Rodzina. To chyba najważniejsze i najbardziej eksploatowane słowo tej serii. Nie ma w tym nic dziwnego - nie dość, że aktorzy bardzo mocno przyjaźnią się poza planem, to na dodatek potrafią to doskonale przełożyć na ekranowe wydarzenia. Stanowią "paczkę", która sobie pomaga. A solidarność okazała się im niezbędna... W obliczu tragedii, która zdarzyła się w nocy z trzydziestego listopada na pierwszego grudnia 2013 roku wszyscy musieli wspierać wszystkich. Śmierć Paula Walkera była szokiem dla każdego - płaczący Vin Diesel, tłumy fanów oddających hołd swojemu idolowi w miejscu wypadku, masa kondolencji płynących z całego świata. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, ale każdy z nas, fanów serii, stracił członka rodziny - Paul unikał blasku fleszy, nie celebrycił, był zwykłym facetem. Produkcja "Szybkich i Wściekłych 7" została wstrzymana - twórcy stanęli w obliczu dylematu: czy dokończyć film? Sprawy w swoje ręce wziął jednak Vin Diesel, który stwierdził, iż "siódemkę" trzeba skończyć, dla Paula. Od wczoraj możemy oglądać efekt finalny jego decyzji.
Nigdy nie wstydziłem się tego, iż uwielbiam tą serię. Wychowywałem się na niej, uwielbiam każdą część (prócz "Tokio Drift", który nie powinien w ogóle powstać), stąd też musiałem udać się do kina w dzień premiery. No i cóż by Wam tu rzec? Z jednej strony wyszedłem zadowolony, bo to czysta porcja rozrywki, z drugiej jednak mocno przygaszony końcowymi scenami, które w niesamowicie emocjonalny sposób oddają hołd zmarłemu aktorowi. W tym bezdusznym i chciwym Hollywood, znalazło się miejsce dla najpiękniejszego możliwego pożegnania Paula Walkera - to bezsprzecznie najważniejsze sceny "siódemki", zrealizowane w niezwykle wyważony, poruszający sposób. Narracja Vina w połączeniu z utworem "See You Again" autorstwa Wiza Khalifa i Charliego Putha dają piorunujący efekt, który nie pozostawi obojętnym nawet największego twardziela.
To nie mogła być zatem zwykła część serii - Vin Diesel z ekipą musieli zadbać, by ostatni film Paula Walkera nie okazał się gniocikiem. Na szczęście, twórcy "Szybkich i Wściekłych" doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak powinno wyglądać kino rozrywkowe. "Siódemka" jedynie to potwierdza - to doskonale zrealizowany blockbuster, na którym widz nie ma prawa się nudzić. Tym razem nie wystarczy jednak, że wyłączycie swoje mózgi - musicie je zostawić w domu. Pomyślcie teraz o najbardziej absurdalnej scenie związanej z samochodem, jaką możecie sobie wyobrazić. Nie, nie o takiej, że kupujecie sobie Veyrona od razu po zakończeniu studiów. O czymś bardziej realistycznym - samochodach spadających z nieba, autobusach z działami maszynowymi, czy tym podobnych. Już? To uwierzcie mi, że twórcy "siódemki" też wpadli na Wasze pomysły i uznali, że są zbyt lajtowe. W tej serii nigdy nie chodziło o realizm, jednak teraz naprawdę pojechano po bandzie. Skoki między drapaczami chmur, dewastacja miasta helikopterem, skoki ze spadochronem w samochodach - wyobraźnia osób odpowiedzialnych za tą część naprawdę nie była niczym skrępowana. Ale wiecie co jest w tym najlepsze? To, że to samochodowe science-fiction sprawdza się fenomenalnie!
Idąc na taki film do kina chcę się dobrze bawić - nie oczekuję, by bohaterowie zastanawiali się nad sensem egzystencji, czy obierali ziemniaki przez dwadzieścia minut. Oczekuję szybkiej i wściekłej zabawy. Chris Morgan, który zajmuje się scenariuszami tej serii od czasu "Tokio Drift", doskonale zdaje sobie sprawę z oczekiwań widzów. Przerzuca nas w coraz to różne miejsca, wymyśla coraz to bardziej absurdalne sceny z samochodami oraz wkłada w usta bohaterów dowcipne, fajnie napisane dialogi - czasem go jednak ponosi. W "siódemce" nie objawia się to w dewastacji miliarda aut, a w początkowych scenach, w których występują Dom i Letty. To zdecydowanie najsłabszy punkt produkcji - Morgan chciał rozbudować oboje bohaterów od strony psychologicznej i lekko mówiąc, mu się to nie udało. To niezwykle drętwe i irytujące momenty, które, na szczęście, nie trwają zbyt długo. Dlaczego? Bo wtedy do akcji wkracza największy twardziel kina akcji od czasów debiutu Stallon'e.
Nie da się ukryć, iż postać grana przez Jasona Stathama zalicza jedno z najlepszych wejść do filmu w historii kina. Nie, nie przesadzam. Tak kapitalnie zrealizowanych scen dawno nie widziałem. Więcej zdradzić nie mogę, bo efekt zaskoczenia jest niesamowity - dodam tylko, że twórcy, już na samym początku pokazując nam akcję w szpitalu, puszczają do nas oczko i zdają się mówić "porzućcie wszelką logikę, wy, którzy tu wchodzicie" (że tak sparafrazuję klasyka). To w końcu musiało nastąpić - nikt bardziej od Stathama nie pasował do roli czarnego charakteru w tej serii. Bohater kina akcji, uwielbiany przez widzów i co by nie mówić, naprawdę niezły aktor (świetny w "Kolibrze", czy w "Przekręcie") - ogromnie cieszyłem się na „romans” Brytyjczyka z tą serią. I się nie zawiodłem - Jason staje się jednym z wyrazistszych antagonistów w historii "Szybkich i Wściekłych". Charyzmatyczny, doskonale dopasowany do swojej postaci - strzał w dziesiątkę. No i najważniejsze - fani kina akcji w końcu doczekali się ekranowego starcia Stathama z Dieslem. Dla tej sceny trzeba ten film zobaczyć - choreograficzny majstersztyk. Najważniejsze jest jednak to, iż mimo, że po tej serii nie spodziewamy się wybitnych kreacji aktorskich, to i tak obsada zawsze nas pozytywnie zaskoczy. Walker, Rodriguez, Diesel, Statham, Johnson, Ludacris, czy Brewster zostawili na planie serducho i jest to na ekranie w pełni widoczne. Czym jednak byłaby ta seria, gdyby nie Tyrese Gibson? Świetne teksty, ekranowy luz - Roman Pearce znów błyszczy i znów zagarnia dla siebie ekran w każdej scenie, w której się pojawia (moment planowania akcji w górach - poezja!). Tym razem jednak ma godnego „partnera” - ku mojemu zaskoczeniu, jest nim... Kurt Russell. Wiedziałem, iż pojawi się w filmie, jednak nie spodziewałem się, że w takim stylu! Jest absolutnie niesamowity - tworzy jedną z najciekawszych blockbusterowych postaci ostatnich lat. Ale to pewnie wpływ Tarantino - patrząc na to, co "wyczynia" w "Szybkich i Wściekłych 7" nie mogę się doczekać jego kreacji w "The Hateful Eight", to będzie petarda. Szkoda tylko, że twórcy przypomnieli sobie o Lucasie Blacku - co prawda na ekranie gości krótko, jednak jego drewniany sposób gry męczy niemiłosiernie. A co gorsze - w "ósemce" ma dołączyć do stałej obsady...
Przed premierą wiele kontrowersji budziło zastąpienie zmarłego Paula Walkera jego braćmi i technologią komputerową. Uwierzcie mi – na ekranie absolutnie tego nie widać. Zabieg się udał, a co za tym idzie, twórcy mogli godnie zakończyć wątek Briana. W jaki sposób? Tego oczywiście nie zdradzę, jednak dodam, iż będziecie zadowoleni. Cały ten film to zresztą popis specjalistów od efektów specjalnych. Owszem, wiele scen zostało zrealizowanych naprawdę, jednak najnowsza technologia również bardzo mocno przysłużyła się produkcji. Widoczny w trailerze skok między wieżowcami, czy samochody „skaczące” na spadochronach to jedynie wierzchołek góry lodowej – zobaczycie końcowe sceny i dowiecie się, o co mi chodzi. Tu wszystko przeczy prawom logiki i fizyki, ale dzięki temu człowiek może się spokojnie zrelaksować w fotelu i dać się ponieść ekranowym wydarzeniom. Efekty specjalne nie męczą tu jak w kinie Baya – w „Szybkich i Wściekłych 7” znajdują się w swoim „naturalnym środowisku”. Dostarczają frajdy, dostarczają emocji, dostarczają zabawy na najwyższych obrotach – tak, jak powinny.
"Szybcy i Wściekli 7" będą mieć swoich zwolenników, jak i przeciwników nawet w obrębie fanów serii, jednak wszyscy muszą przyznać, iż jeśli chodzi o zdjęcia, w tym roku, niewielu będzie mogło im zagrozić. Duet Windon-Spicer spisał się po prostu fenomenalnie. Ujęcia są, jeśli można je tak określić, równie efekciarskie, co kolejne popisy kaskadersko-komputerowe z udziałem samochodów. Świetnie się to ogląda, nawet jeśli akcja się uspokaja, a bohaterowie wymienią między sobą kilka zdań. Najlepiej jednak sfilmowano sceny walk wręcz - Johnson i Statham walczący w biurze to coś genialnego. Kamera "wywraca" się wraz z bohaterami, w czasie ich upadków przekrzywia się pod tym samym kątem, co postać - zabieg nie tylko efekciarski, ale i doskonale oddający ducha serii. Trudno orzec, czy to pomysł debiutującego Spicera, czy nowa idea doświadczonego Windona – sprawia to jednak potężną frajdę widzom.
Do serii powrócił także inny, znaczący twórca. Za muzykę ponownie odpowiedzialny był Brian Tyler i teraz mogę jedynie potwierdzić to, co pisałem kiedyś przy okazji "piątki": nikt tak, jak on, nie czuje klimatu "Szybkich i Wściekłych". Soundtrack ponownie żyć będzie własnym życiem i szybko zniknie ze sklepowych półek. Tyler idealnie opisuje ekranowe wydarzenia za pomocą muzyki, podkreślając te ważne, wyciszając te spokojniejsze. Utwory idealnie współgrają z obrazem - stają się niezwykle ważną częścią akcji. W przypadku tej serii jest to o tyle istotne, że poprzez "teledyskową" konwencję i dynamiczny montaż stanowią jeden z najważniejszych filarów produkcji. Tyler spisał się rewelacyjnie.
Czy to już czas, by bohaterowie odjechali, niczym kowboje w westernach, w stronę zachodzącego słońca? Zdecydowanie nie. Widać, że pomysły na "Szybkich i Wściekłych" wciąż są i mimo, że efekciarstwo i science-fiction przejęły nad nią pełną kontrolę, to i tak na próżno szukać lepszych blockbusterów. Ja, na "ósemce", stawię się w dniu premiery. Pomimo, iż bez Paula trudno sobie tą serię wyobrazić, widzę, że moja przygoda z tymi filmami szybko się nie zakończy. Nic nie działa przecież bardziej "odmóżdżająco" niż najpiękniejsze samochody świata wykonujące najbardziej absurdalne akrobacje świata. Aż człowiek zaczyna marzyć o zwykłej podróży Veyronem...
Ocena:
8/10
8/10
Takie recenzje to mi się podobają. Recenzja mówi wiele, że warto a przy okazji nie zdradza zbyt dużo :) Zdecydowanie trzeba obejrzeć.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie!
UsuńJeśli Ci płacą za chwalenie, to musisz być miliarderem :D Nawet gdybym nie lubiła tej serii, to po przeczytaniu rec.i tak bym poszła do kina.
OdpowiedzUsuńMa być ósemka?! Ubzdurałam sobie, że skoro nie ma Walkera, to to jest koniec serii:P
Wiesz ile mniej-więcej jest zdjęć z oryginalnym Paulem a ile z jego braćmi?
A skąd mam hajs na te papierki co Ci zbieram? :D Nie no, joke :D Po prostu kocham tą serię, kocham, kocham! :)
UsuńBędzie "ósemka" - ma wrócić też Ewka Mendes! <3
Chyba mieli około 3/4 materiału, ale to nie jest potwierdzona informacja - nie zdradzili oficjalnie :) W filmie wygląda jednak tak, jakby mieli nagraną całość :)
Nie przepadam za Vinem Dieselem, wg mnie gość nie ma charyzmy i to głównie z jego powodu nie nazwałbym siebie 'fanem serii', choć widziałem pięć części. Pewnie kolejne też obejrzę, tym bardziej że w siódemce wystąpił Jason Statham. Nie wiem jednak czy spodobałyby mi się elementy science fiction, jak te absurdalne sceny z samochodami, o których piszesz. Współczesne kino akcji przeważnie mnie irytuje, nie lubię tego komputerowego szajsu, jaki wciskają do wszystkich współczesnych blockbusterów (choć pewnie w filmie o Bondzie bym go zaakceptował).
OdpowiedzUsuńJa go uwielbiam, widziałem wszystkie jego filmy. Koleś dla mnie zamiata charyzmą całe Hollywood razem wzięte :)
Usuń@Mariusz
Usuń,,...nie nazwałbym siebie 'fanem serii', choć widziałem pięć części...''
Błachachacha !!! Tekst roku.
@ quentinho
Trafnie to ująłęś . Ten śmieciarz jest dokładnie od zamiatania , podobnie, jak jego charyzma .
Przy okazji polecam Ci dostępny na youtubie włoski film "Poliziotto sprint" (1977), ekscytujące samochodowe kino akcji. Nie wiem czy twórcy cyklu z Dieselem widzieli ten film, ale fabuła jest w nim podobna jak w pierwszej części Fast & Furious, czyli policjant infiltruje gang uwielbiający brawurową jazdę samochodem.
OdpowiedzUsuńZatem pozostaje mi tylko obejrzeć :D
Usuń