poniedziałek, 12 stycznia 2015

Wiking Recenzuje: "Justified", sezon V





Serial o przygodach szeryfa Raylana Givensa odkryłem przypadkowo - był to moment, w którym "Sons of Anarchy" mieli przerwę, a ja poszukiwałem produkcji, która, choć na trochę, skróciłaby mi czas oczekiwania na kolejny sezon przygód Jaxa. Dodatkowym bodźcem do odpalenia okazała się nazwa stacji - tak, to też FX, tak to ci sami, którzy "dostarczyli" światu harleyowców. Odpaliłem pierwszy epizod i od razu się wciągnąłem. "Justified" charakteryzuje się rewelacyjnym poczuciem humoru, kapitalnym duetem Olyphant-Goggins oraz niesamowitym klimatem. Spędziłem z nim już pięć pełnych sezonów, wczoraj kończąc nadrabianie zaległych odcinków...



No i cóż Wam tu rzec, drogie dzieci? Tak, żeby nie bolało. Piąty sezon "Justified" okazał się tym najsłabszym. W tym przypadku nie oznacza to jednak, że seria ta okazała się nieporozumieniem - co to to nie. To dalej kapitalna produkcja, jednak piąty sezon odstaje poziomem od czterech poprzednich. Niby wszystko jest tak, jak być powinno - Boyd walczy z Raylanem, pojawiają się nowi "gracze na rynku", jest soczyście i krwawo. Czyli, z pozoru, tak jak bywało wcześniej. Tym razem to nie wystarczyło...

A mój główny zarzut dotyczy nowych przeciwników Raylana. Przybywająca z Florydy dalsza rodzina mieszkającej w Harlan familii Crowe'ów to totalne nieporozumienie. Najgorsze jest to, że tym razem zawiodły mnie moje przeczucia. Cholernie liczyłem, iż Michael Rapaport idealnie odnajdzie się w tym serialu i stworzy kapitalną kreację. Potencjał facet przecież ma spory! To niestety nie wystarczyło - nie wiem, na ile zawinił on, na ile fatalnie rozpisana postać - Darryl nie umywa się do żadnego z wcześniejszych przeciwników głównego bohatera. To mięczak, pierdoła, a kreuje się go na jakiegoś asa przestępczości. Totalny niewypał! Tak słabego rywala dla postaci pierwszoplanowej dawno nie widziałem. Cholernie dawno. Żal to tym ogromny, iż "Justified" zawsze słynęło z fenomenalnie dobranej obsady oraz z rewelacyjnie rozpisanych postaci z krwi i kości. Tym razem bubel. Kiedy zobaczyłem Darryla pierwszy raz na ekranie, byłem już pewien - dla Raylana to jakiś pikuś (nawet nie pan pikuś). W poprzednich sezonach takie postacie były jednoodcinkowe - kończyły w pierdlu lub jako truposze z dziurą w głowie. Tu, na siłę, robi się go głównym przeciwnikiem, a to już niesamowita wtopa. No i ten nieszczęsny Rapaport - nie spodziewałem się, że aż tak można spieprzyć rolę. Podobnie ma się sprawa z siostrą Darryla, Wendy. Ta, grana przez Alicię Witt, postać z założenia miała być bohaterką niejednoznaczną, pełną sprzeczności, skrywającą ciekawą tajemnicę. Aktorka rozłożyła się jednak na całej długości. Zamiast przekonywać, śmieszy. Zamiast przejmująco odgrywać mocne sceny (a tych ma sporo), powoduje u widza uczucie żenady. Postacie kobiece zawsze były mocną stroną "Justified" - nie tym razem. Witt jest totalnie słaba, dostosowuje się do poziomu Rapaporta. Jednego słabego bohatera bym wybaczył, ale dwójkę?

W sumie, też wybaczam. Myślicie sobie teraz: "co on kurna chrzani?". Ale stali bywalcy hrabstwa Harlan doskonale wiedzą co chrzanię. Tu, tak naprawdę, liczy się dwóch graczy. Dwóch asów. Zawsze, co prawda, dołączano im paru nowych, równie rewelacyjnych. Jednak zawsze liczyli się tylko oni. Timothy Olyphant i Walton Goggins. Tak jest i teraz, choć przez wtopę Rapaporta, jest to jeszcze bardziej widoczne. Dla Olyphanta jest to bezsprzecznie kreacja życia. Ten luz, cwaniactwo, świetne one-linery, a kiedy trzeba to i zamiana w bezwzględnego rewolwerowca idealnie przypasowały aktorowi. Ta rola była mu po prostu pisana - od pierwszej serii zachwyca widzów, wszyscy oglądający ten serial go uwielbiają. Bo i naprawdę jest za co. Raylan to jedna z najciekawszych i najbardziej złożonych postaci serialowych, jakie gościły na ekranie. Olyphant dwoi się i troi, a efekt jest niesamowity. Ktoś mówił, że western i bohaterowie westernowi umarli? Nie widział chyba "Justified". Raylan to współczesny rewolwerowiec mający osobowość bohatera kina akcji lat 80, a przy okazji na tyle wiarygodny od strony psychologicznej, iż uwielbia się go od pierwszego dialogu. Timothy jest niesamowity, ale niestety wątpię, by aż tak to jeszcze kiedyś potwierdził. Raylan to postać stworzona dla niego, a drugiego takiego bohater już się nie doczekamy. Nie zmienia to jednak faktu, iż Olyphant, za tą kreację, ma u mnie cholernie olbrzymiego plusa - jest absolutnie genialny! A Walton? Goggins to już klasa sama w sobie. I pomyśleć, że miał grać w tym serialu jedynie bohatera epizodycznego! Na całe szczęście ktoś pomyślał, postawił scenarzystom i twórcom ultimatum, przez co my, widzowie, mamy szansę cieszyć się jednym z najciekawszych czarnych charakterów w historii telewizji. Bo kim tak naprawdę jest Boyd? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. To "staroszkolny" przestępca, którego widownia uwielbia - to kozaczek, dysponujący ciętymi ripostami i niezłą nawijką, gotowy zrobić wszystko by przetrwać i być uważanym za "pana Harlan". Jednocześnie tak kochający swoją narzeczoną, iż skłonny jest do olbrzymich "wyrzeczeń". Goggins tak niesamowicie kreuje tego bohatera, iż po prostu lepiej się nie da. Nie dziwi zatem fakt, iż to własnie "Justified" stało się dla niego przepustką do olbrzymiej kariery - przecież nikt nie ma wątpliwości, iż u Tarantino grają jedynie wielcy. Quentin go pokochał, tak samo, jak i wszyscy fani recenzowanego serialu. Takich charyzmatycznych aktorów potrzebuje kino, takich charyzmatycznych przeciwników potrzebują bohaterowie serialowi. Walton to przekozak.

Oczywiście, "Justified" chwaliłem zawsze również i za te "mniejsze" (co nie oznacza, że epizodyczne) role. Uwielbiam Nicka Searcy, który kreuje postać Arta, szefa Raylana. "Matkuje" mu, pomaga, zawsze o niego dba - ich relacja, mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się idealna, pełna jest jednak kłamstw, niedomówień, czy zbytniej ufności wobec drugiej strony. W piątym sezonie czeka ich jednak naprwdę potężna próba przyjaźni - zdarzy się coś, czego nikt nie oczekiwał. Searcy znów wypada rewelacyjnie, zwłaszcza po tym, co powie mu Raylan. Jego bohater przechodzi przemianę, a Nick niesamowicie ją uwiarygadnia. Równie dobrze radzą sobie Erica Tazel i Jacob Pitts - ich bohaterowie, tym razem, odegrają większe role. Kogoś czeka olbrzymia niespodzianka pod koniec serii ;) A przecież są tu jeszcze dobrzy jak zwykle Joelle Carter i Jere Burns. No i zapomniałbym o Amy Smart, która dołączyła do obsady w tym sezonie. Chyba nie trzeba dodawać, iż jej bohaterką bardzo mocno zainteresuje się Raylan ;) A co z tego wyniknie? Warto przekonać się samemu... :) Ehhh, gdyby tylko Rapaport i Witt nie dali tyłków, znów otrzymalibyśmy obsadę idealną... Aaaa, no i po raz drugi bym o czymś zapomniał - w paru odcinkach na ekranie gości Karolina Wydra, no i co oczywiste nie gra Polki. Tym razem jednak Amerykanie zaskoczyli świat - nie jest Rosjanką, a... Łotyszką! :D:D:D Poznali nowy kraj! To dla nich coś niesamowitego, równego z odkryciem Ameryki przez Wikingów ;)

Fabuła, bo piszę i piszę o tej obsadzie aż końca nie widać. Scenarzystom tego sezonu przyświecał ewidentnie jeden cel - ma to być przedsmak tego, co nas czeka w ostatniej, szóstej serii (premiera w tym miesiącu!). Czego? No chyba nawet osoby, które nie oglądają tej produkcji, a czytały tą reckę (i dotrwały do tego momentu - gratuluję!) już wiedzą - oczywiście, ostatecznej konfrontacji Raylana z Boydem. Wszystko jest temu podporządkowane, mimo, iż wpleciono tu nowych bohaterów i nowe wątki. Piąty sezon to i tak zapowiedź tego, na co wszyscy fani czekają od początku. Widać, że parę odcinków było pisanych w pośpiechu, nie pada tu już tyle świetniastych one-linerów, ogółem jest bardziej dojrzale i mrocznie. Trochę mi brakowało tego czarnego humoru z poprzednich sezonów, trochę też brakowało mocnych, jednoodcinkowych spraw dla Givensa. Ale nie mogę też do końca narzekać, bo jako wstęp do wielkiego finału, seria ta sprawdza się nadspodziewanie dobrze. W szóstym sezonie wesoło na pewno nie będzie, zatem ta nagła zmiana klimatu może okazać się strzałem w dziesiątkę. Scenarzyści mogli jednak dopracować fabularnie rodzinę Crowe'ów - bo za ten wątek należy się nagana...

A co ze zdjęciami, które zawsze chwaliłem? Są i mają się rewelacyjnie. Znaczy, dziwnie by było, gdyby zdjęć nie było, bo to i chyba serialu by nie było - zatem są świetne. Niezwykle klimatyczne, fenomenalnie oddające nie tylko akcję, ale i nastrój małego, amerykańskiego miasteczka. Operatorzy świetnie rozumieją "Justified", aż czuć tą chemię.

Na koniec, standardowo, muzyka. Tu w zasadzie mogę napisać jedno: jest fenomenalnie, jak zawsze. Czy to country, czy rock, soundtrack idealnie oddaje ekranowe wydarzenia. No i to genialne intro... UWIELBIAM!



Piąty sezon "Justified" troszku mnie rozczarował. Jednak, czy przez to, iż to tak naprawdę rozbudowany wstęp do finału, mam prawo jakoś mocno narzekać? Nie, bo to dalej ten sam serial, który tak mocno pokochałem. A, że tym razem bez groźnego przeciwnika? Cóż, bywa...



8,5/10

za ten sezon, uważam za notę idealną.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz