkim pojawia się osoba transpłciowa, Karla Sofia Gascon, która dzięki roli w "Emilii Perez" ma realną szansę na Oscara. Ba, ma Oscara w zasadzie pewnego. Dziadki z Akademii już czekały, by dać pierwszą w historii statuetkę osobie trans i odkorkować szampany z myślą, jacy to oni są postępowi. Tyle, że Karla okazała się skończoną idiotką. Przegrała na własne życzenie. Po odkopaniu jej dawnych twittów, w których gardzi m.in. islamem, Afroamerykanami, Oscarami i, co moim zdaniem najzabawniejsze, filmami niezależnymi (po czym w nich gra), wypuściła oświadczenie, w którym zamiast przeprosić, zaczęła brnąć w swoją wizję świata, że została niesłusznie zaatakowana, że sama jest ofiarą jako "osoba z marginalizowanej społeczności" (a sama takie społeczności atakowała). W kolejnym oświadczeniu stwierdziła, że nie jest już tą samą osobą, która pisała te twitty i że hejterzy ją zniszczyli, ale w sumie, jak ktoś się poczuł urażony, to łaskawie jako tako przeprasza. Szczerze? Wow. Muszę przyznać, że trzeba naprawdę nie używać mózgu, by wypuszczać tak kretyńskie oświadczenia. Wystarczyło napisać standardowe pierdolondo, które na takie okazje ma przygotowane każda gwiazdeczka i po jednym dniu nikt z Akademii (zwłaszcza, że pewnie 80% członków ma już Alzheimera) o aferze by nie pamiętał. Kończy się to jednak tym, że w turbolewicowym Hollywood osoba transpłciowa praktycznie przegrała walkę o Oscara serią absurdalnych oświadczeń i wpisów. Prawdziwa ironia losu. Gdyby Monty Python wciąż istniał, nie wymyśliłby tak absurdalnej sytuacji. Aktorska nagroda dzbana 2025 bezsprzecznie trafia do Karli - komedia roku! 



No dobra, ale co z tym wszystkim wspólnego ma Patryk Vega? Według mnie (i nie wydaje mi się to odważną tezą) "Emilia Perez" to zaginiony spin-off "Kobiet Mafii 2", produkcja, która rozgrywa się w tym samym uniwersum. Vega i Audiard traktują Kolumbię i Meksyk stereotypowo, tworzą absurdalne historie udające thriller, ukazują bohaterów bez żadnego podłoża psychologicznego, traktują widzów jak debili. Oglądając "Emilię Perez" naprawdę można mieć wrażenie, że zaraz w kadrze pojawi się Agnieszka Dygant z piłą mechaniczną lub Tomasz Oświciński, który pomyli kaczkę z gołębiem. Tak, to ten sam poziom absurdalności historii. Tyle, że u Vegi górę bierze przemoc, a u Audiarda musicalowe wycie. Obejrzyjcie "Emilię Perez" po "Kobietach Mafii 2", serio. Zobaczycie, że to wygląda na jeden świat. Naprawdę można sobie wyobrazić wspólne sceny Adamczyka z Gascon, Saldany z Warnke, czy finałowe wspólne wycie Seleny Gomez z Aleksandrą Popławską. To te same pseudogangsterskie klimaty, gdzie ważną rolę pełni przestępczy świat karteli. Trzynaście nominacji do Oscara podbija jedynie skalę absurdu. Trzynaście! Przykładowo: "Ojciec Chrzestny" miał ich jedenaście, "Czas Apokalipsy" osiem, a "Pulp Fiction" siedem. A tu wyskakuje film, który mógłby nakręcić Patryk Vega i prawie bije rekord nominacji. To jest serio poj... powalone! Czy Oscary upadną jeszcze niżej? Chyba nie muszę na to pytanie odpowiadać, acz to zrobię. Oczywiście, że upadną jeszcze niżej, jestem tego pewny.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz